logo
Sobota, 27 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Sergiusza, Teofila, Zyty, Felicji – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Wunibald Müller
Co nas naprawdę żywi? W trosce o duchowość zakorzenioną w ziemi
Wydawnictwo Homo Dei


Nasza duchowość musi być dla nas pokarmem. Musi nas ona umacniać, musi się przyczyniać do rozwoju naszego życia, do tego, byśmy się stawali "ludźmi żyjącymi". Wielu ludzi tęskni za przeżyciem duchowym!


 

Wydawca: Homo Dei
Rok wydania: 2013
ISBN: 978-83-62579-39-6
Format: 120x185
Stron: 170
Rodzaj okładki: Miękka

 
Kup tą książkę  
 

 

Nie samym chlebem żyje człowiek (Mt 4, 4)


Lecz czy takie doświadczenia w psychoterapii dają się przenieść w codzienność, w tak zwane normalne życie? Żywić może mnie tylko takie pożywienie, którym mogę naprawdę żyć. Rozumiem przez to pożywienie, które może zaspokoić głód i pragnienie pochodzące z mojego wnętrza, z tego, co dla mnie najbardziej konstytutywne. To pokarm, który nie tylko podtrzymuje przy życiu, ale to życie, rzeczywiste i prawdziwe, w ogóle umożliwia. Przyczynia się on do jego ubogacenia i prowadzi do życia w pełni.

Angielskie słowo oznaczające żywienie – nourish – oznacza także ochronę i pielęgnację. Te pojęcia nazywają postawę, którą w pierwszej kolejności kojarzę z matką: żywi ona swoje dziecko własną piersią i robi wszystko, co konieczne, by doszło ono do pełni sił i zdrowo się rozwijało. Żywienie w tym ujęciu jest postawą rodzącą się z troski, postawą, w której z kolei zakorzeniają się zainteresowanie drugim człowiekiem, delikatność i miłość do niego.

Rodzaj "pokarmu emocjonalnego", który otrzymujemy i którego doświadczamy jako dzieci, wpływa (pozytywnie lub negatywnie) na samą podstawę naszego życia, na nasze korzenie. Darowana nam cicha obecność matki, troska i miłość, jakie okazują nam rodzice przez swoją obecność i bycie dla nas, to doświadczenia, które nas żywią w naszym rdzeniu, w naszej głębi. Brak tych przeżyć może oznaczać, że pozostajemy niedożywieni emocjonalnie, że odmówiono nam najważniejszego pokarmu. Ten brak może mieć skutki ciągnące się aż do naszego wieku dojrzałego. Jakość każdego odniesienia, czy to w partnerstwie małżeńskim, czy w przyjaźni, czy w relacjach we wspólnocie zakonnej, zawsze będzie zależna między innymi od tego, ile z tego żywiącego fundamentalnego doświadczenia dzieciństwa ma każdy do dyspozycji.
 

"To było dla mnie niewątpliwie pożywienie" – mówi moja żona, opowiadając o długich spacerach po lesie ze swoim ojcem. "Trzymał mnie swoją silną ręką, tak że szłam cały czas obok niego, a on opowiadał jedną historię za drugą. Były to przede wszystkim różne leśne opowieści. Czasem "wchodziliśmy" w te historie: wyobrażaliśmy sobie, że żyjemy w jakimś leśnym szałasie, i wokół tego rozwijał się dialog między nami. A przy tym stale czuło się zapach cygara, które zwisało mu w kąciku ust i którym podczas opowiadania wciąż się zaciągał".


Wspólne przebywanie z ojcem, uścisk jego silnej ręki, swojski zapach cygara i zanurzanie się w jego opowieści żywiło córkę. To był pokarm, który ją podtrzymywał – więcej, podtrzymuje ją do dziś. Gdyby spędziła te godziny przed telewizorem, nie miałoby to nawet w małej części tego oddziaływania co doświadczenie leśnych spacerów z ojcem ręka w rękę. Te doświadczenia wpisały się w nią głęboko i towarzyszyły jej przez całe życie. Były one już w chwili ich przeżywania pokarmem tak jak jedzenie czy powietrze. Ale zaspokajały także to, czego jedzenie i powietrze dać nie mogą: tęsknotę za zakorzenieniem, przynależnością, pewnością, za czymś godnym zaufania.

Taka relacja z człowiekiem, która mnie z nim naprawdę wiąże, która nas obu ogarnia i wzbogaca, może być pokarmem, który nas przenika aż do głębi, który nas umacnia i czyni nasze życie pełniejszym. Ale także ufne powierzenie się temu, co ponad nas wykracza, może się stać pożywieniem i wpłynąć rozstrzygająco na nasze życie i jego ukształtowanie. Nasza osobista relacja z Bogiem, nasze bezwarunkowe zaufanie do Niego może być pokarmem dającym nam wolność i pokój, działającym w nas aż do korzeni.

Doświadczenie, że inni nas cenią, że nas lubią, może nas żywić, gdy trafia na sprzyjający grunt: mianowicie gdy we wczesnym dzieciństwie dane nam było, i głęboko w nas zapadło, żywiące doświadczenie bezwarunkowego przyjęcia. Według mnie, to jest najlepsze pożywienie, z jakim możemy mieć do czynienia. To jest również doświadczenie, za którym najbardziej tęsknimy, a gdy go nam odmówiono kiedyś lub odmawia się obecnie, jest to dla nas najboleśniejsze przeżycie.

Czasem może mi się zdawać, że zadowoli mnie bezpośrednie zaspokojenie moich potrzeb. Ale to niezaspokojenie i wytrzymywanie go, i frustracja mogą się stać moim rzeczywistym pokarmem. Może mnie to żywić tak jak wtedy, gdy na pewien czas świadomie ograniczam sobie jedzenie, aby zrzucić zbędne kilogramy. Może mnie wtedy żywić obserwacja, że jem mniej i potrafię się powstrzymywać. A także buduje mnie i umacnia to, że gdy stanę na wadze, stwierdzam, że schudłem, a przede wszystkim to, iż na własnym ciele doświadczam, że czuję się lżej, swobodniej, po prostu lepiej. Kiedy patrząc w lustro, zauważam, że brzuch zniknął, a mój wygląd zewnętrzny coraz bardziej zbliża się do mojego estetycznego ideału, jest to pokarm zdrowszy niż chipsy i czekolada. Żywi mnie świadomość, że przez to robię coś dla swojego zdrowia, zmniejszam poziom cholesterolu, mogę być ruchliwszy i bardziej sprężysty.

Czy też na przykład w chwili zmęczenia i wyjałowienia może mi pomóc nie to, że siądę przed telewizorem i będę przeskakiwał z kanału na kanał, ale że nie uciekając od tego zmęczenia i wyjałowienia, pomodlę się psalmem. Napompowanie się napojami nie żywi mnie, ale odbiera mi siły, czyni mnie nieruchawym, leniwym, gnuśnym i oklapłym. Zabiera mi energię, pomysłowość i wewnętrzne zadowolenie z siebie, oddala mnie od samego siebie. Jeśli natomiast coś mnie naprawdę żywi, ma to na mnie pozytywne działanie – "na mnie" to znaczy na całe moje człowieczeństwo. Spotkanie seksualne może mnie żywić, kiedy jego kontekst jest właściwy i mogę być pewien, że przeżyte przy tym doświadczenia pozostaną na długi czas, włączając się w moje ciało, moje uczucia, moje serce, moją duszę.

Seksualność może być swego rodzaju glebą próchniczną relacji międzyludzkiej, a dalej także rodziny. Wtedy rodzi się z niej owocność, która we współżyciu seksualnym mężczyzny i kobiety wciąż się odnawia, odżywia, odżywa i jest przeżywana, i stąd dalej, wykraczając poza spotkanie seksualne, oddziałuje na codzienność: pracę, stosunek do dzieci, postawę wobec życia, a wreszcie także na stosunek do Boga. Z tak przeżywanej seksualności promieniują siły podtrzymujące życie, jest ona wyrazem chęci życia i jego świętem, obejmuje je. Ta owocność nie wyklucza smutków, konfliktów, rozczarowań; ona tworzy owocne, żywiące podłoże. Ciosy losu i kryzysy nie odbijają się od niej rykoszetem. Owocne podłoże przyjmuje je, pozwala im wejść w siebie i w sobie działać, przepracowuje je, czyni je narzędziem swojej owocności, żywi się nimi, przemienia je w siłę i energię, by móc dalej być żywotnym, owocnym podłożem.

W rodzinie, w której seksualność wytwarza glebę próchniczną dla wzrostu i pomyślności tejże rodziny, płciowość jest przeżywana jako coś pięknego, rozkosznego, pozytywnego, błogosławionego, jako afirmacja życia. Seksualność nie jest tam tabu, nie jest ukrywana czy też opatrywana etykietką czegoś zabronionego lub nieprzyzwoitego. Umożliwia ona i oczyszcza atmosferę, która lepiej uwzględnia wymiar cielesny, emocje i fantazje seksualne.

Mówienie o Bogu i doświadczeniu religijnym jest tu splecione z owocnością wyrastającą z doświadczenia seksualnego. Sfera religijna nie unika tej owocności, ale szuka jej bliskości i czerpie także z niej pożywienie, tak jak same korzenie życia mogą dzięki pozytywnej postawie wobec seksualności wzrastać, służyć mu, wzbogacać je i czynić owocnym.


 



Pełna wersja katolik.pl