logo
Piątek, 26 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Marii, Marzeny, Ryszarda, Aldy, Marcelina – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Israel (Eugenio) Zolli
Byłem Rabinem Rzymu
Wydawnictwo Salwator


Wydawca: Salwator
Rok wydania: 2007
ISBN: 978-83-60703-24-3
Format: 145x205 mm
Stron: 288
Rodzaj okładki: miękka
cena: 29.00 zł.

Kup tą książkę

 

Joel „dziekan” i syn wdowy

Joel i syn wdowy, Staszek, byli kolegami szkolnymi w drugiej klasie gimnazjalnej. Klasa była liczna: sześciu Żydów i trzydziestu chrześcijan. Tylko jeden z nas był karaitą[42]. Dobrze zbudowany chłopak, ciemny brunet, przypominał Stanisława, syna pewnej wdowy. Mówił po hebrajsku z akcentem hiszpańskim[43], co mi się bardzo podobało. Tegoż karaity, należącego do sekty izraelskiej, która nie zachowywała prawa ustnego, czyli Talmudu, nie uważaliśmy jednak za sekciarza. Były to czasy szczęśliwe. My, chłopcy żydowscy, bardzo lubiliśmy chrześcijańskich kolegów, a oni lubili nas. Nic nie wiedzieliśmy o rasizmie, za to umieliśmy uznawać różne religie i dlatego gdy nadchodziła lekcja religii, każdy trafiał do właściwej klasy. Po skończonej lekcji znowu zbieraliśmy się razem.

Dziś myślę z żalem o tej ogromnej fali nienawiści rozlewającej się w Europie. Było kiedyś tak miło nic nie wiedzieć o antypatiach rasowych, o zawiści partyjnej, o nietolerancji religijnej. Problemami, które nas zajmowały, były zadania szkolne, egzaminy ustne i kartkówki. Byliśmy zjednoczeni w trzydziestu sześciu lub trzydziestu siedmiu w jednym celu: przechytrzyć wspólnego wroga, czyli punkty klasyfikacyjne.

Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Odpisywanie zadań, sprawdzanie w ukryciu tłumaczeń, podpowiadanie, „poczta powietrzna” w formie zwiniętych karteczek z dopiskiem „pilne” typu: „Powiemy mu, że zadano nam trzy rozdziały”. Oczywiście, trzy zamiast pięciu. Nauczyciel powątpiewał, a my, łgarze, krzyczeliśmy chórem: „Cóż na to poradzimy?”. Nasze zwycięstwo było niezawodne. Na końcu lekcji wszyscy byliśmy dumni. Czuliśmy się bohaterami i zwycięzcami, zjednoczeni bez zazdrości.

Ta szlachetna jedność zamiarów święciła największe triumfy w trakcie wprowadzania w błąd profesorów, szczególnie podczas lekcji historii. Historyk — wysoki, wątły nauczyciel, o inteligentnej twarzy — miał arystokratyczne pańskie maniery. Książki przez niego publikowane służyły nam na równi ze sławnym Henrykiem Sienkiewiczem i jego Quo vadis. Dziś jeszcze zastanawiam się, dlaczego ówczesny rząd posłał go do nas, małych ignorantów, zamiast ofiarować mu katedrę uniwersytecką. My, dwunastoletni chłopcy, odbieraliśmy profesora jako kogoś nadzwyczajnego. Pewna jego „cnota”, która nie miała nic wspólnego z nauczaniem, okazała się dla nas wielką pomocą w czasie egzaminów. Otóż ten mądry człowiek był prawie... głuchy. Gdy pytał, wywoływał nas po imieniu. Uczeń wstawał bez wychodzenia z ławki i odpowiadał. Profesor zaś z ruchu warg „odgadywał wszystko”, czyli właściwie... nic. A wtedy?

Wtedy każdy z nas starał się mówić bardzo szybko to, co wiedział; czasami opowiadał mądremu historykowi prehistorię, historię starożytną, średniowieczną, nowożytną, a niekiedy i przyszłą. Wystarczało mówić szybko, a on, biedny, ruchem mądrej głowy dawał znaki aprobaty i zachęty. Cieszył się przy tym i oczywiście my razem z nim.

Jedność klasy w podobnych okolicznościach objawiała się również i w zewnętrznych pozorach. Nikt się nie poruszał; zewnętrznemu obserwatorowi mogłoby się wydawać, że ma przed oczyma tłum żywych statuetek spragnionych głębszej wiedzy.

Był pewien piątkowy poranek, lekcja historii. Obok mnie siedział Joel, wielkie chłopaczysko, również Izraelita. W czasie lekcji miażdżył szerokimi i mocnymi żuchwami, przypominającymi szczęki Mussoliniego, słodycze sabatowe, które dostał od matki na podwieczorek. Chłopak — chrześcijanin, zapytany przez profesora, zaczął gadać bez sensu, popłynęła istna lawina głupstw. „Brawo, siadaj, widać, żeś się uczył. Ocena, ma się rozumieć, najlepsza. A teraz... Ty, Joel!” — rzekł profesor. Biedny chłopak o imieniu bardzo prorockim niemiłosiernie się zmęczył, by usunąć porcję słodyczy, którą miał jeszcze w ustach, i oto już stanął, chłopisko o szerokich barach i wielkich oczach (był dziekanem klasy). „Powiedz mi coś o wyprawie Napoleona do Rosji”. Dobra myśl. Joel był człowiekiem jakby urodzonym do podobnych... zadań naukowych. Zaczął więc opowiadać bajki jedną po drugiej, z szybkością pociągu ekspresowego, entuzjazmując się i coraz bardziej przyspieszając. Szczęśliwy i zadowolony profesor czynił głową odpowiednie gesty, wyrażając całkowitą aprobatę. Wtem nagle jakby piorun z jasnego nieba: „Pokaż mi to teraz na mapie”. Przysięgam wam, drodzy Czytelnicy, na wierność swojej duszy, że najbardziej uczony geograf świata nie byłby w stanie znaleźć na żadnej mapie tego, o czym z taką swobodą opowiadał mój mądry kolega. Jego wielka i kosmata łapa jeździła w górę i w dół, w prawo i w lewo po carskiej Rosji. „Widać, że uczyłeś się, nie otwierając wcale atlasu. Ocena zero”. Joel poczuł się jak zraniony lew. Zapanowała powszechna konsternacja. Kto będzie następny? Za chwilę odezwał się zbawczy dzwonek. Wszyscy byliśmy uradowani, z wyjątkiem dziekana, Oj, biedny i niepocieszony „nasz tatuś”!

Staszek i jego matka mieszkali na parterze w domu poza centrum. Udawałem się tam raz albo dwa razy w tygodniu, by spędzić z nim popołudnie. Czasami przychodził też któryś z moich kolegów. Skromne mieszkanie miało w sobie coś, co mnie urzekło. Podobało mi się bardzo. Jeden obszerny pokój graniczył z małą kuchnią i to wszystko. Ściany były białe. Długi stół przykrywał lniany, czysty obrus. Po jego obydwu bokach zamiast krzeseł stały długie ławy z naturalnego drewna. W rogu znajdowała się biała drewniana skrzynia. Na jednej ze ścian wisiał skromny zegar, nieco wyżej krzyż ze zwykłego drzewa, z zatkniętą za nim gałązką palmy.

Czasem we dwóch lub trzech czytywaliśmy teksty łacińskie, odrabialiśmy zadania, powtarzaliśmy historię, geografię, algebrę. W czasie przerwy przychodziła do nas mama Staszka, by zamienić z nami kilka słów. Od lat była wdową po pracowniku kolei, ubierała się zawsze na czarno. „Dobrze odpoczęliście? — pytała w pewnym ­momencie — teraz kontynuujcie naukę, wracam do szycia”. Następnie w milczeniu szła do kuchni. Matka i syn z uczuciem wymieniali spojrzenia. Obydwoje byli oszczędni w słowach. Stosunki między nimi nabierały szczególnego wyrazu. Miałem wrażenie, że matka bardzo szanuje syna... Ileż razy widywałem matki mówiące głupstwa albo, co gorsza, bijące swoich synów. Tutaj nie. Jedno drugiemu nie miało wiele do powiedzenia, ale rozumieli się bez słów. Nie wyglądali na zmartwionych, przejętych czy cierpiących. Smutek wisiał jednak w powietrzu, unosił się nad ich pięknymi głowami. W ich sercach — czułem to instynktownie — królowała spokojna rezygnacja. Wydawało się, że po śmierci męża i ojca nie potrzebują dużo do życia. O to, co niezbędne, troszczyła się matka o oliwkowej twarzy i wielkich czarnych oczach emanujących spokojem. Na utrzymanie wystarczała skromna wdowia pensja i jej praca. Staszek był dobry, łagodny, inteligentny i pilny. Czułem, że mnie lubi. Także i jego matka mnie kochała.

Ani podczas nauki, ani w czasie przerwy nie było śmiechu i żartów. Wydawało się, że w tym białym pokoju, w obecności krzyża, nie można było być innym jak tylko spokojnym, uprzejmym i dobrym.

Wiele razy podnosiłem oczy w stronę krzyża — nie wiem dlaczego — i wpatrywałem się w niego długo. Ta „kontemplacja”, jeżeli tak możemy ją nazwać, była chyba związana z pewnym odruchem duszy.

Dlaczego został ukrzyżowany? Nie był dobry? Czy na taką śmierć skazywano wszystkich złych ludzi? A może był gorszy od innych, ale gdyby był właśnie taki, to dlaczego tylu ludzi go naśladuje? Dlaczego „panie mojej mamy” (wyjaśnię za chwilę to dziwne określenie) idące za Ukrzyżowanym są takie dobre? Sprawa tzw. pań zaczynała stawać się z czasem zagadką. Dlaczego Staszek i jego mama, Jego naśladowcy i adoratorzy są tacy dobrzy? Dlaczego my, chłopcy, stajemy się „inni” w obecności „tego”, w obecności Staszka i jego mamy. Dlaczego mama nie krzyczy na niego, nie bije go i nie popycha? Także moja mama, mimo że jest Żydówką, zachowuje w swym sercu pewne tajemnice, które osobiście tylko mnie powierza. Dlaczego moja mama imponuje mi tylko w pewnych momentach (będzie o tym w następnym rozdziale) głębią swojego milczenia? Milczenia także wobec taty i braci?

Kilka lat wcześniej, w wieczór Dnia Przebłagania (Jom Kippur)[44] uzyskałem odpowiedź na to „dlaczego?” (także o tym wydarzeniu opowiem później), ale pozostała ona tajemnicą mojej duszy. Nie powiedziałem słowa nawet mojej mamie. Dlaczego więc zamknąłem się w milczeniu absolutnym, nie mówiąc nic nawet mamusi?
Dziwne jest postępowanie po słowie pytającym „dlaczego?”— każde następne wyjaśnienie rodzi kolejne pytanie.

Ten Ukrzyżowany budzi we mnie wielkie współczucie. Widzę Go w równej mierze jako niewinnego i cierpiącego; On kona... już. Przypomina mi się nasz sąsiad pan Aaron, któremu mój tato podpowiadał głośno modlitwę Słuchaj Izraelu[45], słowo po słowie tak, by on mógł ją powtarzać prawie niesłyszalnym, śmiertelnym już szeptem. Aaron cierpiał na gangrenę, co doprowadziło go do śmierci. Pan Bóg uwolnił go wreszcie — mówili moi znajomi między sobą — od cierpień... i dobrze.
Ale ten człowiek na krzyżu nie umarł z powodu choroby. Jest młody, pochyla głowę, jest tak zmęczony... że ogarnia go słodki sen.

Nie krzyczy z bólu... nie cierpi... nie złorzeczy. Nie zobaczysz na jego twarzy odrobiny nienawiści czy żalu. Gałązka oliwna przy jego głowie zdaje się śpiewać cichą pieśń pokoju. Nie, nie, nie, On (Jezus jako człowiek zaczął dla mnie być Kimś, Nim, pisanym wielką literą) nie był niedobry. Nie mógł być niedobry.
Może był, może nie był — kto to wie — Sługą Bożym[46], o którym śpiewaliśmy w szkole pieśni; może On, a może nie On, jest tym cierpiącym, o którym nauczyciel powiedział nam krótko: „To jest król Ezechiasz albo naród izraelski”[47]? Nie wiem, ale jednego jestem pewien: On był dobry, a zatem...
A zatem dlaczego Go ukrzyżowano?...


Przypisy:

42 - Karaici (hebr. ben miqra’ — „Synowie Pisma”) tworzą ruch hebrajski, który uznaje prawo pisane (Tora lub Pięcioksiąg), a nie uznaje ustnego nauczania (Miszny i Talmudu). Ruch został założony ok. 765 roku przez Anana ben Dawida w wyniku sporu z powodu nominacji nowego egzylarchy (przywódcy wygnanych Żydów w Babilonii). Ta orientacja czysto skrypturystyczna doprowadziła do interpretacji restrykcyjnej i stąd zrodziły się trudności w stosowaniu różnych norm (szabat, małżeństwa, zakazane pokarmy itd.), które judaizm rabinistyczny szanuje, zamiast włączać je w ramy obserwancji religijnej i zaktualizowanej. Mimo wszystko ruch przyczynia się do rozwoju egzegezy szczegółowej (poprawniejsze kodeksy biblijne są dziełem karaitów) oraz sprzyja studiom lingwistycznym, także samych rabanitów (obserwantów ścisłej ortodoksji rabinistycznej). Obecnie karaici działają w różnych krajach, m.in. w Egipcie, dostarczając różnych doświadczeń współistnienia z islamem.

43 - Wymowa hiszpańska, ryt i kultura, do której nawiązuje Zolli, są charakterystyczne dla sefardyjczyków przybyłych z Hiszpanii.

44 - Dzień Przebłagania, zwany też Dniem Pojednania (Jom Kippur), jest jednym z najważniejszych świąt hebrajskich. Dzień postu i modlitwy dla przebaczenia win jest obchodzony 10. dnia miesiąca tishri (pod koniec września). Kiedyś z tej okazji najwyższy kapłan wypowiadał w świątyni w miejscu Święte Świętych imię Boga. Obecnie obchody święta przewidują uroczyste wyznanie grzechów i trąbienie na świętym rogu, tzw. shofar.

45 - Shema’ Jisra’el. ’Adonaj ’Elohenu,’Adonaj ’Echad. Słuchaj Izraelu, jest wyznaniem wiary hebrajskiej według trzech formuł biblijnych (Pwt 6,4–9;11,13–21; Lb 15,37–41), zaczynającym się od słów: Słuchaj Izraelu, Pan Bóg nasz jest Panem jedynym. Odmawia się je dwa razy dziennie, a pierwszy werset jest ostatnią modlitwą przed zaśnięciem albo też przed śmiercią.

46 - [Uwaga autora] W Księdze Izajasza wyróżnia się cztery pieśni (42,1–7; 49,1–6; 50,4–9; 52,13–53), które przedstawiają człowieka tak niewinnego i czystego jak nikt inny na świecie. Jest on bity i poniżany. Wyczerpany na skutek cierpienia, umiera w milczeniu, tak jak w milczeniu znosił swoje udręki. Umiera pośród złoczyńców skazanych na śmierć. W drugiej części tłum zaczyna się opamiętywać i odżegnywać od ślepego szału. Zadaje sobie pytanie: Dlaczego męczyliśmy i doprowadziliśmy do śmierci tego, który na swoich barkach dźwigał nasze winy i występki nas wszystkich?

47 - Niektóre interpretacje rabiniczne identyfikują Mesjasza, Sługę Bożego, z narodem izraelskim lub z królem Ezechiaszem.


 



Pełna wersja katolik.pl