logo
Piątek, 26 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Marii, Marzeny, Ryszarda, Aldy, Marcelina – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Israel (Eugenio) Zolli
Byłem Rabinem Rzymu
Wydawnictwo Salwator


Wydawca: Salwator
Rok wydania: 2007
ISBN: 978-83-60703-24-3
Format: 145x205 mm
Stron: 288
Rodzaj okładki: miękka
cena: 29.00 zł.

Kup tą książkę

 

Kukurydza na śniegu

Miałem około ośmiu lat. Była godzina czternasta. Ulice miasta pokryte były błyszczącym i twardym śniegiem. Łatwiej było się poślizgnąć, niż iść. Niebo zrobiło się szare. Wydawało się, że lada moment zaczną padać grube płaty śniegu. Lodowaty wiatr przeszywał od czasu do czasu powietrze, gwiżdżąc pieśń mającą w sobie coś z okrucieństwa, jak gdyby chciał powiedzieć: zamrożę was wszystkich i wszystko naokoło, gdyż jestem śmiercią.

Znajdowałem się wówczas na rogu ulicy prowadzącej do mego domu, gdzie miałem zapewnione miejsce przy stole, blisko taty. Moi bliscy czekali na mnie i czekał też talerz gorącej i pachnącej, lekko omaszczonej zupy ziemniaczanej. Kto wie, może także trochę fasoli, a może też jabłko upieczone w piecu. Miałem to wszystko zjeść i albo wysłuchiwać męczących wywodów starszych, a ci mieli ciężkie życie — ojciec zmęczony, mama trochę smutna i milcząca, starsi bracia i siostra wiecznie niezadowoleni — albo odpowiadać na pytania ojca (w ten sposób usiłował przerywać codzienną monotonię) dotyczące traktatów omawianych w szkole. Prawdopodobnie miałem czynić to bez większej radości, ale za to z pełną satysfakcją w stylu: „Wiesz, tato, powtarzaliśmy (słowo „powtarzać”[26] było elementem dominującym w ówczesnym żargonie szkolnym) ten fragment, który bardzo mi się podoba, wiesz, ten urywek, w którym jest powiedziane: «Jeżeli widzisz wołu twego nieprzyjaciela, jak ugina się pod ciężarem; ty razem z nim pomożesz umęczonemu zwierzęciu»”[27].

Myślałem o tych rzeczach, gdy w oddali zobaczyłem jednego z nielicznych o tej porze przechodniów, który przed chwilą poślizgnął się i upadł, a teraz, podniósłszy się, otrzepywał płaszcz ręką. Nie miałem zamiaru śmiać się z niego. W tych warunkach poślizgnięcie się i upadek były jak najbardziej naturalne.

Wszystko zmierza ku temu, by pozostać stabilnym. Dziś zaś myślę: Upaść — owszem, jeżeli nie ma innego wyjścia, ale upaść na kolana z oczami zwróconymi ku niebu. Tamtego wieczoru, gdy miałem osiem lat, nie zastanawiałem się nad takimi szczegółami. Wystarczało mi wiedzieć, że ktoś, kto upadł, podniósł się i otrząsnął z siebie śnieg, że skierował się znów na drogę prowadzącą do ciepłego domu, gdzie czekał na niego talerz zupy, a może dostał jeszcze ziemniaki, fasolę i jabłko z pomarszczoną skórką zarumienioną od ognia?

Nie zdążyłem jeszcze skończyć swoich rozmyślań, gdy znowu zauważyłem dziwną rzecz. Pewien wieśniak idący (ruch chronił go przed zimnem) obok sanek, na których były jakieś worki, podskoczył nagle, jakby ugryzła go żmija. Jego koń upadł i leżał z nogami wyciągniętymi do góry. Worki pospadały z sań, a ziarno wysypało się z nich, tworząc złote wyspy na białym jeziorze śniegu. Widząc, co się dzieje, chłop zaczął okładać konia batem. Chłoszcze się konia, by lepiej ciągnął, ale czemu służy bicie konia, który leży z nogami do góry?

Rozglądałem się wokół w nadziei, że znajdę kogoś, kto byłby w stanie pomóc zarówno zwierzęciu, jak i chłopu. Cóż bowiem mógł uczynić biedny wieśniak w obliczu takiego nieszczęścia? Nie widziałem też tamtego człowieka, który upadł przed chwilą. Ulica w zasięgu mego wzroku była zupełnie pusta. Obok rosło tylko drzewo o pniu prawie czarnym i popękanym od zimna. Jego stwardniałe gałęzie pokryte śniegiem wznosiły się ku niebu niczym kopyta leżącego konia lub jak niema modlitwa kogoś przez wszystkich opuszczonego...

Zdjąłem więc wełniane jasnoszare rękawiczki, włożyłem je do kieszeni płaszcza i zacząłem zbierać złote ziarno. Wieśniak ciągnął konia za uzdę, krzycząc przy tym jak opętany. Po kilku daremnych próbach osiągnął wreszcie sukces i koń, drżąc na całym ciele, stanął na nogach. Teraz i chłop zabrał się za zbieranie ziarna. Szybko zauważyłem, że robi to o wiele sprawniej niż ja, więc zacząłem naśladować jego technikę. Po upływie mniej więcej kwadransa praca była skończona. Chłop wziął lejce, wydał dziwny, ale nie agresywny okrzyk, cmoknął ustami i koń naprężył uprząż, wyciągając szyję, a sanie ruszyły gwałtownie do przodu. Zdawało mi się wtedy, że widzę okręt na pełnym morzu, który właśnie oddala się w ciszy, a przedtem jego kapitan nie zamienił ze mną ani słowa. A przecież spotkaliśmy się, pracowaliśmy razem i rozstaliśmy się w milczeniu. Zakładając rękawiczki, zauważyłem, że barwa moich rąk przypominała kolor jabłka, które zwykle otrzymywałem w soboty jako nagrodę za pisemne wypracowania.

Jaki związek mógł zaistnieć między moimi zaróżowionymi z wysiłku rękami a jabłkiem — nagrodą za studiowanie Prawa? Czy był to prosty związek idei o charakterze czysto chromatycznym (czerwone i czerwone), czy chodziło o coś głębszego?

W drodze mówiłem do siebie: w domu czekają i powitają cię strofowaniem za spóźnienie; powiedzą, że z powodu zabawy w śnieżki z kolegami zapominasz o ojcu, matce i o domu, że gotów jesteś zapomnieć nawet o samym Bogu; postraszą, że doniosą na ciebie surowemu nauczycielowi, a ty nie powiesz nic na temat tego, czego się nauczyłeś w drodze; nie powiesz, że postąpiłeś, jak nakazuje Tora, która mówi: „Powinieneś pomóc wołu twego wroga”, a ponadto (tu wchodzi się w hermeneutyczną problematykę talmudyczną) „powinieneś pomagać temu, kto nie jest twoim wrogiem” (Bava Metzia 31 a-b). Pomogłeś zwierzęciu wspólnie ze swoim nieprzyjacielem i właśnie w tej współpracy tkwi sedno sprawy (wówczas jeszcze nie odwoływałem się do Jezusa, który uzdrawiał w szabat[28], ale wiedziałem, że także w szabat należało wyciągnąć zwierzę z rowu[29]). A ty — kontynuowałem rozmowę z samym sobą — nie opowiadaj o tym swoim bliskim. Słuchaj przykrych uwag w milczeniu. Być może, cię nie zrozumieją (byłem bowiem dzieckiem złośliwym i upartym, jak zresztą większość dzieci).

Wszystko potem rozegrało się tak, jak przewidywałem. Reprymendy, pogróżki, błogosławieństwo nad chlebem, gorąca zupa ziemniaczana i zbrązowiałe od ciepła jabłko z dwoma kupkami cukru na górze. Moja Mamusia[30] wiedziała, że jej maleństwo lubi słodycze, ale Ty, moja Mamo, nie wiedziałaś wtedy tego, że byłaś dla mnie — mówię Ci to dziś, gdy moje oczy napełniają się łzami i pieką — Ty, Matko moja, nie wiedziałaś wtedy, że byłaś dla mnie tak jak i dziś: słodsza nad wszystkie słodycze świata.

Pół godziny później siedziałem już w środku towarzystwa, w połowie stołu. Mój nauczyciel, trzymając tekst w ręku, powiedziałby rzecz bardzo ważną: „Rankiem przy ubieraniu trzeba najpierw włożyć but na prawą nogę, potem na lewą, gdyż król Salomon powiedział, że «dobra wiadomość nawet kość uczyni tłustą i zdarzyło się... itd., itd.»”[31].


Przypisy:

26 - Słowo „powtarzać” (hebr. shanah) jest czasownikiem, który daje początek rzeczownikowi mishnah, kodeks ustnej tradycji jest jedną z dwóch części tworzących Talmud razem z Ghemarą.

27 - Zob. też Pwt 22,4: „Jeśli zobaczysz, że osioł twego brata albo wół jego upadł na drodze — nie odwrócisz się od nich, ale z nim razem je podniesiesz”.

28 - Mt 12,10–13: „A [był tam] człowiek, który miał uschłą rękę. Zapytali Go, by móc Go oskarżyć: «Czy wolno uzdrawiać w szabat?». Lecz On im odpowiedział: «Kto z was, jeśli ma jedną owcę, i ta mu wpadnie do dołu w szabat, nie chwyci i nie wyciągnie jej? O ileż ważniejszy jest człowiek niż owca! Tak więc wolno jest w szabat dobrze czynić». Wtedy rzekł do owego człowieka: «Wyciągnij rękę!» Wyciągnął, i stała się znów tak zdrowa jak druga”. Zob. także: Mk 3,1–6; Łk 6,6–11; 13,10–17; J 5,1–18.

29 - Łk 14,1–6: „Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek, Oni Go śledzili. A oto zjawił się przed Nim pewien człowiek chory na wodną opuchlinę. Wtedy Jezus zapytał uczonych w Prawie i faryzeuszów: «Czy wolno w szabat uzdrawiać, czy też nie?» Lecz oni milczeli. On zaś dotknął go, uzdrowił i odprawił. A do nich rzekł: «Któż z was, jeśli jego syn albo wół wpadnie do studni, nie wyciągnie go zaraz, nawet w dzień szabatu?» I nie zdołali Mu na to odpowiedzieć”.

30 - W języku jidysz używa się słów: „mama”, „matka”, z silnym zabarwieniem uczuciowym. Nie przypadkiem uważa się Matkę za patronkę wszechświata, tuż po Bogu Ojcu.

31 - Prz 15,30: „Świecące oczy radują serce, radosna nowina odświeża kości”.


 



Pełna wersja katolik.pl