logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
o. David Foster OSB
Przewodnik po głębszej modlitwie
Wydawnictwo M


 

 
Jak osiągnąć "tu i teraz"
 
Wyrażając to możliwe najprościej, ten proces ugruntowania oznacza trzy etapy: dotarcie do „tu i teraz”, wprowadzenie umysłu z powrotem w swoje ciało i pozostanie w nim umysłem. To jest ważne, ponieważ – jeśli chodzi o nas – Bóg jest wyłącznie tu i teraz. Jest zawsze z nami, ale zwykle nie zauważamy oznak Jego obecności. Tak więc aby modlitwa stała się autentyczną komunikacją z Bogiem, należy kultywować w naszym życiu modlitewnym to, co Jean-Pierre de Caussade nazwał „sakramentem chwili obecnej”. To zaś wymaga pewnego treningu ciała i umysłu.
 
W przypadku ciała sporo może nauczyć nas joga albo – z metod mniej egzotycznych – podstawowe formy ćwiczeń relaksacyjnych, jakie można znaleźć na ulotkach w gabinecie lekarskim. W naszym przypadku jednak rzecz nie polega na tym, by się odprężyć dla samego odprężenia, ale by zminimalizować wywołane przez ciało zakłócenia w polu naszej uwagi, gdy próbujemy ją pogłębić i skupić się na Bogu – nieuchwytnym aspekcie naszego doświadczenia. Ktoś nazwał tę naukę sztuką trwania w spokoju, to znaczy trwania w pozycji odprężonej, ale czujnej, tak jak robią to światowej klasy soliści, koncentrując się przed występem. Nawet jeśli nie mamy przed sobą występu wymagającego skupienia, takie opanowanie ciała pomaga tak zestroić umysł i serce, że jakkolwiek by się do nas zwrócono, umiemy odpowiedzieć z uwagą i delikatnością, umiemy wychwycić subtelności w słowach i gestach partnera naszej rozmowy – być może umiemy też dostrzec to, co nie zostało powiedziane.
 
Ważnym elementem jest tutaj postawa. Chyba najłatwiej będzie usiąść. Musimy usiąść na całej powierzchni krzesła, aby zapewnić dobre oparcie plecom, ale nie aż tak pionowo, żeby kręgosłup nie mógł przybrać naturalnej dla niego zakrzywionej pozycji. Obie stopy muszą opierać się na ziemi, nogi powinny być rozstawione tak, aby kolana znalazły się w takiej samej odległości jak ramiona, a stawy kolanowe były zgięte pod najwłaściwszym kątem. Tułów powinien być dobrze zrównoważony. Ręce należy ułożyć możliwe swobodnie, aby dłonie spoczęły na kolanach lub – jak niektórzy wolą – na udach. W obu przypadkach najlepiej, jeśli dłonie są zwrócone grzbietem do góry, a palce maksymalnie rozluźnione. To powinno umożliwić przyjęcie swobodnej pozycji szyi, bez nienaturalnego jej wyciągania na całej długości. Niektórzy mówią, że w idealnej pozycji głowa sprawia wrażenie, jakby znajdowała się na czubku fontanny. Wydaje się, że nie ma znaczenia, czy oczy są otwarte, czy nie, jeśli ich spojrzenia nic nie rozprasza. Pomocne jest, gdy się nauczymy utkwić wzrok nieco powyżej linii horyzontu. Jeśli oczy są zamknięte, spojrzenie teoretycznie znalazłoby się powyżej tej linii, gdzie delikatnie stykają się powieki.
 
Taki opis sprawia wrażenie niepotrzebnego komplikowania. Powtarzam: jest to tylko technika mająca na celu odzyskanie zdrowego poczucia obecności ciała, które to poczucie notorycznie tracimy w pędzie, by kierować swoim życiem, jak również życiem innych ludzi dla naszych własnych celów. Ta gonitwa (a może nadaktywność?) nie sprzyja prawdziwej modlitwie. Wartość tego ćwiczenia polega głównie na wstępie do modlitwy i z pewnością można z niego zrezygnować, gdy już zasiądziemy, aby po prostu się modlić. Uważam, że gdy podstawowe zasady staną się naszą drugą naturą i będziemy wiedzieli sami z siebie, jak wrócić do swego wnętrza, najmądrzej będzie nie ulegać w tym przypadku zbytniej drobiazgowości. Jednak myślę, że są to uwagi pomocne dla początkujących. Niektórzy ludzie wolą klęczeć, stać czy leżeć na ziemi, na brzuchu lub na plecach. Każda z tych postaw może wyrażać osobiste skłonności co do modlitwy i ma swoją wymowę. W każdym przypadku można wykorzystać te same wskazówki. Moja rada brzmiałaby, aby nauczyć się uspokojenia, zanim zabierzemy się za analogiczne możliwości powolnego ruchu. Ale z Biblii wynika, że chodzenie, bieganie lub skakanie z radości również może wyrażać rozmodlone serce!
 
Podczas nauki trwania w spokoju warto też poświęcić nieco czasu na to, by zająć się swoimi zmysłami cielesnymi. Jeśli potrafimy zauważyć, że jesteśmy w konkretnym miejscu, to nie jesteśmy tam jako bezładna bryła, ale jako wrażliwa istota. To, co widzimy, co słyszymy, zmysł czucia (przynajmniej w siedzeniu!) jest częścią nas. Tak samo jest ze smakiem w ustach, zapachem powietrza. Tym wszystkim możemy się cieszyć, a może też być tak, że nie uświadamialiśmy sobie, że mogłoby to nam sprawić radość. Albo może nie być to wcale takie przyjemne. Ale tylko gdy jesteśmy tego świadomi i staramy się możliwie subtelnie przyjmować to do naszej świadomości, nauczymy się godzić te odczucia z czasem modlitwy. Albo stanie się to rozproszeniem, z którym będziemy musieli się pogodzić później w naszej modlitwie.
 
Tak często ignorujemy swoje ciało, albo raczej traktujemy je jako oczywiste, zwracamy na nie minimalną uwagę tylko przy okazji higieny osobistej. Lub też wpadamy w drugą skrajność i okazujemy obsesyjne zainteresowanie swoim wyglądem fizycznym, sprawnością itd. Jest to równie niezdrowe dla naszego życia duchowego jak niezwracanie na te sprawy żadnej uwagi. Trudno to nazwać rzeczywistą troską o ciało. Raczej maskujemy swoje zaabsorbowanie tym, jak wyglądamy, i potrzebę wywarcia wrażenia na innych lub na siebie samych. To jest narcyzm, który również nie sprzyja modlitwie. Jednak prawdziwa świadomość siebie jest zakorzeniona w naszej cielesnej obecności i dotyczy naszej świadomości zmysłowej. Uznanie tego za część nas samych to element dochodzenia do „tu i teraz”, gdzie znajdziemy Boga.

 



Pełna wersja katolik.pl