logo
Piątek, 26 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Marii, Marzeny, Ryszarda, Aldy, Marcelina – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
o. David Foster OSB
Przewodnik po głębszej modlitwie
Wydawnictwo M


 

 
Nauka trwania w spokoju
 
Gdy tylko zaczniemy wracać do siebie umysłem i ciałem, znacznie polepszy to możliwość skierowania w modlitwie naszej uwagi na Boga. Szczerze mówiąc, by tego dokonać, trzeba przestać myśleć, za to po prostu zwrócić się ku Bogu oraz nauczyć się pragnąć tylko Jego i niczego innego, i nie zadowalać się niczym mniej. Niebezpieczeństwo polega tutaj na tym, że nasze podejście może być zanadto energiczne lub wręcz agresywne. Lepiej jest po prostu pozwolić naszym myślom najzwyczajniej się zatrzymać. Kluczowe spostrzeżenie czternastowiecznego traktatu mistycznego pt. Obłok niewiedzy, któremu przyjrzymy się bliżej w następnym rozdziale, brzmi tak, że dosięgamy Boga przez kochanie Go, a nie przez myślenie o Nim. Umysł może żywić naszą miłość. Ale modlitwa dotyczy miłości Boga, co oznacza, że trzeba odejść od myśli o Bogu do Boga samego. Albo lepiej: spróbujmy pozwolić myślom o Bogu skłonić nas do miłości.
 
Ale jest to zapowiedź tematu następnego rozdziału. Trzeba powiedzieć kilka słów o tym, jak trwać w spokoju. Bowiem niezależnie od tego, jak bardzo bylibyśmy spokojni, zawsze jest to stan niepewny! Jest to Boża metoda przypomnienia nam, by trzeba liczyć na Niego i nieustannie pozwalać Mu stawać się źródłem naszej modlitwy. Jednakże jeśli jesteśmy uważni i kochający, możemy nauczyć się żyć z tą różnorako objawiającą się chwiejnością.
 
Najbardziej rzucającym się w oczy problemem, jaki mają niektórzy ludzie, kiedy się modlą, jest zasypianie. Trzeba od razu powiedzieć, że jest możliwe, że dana osoba potrzebuje więcej snu. Ważne, by zachować w tej sprawie szczerość i realizm. Z drugiej strony może być tak, że brakuje jej świeżego powietrza i gimnastyki. Innymi słowy, istnieje niebezpieczeństwo, że gdy ludzie lekceważą swoje potrzeby umysłowe i cielesne, to gdy tylko zaczną wypuszczać z rąk swoje świadome życie, wówczas ciało upomni się o należny mu odpoczynek.
 
Jeden z powodów tej trudności polega na tym, że gdy próbujemy wejść w siebie, by się modlić, proces ten bardzo przypomina chwilę zasypiania. Sen, jako reakcja instynktowna, jest nam dużo bliższy niż modlitwa, lecz musimy się też nauczyć innej reakcji. Przywrócenie równowagi wymaga pewnej dyscypliny, zwłaszcza gdy próbujemy się modlić wieczorem, co często okazuje się najlepszą porą. Innymi słowy, wchodząc w siebie, by się modlić, musimy nauczyć się dostrzec miejsce na drodze, gdzie niejako pojawia się rozwidlenie w kierunku wiodącym do snu i wiodącym do świadomości. Łatwo przeoczyć właściwy zakręt i bywa, że wielokrotnie musimy się nieco cofnąć do znaku i upewnić, że zawracamy z niepamięci. Aby utrzymać się na właściwym szlaku, praktyczna rada każe zapamiętać słowo „przebudzenie” lub „świadomość”.
 
Dużo częściej nasza codzienna chwiejność jest spowodowana tak zwanymi rozproszeniami. Ich przyczyną są nasze myśli, wspomnienia, niepokoje i inne uczucia. Termin „rozproszenia” raczej upiększa to zjawisko i sądzę, że lepiej po prostu nazwać to „wtrąceniami” lub „zakłóceniami”. Nie rozwiązuje to problemu, ale pozwala zachować umiar. Najzwyczajniej w świecie faktem jest, że łatwo zakłócić nasze myśli. Coś wchodzi nam w paradę, tak jak trzaski i inne programy radiowe, które słyszymy w odbiorniku radiowym, kiedy staramy się go nastroić na odległą stację. Jesteśmy stworzeniami przemijającymi i zmiennymi i tak między innymi działa po prostu nasz umysł. Problemem nie jest to, że coś pojawia się w naszej świadomości, lecz że o tym myślimy. Problemem nie jest to, że coś zauważamy, ale że pozwalamy się przez to odciągać od czystej świadomości. Herbert McCabe nazywał to włamywaniem się naszych prawdziwych potrzeb. Jest to bardzo pomocne spostrzeżenie, gdyż przypomina nam o potrzebie szczerości i tego, by „przyznawać się” do swoich rozproszeń, zamiast postrzegać je jako obce wtręty w „moją” modlitwę. Musimy wykorzystać to doświadczenie jako szkołę pokory i pamiętać o naszej podstawowej potrzebie Boga oraz starać się ją przedkładać nad inne.
 
Musimy ciągle wracać do swego wnętrza i ciągle cierpliwie kierować się ku Bogu. Jeśli wydaje się to podobne do chybotliwego stania na jednej nodze, niczym posążek Erosa na środku londyńskiego Piccadilly Circus, niech tak będzie. Świadomość Boga oznacza zapomnienie o wszystkim, co Bogiem nie jest. I jest to proces, a nie stan. Modlitwa jest procesem nieustannego dążenia do Boga pośród wszystkiego innego. Procesem pamiętania o Nim, poszukiwania Go, pragnienia Go, wybierania Go.
 
Istnieje inny problem, całkiem przeciwny do rozproszeń, który jest swego rodzaju duchowym bujaniem w obłokach, gdy zadowalamy się niemyśleniem o niczym konkretnym. Wydaje mi się to niezwracaniem uwagi na Boga, które sprawia, że nasz umysł ma skłonność do myślenia o czymkolwiek bez żadnej różnicy. Problem ten może powstać naturalnie. Bowiem gdy musimy utrzymywać swój umysł i serce w skupieniu na Bogu, Bóg nie jest, jak wyraził to zwięźle John Chapman, tym czy tamtym. Ale mimo to modlitwa jest nieustannym dążeniem do Boga i wprawianiem swojego umysłu i serca w Nim. To nie jest marzenie. Według mnie trudność ta zdradza utratę pragnień u danej osoby. Jest to rodzaj cichej rozpaczy lub samozadowolenia, co wymaga pewnej odnowy naszego umysłu. Wskazuje na taką utratę energii i koncentracji, jaka powstaje na poziomie cielesnym w wyniku złego odżywiania się lub braków pokarmowych. Tutaj może wskazywać na utratę apetytu o głębszych przyczynach.
 
Na niższym poziomie trudność ta niemal zawsze będzie związana z nudą i można ją potraktować jako taką. Generalnie problem nudy więcej mówi o osobie, która na nią narzeka. W ramach lekarstwa należałoby poszukać sobie właściwego zajęcia. Zasadniczy krok polegałby na tym, by przestać winić Boga, lecz zaakceptować to, jak się czujemy, i cierpliwie próbować zająć się Bogiem, nawet jeśli wymyka się On naszemu intelektowi. Na ważniejszym poziomie jest to problem tradycyjnie określany jako oschłość, gdy musimy się przyzwyczaić do życia bez jakiejkolwiek odczuwalnej nagrody za wysiłek, jaki wkładamy w modlitwę. Na pewnym etapie trzeba przyjąć, że Bóg jest Bogiem i że nie da się Go zredukować do obecnego lub przyszłego zainteresowania czymkolwiek. On jest bezwzględnie sobą. Ale trzeba sobie uświadomić, że chociaż odczuwamy pustkę lub brak obecności, w rzeczywistości jest wprost przeciwnie, Bóg jest z nami i daje nam siebie, aczkolwiek nie możemy tego odczuć, zrozumieć ani zdać sobie z tego sprawy. W swojej skrajnej postaci doświadczenie to stanowi wyzwanie metafizyczne i teologiczne, w obliczu którego nie wolno nam tracić nadziei. Ponieważ to właśnie wtedy uczymy się żyć i modlić jedynie przez wiarę.
 
Takie trudności ukazują nam, że potrzebna jest nam pomoc w utrzymaniu naszej koncentracji na modlitwie i ugruntowaniu w niej. Ważne jest dostrzeganie swojego fizycznego otoczenia, zwłaszcza gdy nie mamy luksusowej sytuacji, jaką jest dostęp do kościoła czy innego uświęconego miejsca, gdzie moglibyśmy się modlić. Mogą tu pomóc przyciągające wzrok ikony czy inne wizerunki. Kolejną ewentualnością jest płonąca świeca, a świeca zapachowa przypuszczalnie mogłaby zatrudnić nasz zmysł powonienia, by utrzymać nas w „tu i teraz”. Dla mnie osobiście kadzidełko jest zbyt egzotyczne i drażniące powonienie, a moje zmysły generalnie potrzebują na ogół uspokojenia. Z tego samego powodu nie uważam, żeby muzyka była tu pomocna. Hałas jest chyba najgorszym ze wszystkich zakłóceń, podczas gdy muzyka może być źródłem wielkiego spokoju. Jednakże w moim przypadku muzyka zbytnio pochłania uwagę, by sprzyjać nakierowaniu do wnętrza w trakcie modlitwy, jakie opisałem.
 
Najlepszy sposób radzenia sobie z hałasem i większością zakłóceń polegałby na nabraniu wprawy w zauważaniu ich, ale niezwracaniu na ich większej uwagi, niż to konieczne. Przypomina to sytuację, gdy spostrzegam gdzieś daleko samochód, lecz uwagę kieruję na siebie tu i teraz, gdy go zauważam. W rezultacie nauczymy się zwracać uwagę nie na zakłócenie, ale na przestrzeń i ciszę, w których się ono pojawia. Najłatwiej zastosować to do zakłóceń zewnętrznych, o których mówiliśmy, sądzę jednak, że umiejętność tę można wykorzystać również przy zakłóceniach wewnętrznych.
 
Oprócz tych metod zachowywania spokoju istnieją inne, z których wszystkie wiążą się z wykorzystaniem pełnego mocy słowa, które nam towarzyszy. Daje to naszemu umysłowi coś stosunkowo mało interesującego, nad czym możemy pracować, jednocześnie skupiając się w modlitwie coraz intensywniej na swoim sercu. Może nam w tym pomóc mantra, a nawet stosowne symboliczne słowo, jak o tym pisałem wyżej. To tutaj usamodzielniają się pewne formy modlitwy, takie jak wspomniany w ostatnim rozdziale różaniec czy Modlitwa Jezusowa. To tutaj słowa stają się ziarnem dla młyna, który może sobie trajkotać – obraz ten pochodzi od św. Teresy z Avila (1515–1582) – podczas gdy serce budzi się do modlitwy. Jednak – parafrazując św. Teofana Pustelnika, rosyjskiego mistyka (1815–1894) – ogólną zasadę można wyrazić w ten sposób: zwiąż umysł – i jego myśli – jedną myślą albo myślą o Tym jedynym, którym jest Bóg.
 
Albo – już bardziej żartobliwie – można przytoczyć pewne opowiadanie Donalda Nichola o łapaczu małp, które podaje w swojej książce Holiness. Jeśli chcesz złapać małpy, które skaczą po drzewach i skrzeczą, to na nic się zda próba wspinania na drzewo z workiem i ścigania ich pojedynczo. Jedyny sposób to wziąć wielki pęk bananów, położyć go u podnóża drzewa, a kiedy małpy przyjdą, by zjeść owoce, można je łatwo schwytać, nie robiąc z siebie pośmiewiska.

 



Pełna wersja katolik.pl