logo
Czwartek, 25 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Jarosława, Marka, Wiki – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
o. David Foster OSB
Przewodnik po głębszej modlitwie
Wydawnictwo M


 

 
Wyruszamy w podróż
 
Jakkolwiek się modlimy, prawdopodobnie wraz z upływem czasu zauważymy pewne zmiany w tym, jak „wychodzi” nam modlitwa. Często będziemy się musieli przyzwyczaić do wrażenia, że wcale nam nie „wychodzi”! Wypróbowanie różnych metod w pewnym stopniu może nam pomóc dostosować się do sytuacji. Ale generalnie sądzę, że mamy do czynienia z głębszym procesem wzrastania, który wymaga cierpliwości. Potrzeba czasu, żeby pojąć to poczucie pogłębiającej się relacji z Bogiem i nauczyć się, jak przystosować się do tego, co się dzieje. Możemy np. odkryć, że mamy trudności ze słowami czy też z czymkolwiek, co robimy, modląc się. Nie chodzi o to, że nie chcemy się modlić ani że trudno nam rozpocząć modlitwę, ale że kiedy ją zaczynamy, ogarnia nas przeświadczenie, iż nie jesteśmy w stanie się do tego zabrać, poczucie niechęci lub znudzenia albo wrażenie, że to strata czasu. Jest to moment, w którym – jak sądzę – zaczyna się owa zmiana w modlitwie. Znane metody tracą swoje znaczenie, ponieważ modlitwa, w którą obecnie wchodzimy, ma coraz mniej wspólnego ze słowami lub formułami, jakie stosowaliśmy. Przenosi się do serca i od tego momentu wymyka się naszej świadomej kontroli. Co charakterystyczne, zauważymy, że słuchanie staje się ważniejsze niż to, co moglibyśmy powiedzieć lub pomyśleć, że należałoby powiedzieć. Najczęściej w naszej modlitwie słowa nadal odgrywają pewną rolę, ale poniżej tego wszystkiego zaczyna się ten przełom, który opisałem jako przejście „od odmawiania modlitw do modlitwy”.
 
To rozróżnienie nie ma w żadnym wypadku deprecjonować odmawiania tradycyjnych modlitw. Granica biegnie między „odmawianiem modlitw” jako czymś, nad czym panujemy, a „modlitwą” jako czymś, nad czym nie panujemy. To przeobrażenie jest znakiem ważnego odkrycia: modlitwa nie jest czymś, co my możemy zrobić, nie jest trybem postępowania. Odkrywamy, że modlitwa jest w swej istocie darem od Boga, i ważne jest, abyśmy zrozumieli, że jest ona czymś, co Bóg czyni w nas.
 
Na tym etapie musimy polegać na pewnej dyscyplinie lub przyzwyczajeniu umysłu i serca, bez którego na początku można się obejść. W konsekwencji celem tego rozdziału jest coś więcej niż tylko wyliczenie paru podstawowych punktów praktycznych dotyczących modlitwy. Nie będą one specjalnie nowe dla kogoś modlącego się na co dzień. Ale wydaje mi się, że warto przedstawić pewne rzeczy możliwe prosto i praktycznie w ramach swego rodzaju powtórki, gdyż nawet ludziom, którzy są wdrożeni w modlitwę, może się przydać powrót do podstaw, kiedy okaże się, że wchodzą w modlitwę coraz głębiej. Istnieje parę podstawowych prawd dotyczących modlitwy, zasługujących na to, by je najpierw przedstawić, nim rozważymy kilka prostych reguł czy praktycznych wskazówek, które według mnie są użyteczne i pomagają w rozwoju modlitwy na głębszym poziomie.
 
 
***
 
Trzy prawa modlitwy
 
1. Modlitwa jest nam potrzebna
 
Św. Izaak z Niniwy w siódmym wieku powiedział, że ptaki śpiewają, ryby pływają, a ludzie się modlą. Modlitwa jest czynnością charakterystyczną dla człowieka i bez niej słabniemy. Potrzebujemy modlitwy, tak samo jak ptaki potrzebują powietrza, a ryby wody, by mogły być tym, czym są, i by rozwijać się jako takie, a nie inne stworzenia. Ale istnieje pewna różnica: w naszym przypadku początkowo modlitwa nie wydaje się czymś takim. Zauważymy, że często modlimy się wbrew swojemu usposobieniu. Z drugiej strony tylko przez modlitwę uczymy się, że jej potrzebujemy, i tylko modlitwa pozwala nam otworzyć szerszy wymiar duchowej egzystencji umożliwiającej nam prawdziwy rozwój. Pod tym względem modlitwa w istocie niewiele różni się od sytuacji, gdy odkrywamy naturalne korzyści płynące z wysiłku w jakimkolwiek innym kierunku, czy to będą ćwiczenia fizyczne, czy czynności umysłowe, takie jak czytanie lub słuchanie muzyki. Podobnie w sferze duchowej jest z modlitwą: bez niej pozostajemy duchowo opóźnieni w rozwoju i upośledzeni. W przeciwieństwie do naszych potrzeb cielesnych, które wszystkie można zaspokoić, modlitwa nigdy nie zaspokoi naszych potrzeb duchowych. Modląc się, odkryjemy jedynie, że nasza potrzeba modlitwy nieustannie rośnie. Musimy się przyzwyczaić do wiecznego niezadowolenia. Ale możemy się też dowiedzieć, że daje to naszemu życiu coś, bez czego inaczej nie moglibyśmy żyć, gdyż nie zatrzymujemy się już na sobie, lecz na Bogu.
 
Ta prawda zatem wymaga od nas gotowości, by w swoim codziennym życiu uczynić z modlitwy rzecz pierwszoplanową. Nie oznacza to czegoś niemożliwego, ale to, co jest konieczne, by przeżywać swoje życie bogocentrycznie. Być może będziemy się tutaj musieli zmierzyć z pewnymi wyzwaniami wobec naszego ogólnego systemu priorytetów. Modlitwa nie może być dodatkiem, nie ma tu także miejsca na użalanie się nad sobą ani na wymówki. Jakikolwiek byłby powód osłabienia naszej modlitwy i tłamszenia naszego ducha, musimy wziąć na swoje barki odpowiedzialność za konieczne zmiany rozwiązujące ten problem. Modlitwa w aktywnym życiu jest możliwa, ponieważ Bóg jest zawsze bliżej nas niż my sami siebie. Ale musimy się nauczyć, jak żyć zgodnie z sercem, by modlitwa w pełni włączyła się w nasze życie i byśmy wiedzieli, jak dostroić się do czegoś, co należy zawsze do naszej najgłębszej jaźni.
 

2. Uczymy się modlić przez modlitwę
 
Nie trzeba czytać właściwych książek, szukać najlepszego guru ani uczestniczyć w żadnych kursach. Może się okazać, że jest to kompensacja frustracji wynikłej z samej modlitwy; może to nawet być ucieczka. Żeby się modlić, należy po prostu zacząć się modlić. Jakkolwiek byśmy się do tego zabierali, nie ma jakiejś jednej metody lepszej od innych. Wszystkie prowadzą do czegoś, nad czym nie mamy pełnej władzy; to nigdy nie jest nasz występ. Możemy tylko modlić się... i chcieć... i próbować... i modlić się.
 
Nie ma też jakichś specjalnych technik modlitewnych dla zaawansowanych dusz. Modlitwa to nie kwestia kompetencji tego typu. W tym rozumieniu modlitwa nie jest jedynie czymś, co robimy, jak pływające ryby lub śpiewające ptaki. Modlitwa ma charakter relacyjny. Owa właściwa ludziom czynność jest czymś, co odkrywamy, gdy wchodzimy we wzajemne relacje, a najdoskonalej – gdy uczymy się kochać. Za pośrednictwem modlitwy budujemy przyjaźń i miłość z Bogiem, a przez Niego – ze światem i z innymi ludźmi. Musimy się tutaj czegoś nauczyć: nie chodzi o technikę, ale o to, jak hojniej oddawać siebie Bogu i innym. Jesteśmy ludźmi i nie umiemy kochać swoimi własnymi siłami, kochać uczymy się wyłącznie w odpowiedzi na miłość. A więc pożywkę dla modlitwy stanowi poznawanie, że jesteśmy kochani przez Boga, oraz przyjęcie Jego miłosierdzia i łaski. Ale oznacza to również, że musimy się także przyznać, iż mamy skłonności do unikania wymagań Bożej miłości, do opierania się Mu, do naszych wybiegów i oszustw. Jak poznał to św. Jan, prawdą jest to, iż nie my umiłowaliśmy Boga, ale że to On sam pierwszy nas umiłował (1 J 4,19). Musimy się modlić, aby ta prawda stała się żywą częścią nas samych.
 
Bóg jest jedynym prawdziwym nauczycielem modlitwy, a pozwalamy Mu uczyć nas, gdy się modlimy, siedząc u Jego nóg jak Maria, siostra Marty (Łk 10,38-42). Nawet więcej, musimy się dowiedzieć, że modlitwa jest darem Bożym i że w chwilach zwątpienia, kiedy odkrywamy, iż nie jesteśmy w stanie się modlić, powinniśmy pozwolić Duchowi Świętemu modlić się w nas. Musimy się nauczyć, jak współpracować z działaniem Ducha Świętego. Mówiąc krótko, naszym zadaniem jest cierpliwe trwanie na modlitwie, niezależnie od tego, czy nam ona wychodzi, czy wydaje się nam, że nie wychodzi, i cierpliwie pokonywanie przeszkód, które stają nam na drodze. Kiedy Apostołowie proszą Jezusa, by nauczył ich modlić się (Łk 11,1nn), może powinno nas to zaskoczyć, że ktoś, kto był dogłębnie człowiekiem modlitwy, spędził tak wiele czasu ze swoimi uczniami i ich tego nie uczył. Ale wygląda to tak, jakby Jezus oczekiwał, że zrozumieją to przez samo przebywanie z Nim. Modlitwa przychodzi przez towarzyszenie Jezusowi.
Nie ma lepszego sposobu nauczenia się modlitwy i ostatecznie nie może być innego!
 

3. Modlitwa wiąże się z pracą
 
Modlitwa jest Bożym darem dla nas, Jego dziełem w nas i przez nas. Ale stale musimy wkładać w nią wysiłek. Jest to w pełni dzieło właściwe człowiekowi i dla niego znamienne. Jednak nie przypomina żadnej innej pracy, jaką mamy do wykonania. Nie jest to praca produkcyjna, która staje się coraz bardziej wydajna i efektywna. To jest dar. Bóg daje go niezasłużenie i w sposób wolny tym, którzy o ten dar zabiegają. Naszym zadaniem jest go przyjąć. Nie możemy na niego zasłużyć. Ale podobnie jak w przypadku przyjaźni, trzeba nad nim pracować. Modlitwa to relacja i rozwija się w tej mierze, w jakiej poświęcamy jej uwagę.
 
Typowa trudność w modlitwie polega na tym, że nawet w podeszłym wieku zwykle nadal zwracamy się do Boga jak dzieci lub nastolatki. Nie dorastamy duchowo. Dorosłe relacje stawiają wymagania i tylko spełniając te wymagania, które inni na nas nakładają, dzięki naszemu oddaniu relacje te rzeczywiście dojrzewają i przynoszą owoce. A zatem możemy wprawić się w modlitwie, tylko coraz bardziej zbliżając się do Boga i pozwalając Mu pomóc nam dorastać, byśmy stali się taką osobą, jaką On chce, byśmy się stali. Zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boże. W pewien sposób każdy z nas odzwierciedla coś z samego Boga. Modlitwa jest niezbędna, abyśmy mogli ukazywać ten obraz. W ten także sposób pozwalamy Bogu określić, kim jesteśmy.
 
Ta strona modlitwy może się nam wydawać ciężką pracą. Ale właśnie kiedy jesteśmy gotowi ciężko nad nią pracować, możemy także odkryć jej spontaniczność, gdy modlitwa przychodzi łatwo, radośnie i naturalnie. Te dwa rodzaje modlitwy niekoniecznie towarzyszą sobie równocześnie. Niemniej istnieje między nimi głęboki związek. To właśnie czas, który każdego dnia jesteśmy gotowi systematycznie przeznaczyć na modlitwę, oraz poświęcenia, na jakie jesteśmy dla niej gotowi, uzdalniają nasze serce do odpowiedzi w modlitwie na inicjatywy podejmowane przez Boga wobec nas przez cały dzień. Łatwo jest tutaj popaść w zbytni rygoryzm. Myślę jednakże, że na ogół mądrzej jest przeznaczyć czas na regularną modlitwę rano niż wieczorem. To wówczas nasz umysł i serce są jeszcze w miarę wolne od zamętu i nawet jeśli rzeczywiście nie czujemy się najlepiej, łatwiej będzie całkowicie poświęcić się Bogu. Nie musi to być długi czas, ale czas, któremu będziemy wierni i który będzie naszym punktem odniesienia na resztę dnia. Nie jest ważne, jak się czujemy, lecz czego pragniemy. Nasze małe wyrzeczenia, jakich wymaga znalezienie przestrzeni i czasu, nie pozostaną bez nagrody.
 
Im bardziej modlitwa wchodzi w nawyk serca i umysłu, tym staje się bardziej spontaniczna – staje się swego rodzaju postawą, jakiej się nauczyliśmy, metodą patrzenia i odpowiadania na wszystko, kierującą tym, jak żyjemy. Naszym zadaniem jest podtrzymywanie modlitewnego wysiłku oraz otwieranie serca i uwagi na Boże działanie w nas.

 



Pełna wersja katolik.pl