Wewnętrzna modlitwa kontemplacji
Co należy robić, by kroczyć taką drogą życia wewnętrznego i przeżywać rzeczywistą obecność Ducha Świętego? W jaki sposób ta wolność Ducha może się realizować w naszym codziennym życiu? Modlitwie nie można narzucić praw ekonomii, ona sama wprowadzi nas w postawę słuchania i dyspozycyjności wobec Ducha. Jaką formę modlitwy zatem wybrać? O ile wszystkie modlitwy mają swoje znaczenie, tak jak Msza św., Różaniec, modlitwa uwielbienia, to z całą stanowczością możemy stwierdzić, że to cicha kontemplacja uważana jest przez Kościół za serce modlitwy. Ewangelizacja życia wewnętrznego prowadzi nas prostą drogą do odkrywania i pogłębiania cichej kontemplacji.
Św. Teresa z Avili czy św. Jan od Krzyża byli znakomitymi nauczycielami tego rodzaju modlitwy, była ona jednak od wieków zarezerwowana wyłącznie dla osób konsekrowanych. Sobór Watykański II rozszerzył praktykowanie kontemplacji, rekomendując ją bezpośrednio wszystkim chrześcijanom, a Katechizm Kościoła Katolickiego uczynił z niej centrum życia duchowego (nr 2709). Z okazji Jubileuszu Roku 2000 papież Jan Paweł II prosił o odnowienie także pracy duszpasterskiej, proponując włączenie w nią praktyki modlitwy wewnętrznej kontemplacji. Zakładając szkoły modlitwy w Troussures w departamencie Oise, ojciec Caffarel był jednym z pierwszych, którzy zainicjowali wśród świeckich modlitwę kontemplacyjną, przygotowując w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku tygodnie modlitw, dzięki którym dziś wiele parafii wychowuje pokolenia ludzi oddanych modlitwie. Możemy być wdzięczni, że kontemplacja uległa tak wielkiej „demokratyzacji”, powinniśmy jednak dobrze ją poznać.
Tak jak każda modlitwa chrześcijańska, ta także wymaga od nas wejścia w miłosną relację, która na pierwszy rzut oka wydaje się łatwa i naturalna. Każdy człowiek ma taką potrzebę, zakorzenioną głęboko w nim, kochania i bycia kochanym. Jest to jednocześnie modlitwa wymagająca, bo zachęca nas do skonfrontowania się z tym, kim naprawdę jesteśmy. Nie chodzi tu już, tak jak w innych rodzajach modlitwy, o to, aby coś „robić” (recytować gotową modlitwę, czytać tekst, śpiewać, uczestniczyć w liturgii), ale raczej o to, aby być przed Bogiem. Ta prostota modlitwy niesionej przez ciszę wewnętrzną prowadzi nas do oczyszczenia naszej wrażliwości i naszego pragnienia działania, by nauczyć się pozostawać dobrowolnie przy Tym, który pragnie stać się naszym Umiłowanym. W zależności od tego, kim jesteśmy, i od naszej współpracy w przyjmowaniu łaski, krok po kroku nawiązuje się miłosna relacja z Bogiem, by Go kontemplować i kosztować Jego obecności. Zdajemy sobie jednak sprawę, że, tak jak każdego dzieła miłości, kontemplacji nie da się zamknąć w jakiejś definicji, bo jest ona intymna i osobista. Trzeba przede wszystkim zrozumieć, że należy przyjąć postawę umożliwiającą nam wejście w relację z Bogiem. „Żarliwa bierność” wydaje się tu właściwa. Bierność, w zwykłym rozumieniu tego słowa, to nierobienie niczego, czekanie, otwarcie, które jednocześnie ma być żarliwe, ponieważ modląc się, jesteśmy pochłonięci gorliwością, mobilizacją i darem z całego siebie. Decyzja, aby pozwolić się kochać, by miłować czynem, ukształtuje nasze wnętrze.
Czy moglibyśmy oprzeć się na mistrzach i szkołach życia duchowego, by zrozumieć, jak żyć kontemplacją? Nawet jeśli wielu świętych o tym mówiło, wielu duchownych rozwijało elementy życia modlitwą, to czy jednak nie powinniśmy zwrócić się bezpośrednio ku górze, do samego źródła, Chrystusa, który żył wraz ze swoimi uczniami i nauczał ich modlitwy? Wśród Apostołów uprzywilejowane miejsce miał Jan Ewangelista: wcześniej uczeń Jana Chrzciciela (największego proroka Nowego Testamentu), później umiłowany uczeń Chrystusa, razem z Piotrem i Jakubem tworzył Jego najbliższe otoczenie, powołany na syna Maryi, która zamieszkała u niego od momentu Ukrzyżowania na Golgocie na piętnaście lat. Stał się następnie świadkiem pięćdziesięcioletniego rozwoju Kościoła, by na koniec pod natchnieniem Ducha ujawnić tajemnicę Apokalipsy. Wszystkie jego osiągnięcia zachęcają do zastanowienia się nad obraną przez niego metodą rozwoju wewnętrznego przepełnionego miłością, w modlitwie kontemplacji pod natchnieniem Ducha.
By oddać się na naukę do szkoły św. Jana, otwórzmy jego Ewangelię. W rozdziale 15 opisuje on wielką mowę wygłoszoną przez Chrystusa w przeddzień śmierci. Odnajdujemy w niej takie zadziwiające wyznanie: Już was nie nazywam sługami (…), ale nazwałem was przyjaciółmi (J 15, 15). Jezus stwierdził, że po upływie trzech spędzonych z uczniami lat wszedł z nimi w relację przyjaźni (philia): On, Mistrz, Syn Boży, chciał nie tylko zbliżyć się do Apostołów, chciał uczynić ich swoimi przyjaciółmi! Uczucie przyjaźni wyraża głęboką intencję Chrystusa, który pragnie zbudować dobrą relację ze wszystkimi swoimi uczniami i z każdym z nas. Pragnie nas obłaskawić, prosić o naszą obecność, by wzajemne dzielenie się i zwierzenia, jakie daje przyjaźń, stały się naszym udziałem. Właśnie z tego powodu Jezus zawierzył wszystko Janowi, dając mu nawet na krzyżu własną Matkę (Oto Matka twoja), tak samo jak i Ducha Świętego: tajemnicę nad tajemnicami! (Zesłał Ducha). Jezus z pośpiechem dążył do przeżycia swojej męki, by jak najszybciej zesłać nam Ducha, bo wiedział, że tylko On da nam poznać od wewnątrz prawdziwą miłość. Jeśli kontemplacja stanowi dialog przyjaźni między sercem Chrystusa a naszym, to właśnie po to, by przekazać nam tę tajemnicę miłości, którą jest Duch Święty. Św. Teresa z Avili nie wahała się mówić o kontemplacji jak o „poufnym i przyjacielskim z Bogiem obcowaniu” (Księga Życia, rozdz. VIII) [10]. Powinniśmy także zrozumieć, że Chrystus to rzeczywista Osoba i że my także jesteśmy osobami, by łatwiej nam było odpowiedzieć dobrze na jakość łączącej nas relacji. Kontemplacja może być rozumiana jako duchowe spotkanie dwóch przyjaciół, jak szczera rozmowa z Jezusem.
W czasie Ostatniej Wieczerzy, w Wielki Czwartek, Jan wykonał ten zuchwały gest poufałości wobec Chrystusa: oparł się zaraz na piersi Jezusa (J 13, 25). Co pozwoliło Apostołowi wejść w taką zażyłość z Jezusem i znaleźć się tak blisko Jego serca? Odpowiedź na to pytanie jest bardzo ważna, bo wyjaśni nam być może, jaką powinniśmy obrać drogę, by rozpocząć kontemplację. Wróćmy do samego początku, do okoliczności powołania Jana: kiedy spotkał Jezusa po raz pierwszy, na brzegu Jeziora Tyberiadzkiego. Zadaje Mu wtedy zadziwiające pytanie: Nauczycielu – gdzie mieszkasz? (J 1, 38). Dobrze uformowany przez Jana Chrzciciela, przeczuwał, że u Chrystusa od razu musi szukać najważniejszego. Nie chciał pytać Go o Jego program działania przygotowany w celu wyzwolenia Izraela, ale chciał wiedzieć, gdzie spocznie, gdzie „rozbije swój namiot”, „z kim będzie”. Czyż nie jest to właśnie punkt wyjścia oraz głęboki zamysł modlitwy kontemplacyjnej: staranie o to, by pozostawać jak najdłużej z Jezusem? Kontemplacja nie polega tylko na tym, żeby przyjąć Bożą obecność, ale na tym, by pozostawać w komunii z Nim we wszystkim. Kiedy Jezus mu odpowiedział: „Chodź, a zobaczysz” (por. J 1, 39), Jan ruszył w drogę i chodził za Nim przez trzy lata, aż na Golgotę, aby nigdy już Go nie opuścić, przez wszystkie pozostałe lata swojego życia. Aż do śmierci próbował zgłębiać sposób, dzięki któremu mógłby przebywać blisko Jezusa.
Z czasem umiłowany Apostoł odkrywa, że Jezus także chciałby przebywać w nim z Ojcem i Duchem Świętym: Jeśli kto Mnie miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać (J 14, 23). Sama Święta Trójca chce z nami przebywać i zamieszkać w naszym wnętrzu. W modlitwie wyrażającej miłość pozostajemy w tej relacji pomiędzy trzema Osobami Trójcy. Kontemplacja daje możliwość ogarnięcia naszej osoby przez trynitarną Miłość i pozostawania w niej. Taka jest właśnie rewolucja przyniesiona nam przez Ewangelię: Bóg nie przebywa już w zewnętrznych świątyniach wzniesionych z kamienia, ale przenosi swoją siedzibę do naszego serca. Jesteśmy „nową arką”, „żywym tabernakulum”, „monstrancją miłości”. Aby praktykować kontemplację, wystarczy zejść w głąb swojego serca i trwać z wiarą razem z Trójcą Świętą, która od dawna tam jest. To właśnie Jezus powiedział Zacheuszowi, kiedy przechodził przez Jerycho i zauważył go siedzącego na drzewie: Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu (Łk 19, 5). Podobnie Jezus zachęca nas do opuszczenia naszego fałszywego schronienia, byśmy mogli otworzyć dom swego serca.
Na kartach całej Ewangelii Jan często powracać będzie do wyrażenia „trwać/przebywać” [11]: stanie się ono bowiem lejtmotywem napisanej przez niego historii życia Jezusa. Tak jakby Jan chciał dać nam do zrozumienia, że życie chrześcijańskie polega na zjednoczeniu się z obecnością Jezusa. Apostoł nie ukazuje nam ustanowienia Eucharystii podczas Ostatniej Wieczerzy, tak jak robią to Ewangelie synoptyczne, ale objaśnia Eucharystię przez misterium „Chleba życia”, który pozwala nam trwać przy Jezusie: Ja jestem chlebem żywym (J 1, 14); Jeżeli będziecie trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami (J 8, 31). Albo jeszcze: Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę (…) i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać (J 14, 23). W ten sposób potwierdza, że kontemplacja wymaga karmienia się słowem Bożym, bo może ono stać się prawdziwym pożywieniem dla naszej duszy. Eucharystia żywi miłość naszego serca, a słowo karmi nasz umysł, szukający wiedzy, by lepiej kochać Tego, który jest Prawdą. Tak jak łączą się miłość i prawda, tak samo Eucharystia i słowo Boże wzajemnie się dopełniają, by żyć kontemplacją. Czy nie przywodzi to na myśl tych dwóch świętych stołów, przy których karmimy się na każdej Mszy: liturgii słowa i liturgii Eucharystii?
Nasze życie wewnętrzne czerpie więc całą swoją witalność z modlitwy kontemplacyjnej, w której na początku karmimy się słowem przez powolne spożywanie Pisma, aby przyjąć je w Duchu Świętym i by zaczęło w nas działać. Następnie kontemplacja przybiera bardziej miłosną formę przyjęcia i ofi ary, posługując się cichym dialogiem. Próbujemy stać się jak ten komunikant, pokruszony miłością, w świetle Jezusowego „Chleba życia”, w miłosnej ciszy. Modlitwa może otworzyć się na kontemplację Umiłowanego, w tym uścisku miłości, w którym pozwalamy Mu siebie kochać. Ta jedność jest w pełnym tego słowa znaczeniu dziełem Ducha Świętego, w darze miłosierdzia prowadzącym nas ku czułości Ojca.
Te trzy etapy składają się na typową drogę kontemplacji odprawianej w ciszy, dają każdemu możliwość wkroczenia w bogactwo życia wewnętrznego niesionego przez Ducha Świętego, który nas prowadzi i ożywia. Nasze życie wewnętrzne, wcielone w Chrystusa i ożywiane przez Ducha Świętego, zwraca się coraz bardziej w stronę ojcostwa Boga, w tym narastającym pragnieniu wypełniania Jego woli i Jego dzieła. Z zuchwałością dziecięcego ducha i wolnością daną przez to wewnętrzne życie, które nas zakorzenia w jedynej konieczności, możemy poprosić Boga o wszystko i być pewni, że zostaniemy wysłuchani: Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni (J 15, 7). O co jednak prosić Boga? Jakie są głębokie pragnienia człowieka? Ewangelia według św. Jana daje nam jasną odpowiedź: Bóg pragnie, by nasze życie chrześcijańskie było płodne, by miłość promieniała nad naszym bliźnim, nad Kościołem, nad całym społeczeństwem: Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity (J 15, 5). O jakie promieniowanie i o jaką płodność chodzi?
___________________________
Przypisy:
[10] Św. Teresa z Avili, Dzieła, t. 1, dz. cyt.
[11] Autor poddaje tu analizie słowo demeurer, które w przekładzie francuskim Biblii pojawia się według niego aż 17 razy, natomiast w Biblii Tysiąclecia (wyd. IV) słowem najczęściej używanym w tym kontekście jest czasownik „trwać”, następnie „przebywać” (przyp. tłum.).