logo
Piątek, 26 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Marii, Marzeny, Ryszarda, Aldy, Marcelina – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Ruth Burrows OCD
Uwierzyć w Jezusa
Wydawnictwo Święty Wojciech


Gdy tylko przestaniemy walczyć o nasze zasługi, niepotrzebnie skupiając uwagę na nas samych, a w zamian za to uznamy naszą słabość, nasze potrzeby, droga będzie otwarta do spotkania Boga i do świętości Jezusa, która jest Jego darem.

 

Wydawca: Wydawnictwo Święty Wojciech
Rok wydania: 2012
ISBN: 978-83-7516-433-6
Format: 120x190
Stron: 256
Rodzaj okładki: Miękka

 
Kup tą książkę  
 

 

Słowo Krzyża


Przyjęcie przez chrześcijanina prawdy, że Jezus jest naszą jedyną drogą do Ojca i że do Ojca idzie się tylko przez Jezusową śmierć, ma najdalej idące konsekwencje w naszym życiu. Wszyscy chrześcijanie ją uznają i starają się ją stosować. Każdy przewodnik na chrześcijańskiej drodze powie, w jaki sposób musimy przejść życiowe próby, pokonywać złe skłonności i praktykować ascezę. Na tym polega udział w śmierci Jezusa. Może jednak tak nie być. Wszystko, co robimy, chociaż samo w sobie dobre, zamiast być udziałem w śmierci Jezusa, może stać się sposobem rozwijania naszego życia Jego kosztem. Bierzemy udział w Jego śmierci, kiedy zgadzamy się przed Nim abdykować, kiedy pozwalamy Mu działać w nas i dla nas. Zamiast tego zazwyczaj wolimy sami "trzymać kierownicę". Postrzegamy samych siebie jako sprawców naszego własnego uświęcenia, a Boga jako tego, który ma nam pomóc. Jakkolwiek wygląda nasza aprobata chrześcijaństwa, dopóki nie nauczymy się powierzyć Bogu naszego duchowego rozwoju, dopóty wciąż będziemy obracać się w sferze religii naturalnej i próbować dosięgnąć Go o własnych siłach. Znacz-na część moralnego nauczania Jezusa należała do spuścizny zostawionej w ciągu wieków w spadku przez szlachetnych ludzi. Jezus potwierdził i przyjął wszystko, co było autentycznie ludzkie. Wszystko to, co jest naprawdę ludzkie, wskazuje na Boga i zmierza w Jego kierunku. Jezus bierze to na swoje barki i niesie ku przeznaczeniu, które inaczej nie mogłoby być osiągnięte. Niektóre wielkie religie naturalne zawierają nauczanie etyczne wspólne z Ewangeliami, jednak tylko chrześcijaństwo uznaje, że to Bóg nas uświęca i że sami nie jesteśmy w stanie dodać ani odrobiny do naszej duchowej kondycji. Sami z siebie nie możemy niczego zrobić.

Wszystko, co robimy, nasze usilne starania, których zresztą musimy się podjąć, są tylko przygotowaniem do bezpośredniej interwencji Boga, o tylko On może doprowadzić nas do siebie. Religia naturalna jest w istocie ludzkim usiłowaniem osiągnięcia Boga. Chrześcijaństwo wymaga śmierci; ono ją wywołuje. W pewien tajemniczy sposób człowiek musi obumrzeć dla siebie samego, by otrzymać nowe życie jako czysty dar od Boga. Musi dojść do nowego stworzenia, do ponownych narodzin. Człowiek nie może stać się świętym dzięki osobistym wysiłkom i dyscyplinie, choćby nie wiem jak duchowej i wysublimowanej. Pomiędzy życiem Boga a życiem człowieka istnieje absolutna przepaść, a chcący ją człowiek pokonać musi umrzeć. Chrześcijaństwo jest na wskroś mistyczne, co oznacza bezpośrednią Bożą interwencję i działanie Boga w człowieku, dotknięcie człowieka przez Boga w sposób całkowicie odmienny od zwykłej obecności i pomoc człowiekowi, bez której ten nie mógłby istnieć, nie mówiąc o działaniu i wzrastaniu.

Ponieważ śmierć, o której tu mowa, jest często mylnie pojmowana, w sposób, który nie znajduje uzasadnienia w Piśmie Świętym, choć wyrwane z kontekstu jego fragmenty zdają się go potwierdzać, chrześcijaństwo bywa pogardzane i budzi lęk jako nieludzkie i negatywne, jako religia zabijająca radość, która nigdy nie pozwala człowiekowi żyć w sposób wolny na tym świecie. Rozumiejąc na opak istotę śmierci Jezusa, ludzie próbowali ją naśladować, nakładając na siebie wszelkie umartwienia, wycofując się na tyle, na ile to możliwe, ze wszystkiego, co stanowi tkankę życia, przyjmując ledwie minimum konieczne do przetrwania; uważali, że człowiekowi nie wolno pozwalać rozwijać jego naturalnych możliwości, gdyż może go to doprowadzić do upadku; nie wolno mu doświadczać przyjemności. Musi on obumrzeć w tym świecie i tylko wtedy będzie on żył dla Boga.

Prawda jest taka, że człowiek może żyć najbardziej skromnym życiem, umierając dla wszystkiego, powstrzymując się tylko od fizycznej śmierci, a jednak wciąż pozostawać całkiem żywotnym, być może bardziej niż kiedykolwiek. Surowość życia robi wrażenie, jak pisze Paweł do Kolosan (Kol 2,32), wydając się wspierać rygorystyczną pobożność i samoponiżenie, jest ona jednak bezsilna, gdy chodzi o przezwyciężenie wrodzonego pobłażania sobie; w rzeczywistości nawet je powiększa. Wszelka duchowość, która stara się wywoływać to, co w istocie jest mistyczną śmiercią, poprzez fałszywe odrzucenie świata, to znaczy odrzucenie naszej ludzkiej kondycji, jest przeciwna chrześcijaństwu.

Śmierć mistyczna rodzi się z kontaktu z Bogiem, bezpośredniej konfrontacji z Jezusem; jest wejściem w Jego śmierć. "Nikt nie może przyjść do Mnie, jeśli nie zostało mu to dane przez Ojca" (J 6,65). Jedyne, co możemy zrobić, to przygotować się na tę łaskę, a przygotowanie to wymaga ascezy ukierunkowanej na miłość, która ma niewiele wspólnego z tym, co opisano wcześniej.

Mylne pojęcia tej śmierci doprowadziły do wypaczeń chrześcijaństwa, które słusznie zasłużyły na potępienie, trzeba jednak zauważyć, że właściwe jej zrozumienie, a raczej stopień jej zrozumienia, który możemy osiągnąć, zanim sami w nią wstąpimy i poznamy jej błogosławieństwo, musi wywołać niechęć. Odrzuca się nie tylko wypaczenia chrześcijaństwa, ale i jego rzeczywistość, i to dokładnie dlatego, że w jego jądrze znajduje się śmierć, która ucina ludzką pychę, trafia człowieka w najbardziej czuły punkt, jego ego. Domaga się ona głębokiej pokory, a pokora nie jest człowiekowi wrodzona; nie znajduje się ona na liście cnót, które czynią nas ludźmi. Wkracza ona na scenę tylko wraz z objawieniem, tylko wraz z Jezusem, który jest uosobieniem pokory, miłością, która ogałaca własne ja po to, by dać siebie innym. A Jezus jest objawieniem Ojca. Pokora cała dotyczy miłości.

Dla Jana śmiertelne życie Jezusa i objawienie Boga, które to śmiertelne życie ucieleśniało, było przypieczętowane Jego śmiercią. Kulminacja objawienia, kiedy to chwała Bożej miłości zajaśniała, a jej najskrytsze serce zostało ogołocone, nastąpiła, gdy Jezus umierał na krzyżu. Bierzemy to za oczywiste, wypowiadamy to lekko, czy jednak pojmujemy choć odrobinę z tego, co to oznaczało dla nas?

Jak powiada Paweł, jest to wielki skandal, a wtóruje mu Piotr: "Oto kładę na Syjonie kamień węgielny, wybrany, drogocenny, a kto wierzy w niego, na pewno nie zostanie zawiedziony" (1 P 2,6). "Dla was zatem, którzy wierzycie, jest on drogocenny, jednak dla tych, którzy nie wierzą, właśnie ten kamień, który odrzucili budowniczowie, stał się głowicą węgła – i kamieniem obrazy, i skałą potknięcia się" (1 P 2,8).

Nie wolno nam myśleć, że tylko dlatego, iż nazywamy się chrześcijanami, ponieważ się modlimy i często uczestniczymy w sakramentach, starając się dobrze żyć, "przyszliśmy" do Jezusa, "uwierzyliśmy" w Niego. Dokładna lektura Jana może wstrząsnąć naszą radosną pewnością z korzyścią dla nas: "Kiedy zaś przebywał w Jerozolimie w czasie Paschy, w dniu świątecznym, wielu uwierzyło w Jego imię, widząc znaki, które czynił. Jezus natomiast nie zawierzał im samego siebie" (J 2,23-24).

Czy jesteśmy pewni, że Jezus zawierzył nam samego siebie, Ten, który zna człowieka tak dobrze?


 



Pełna wersja katolik.pl