Wydawca: Homo Dei |
Co może być dla nas pożywne w spotkaniu terapeutycznym i duszpasterskim
Któregoś razu zauważyłem, że ostatnio podczas sesji terapeutycznych coraz częściej stosuję słowo "żywić". Chodzi mi przy tym o to, by uwrażliwić osobę szukającą porady na to, co jest dla niej rzeczywiście dobre. Powinna ona być czujna na to, co ją naprawdę żywi, tak by mogła odczuwać: tak, to mnie syci, to zaspokaja mój głód, to mnie buduje i daje mi siłę.
Jak jednak mogę jako terapeuta i duszpasterz przyczyniać się do tego, by szukający porady w spotkaniu ze mną doświadczał, co go żywi? Spontanicznie nasuwa mi się wypowiedź Marcina Lutra: "Kaznodzieja musi spuszczać z ambony sutki, bo lud potrzebuje mleka". Podobają mi się te słowa. Przeniesione w wymiar terapeutyczny i duszpasterski mogą one znaczyć: szukający porady, który do mnie przychodzi, potrzebuje czegoś, co go pożywi. Przychodzi do mnie głodny, czasem nawet wygłodzony. W spotkaniu ze mną chce zaspokoić ten głód. Chce doświadczyć czegoś, co go wzmocni i zbuduje. Przekonałem się, że mogę jako terapeuta przyczynić się do tego, kiedy – na przykład – zwrócę uwagę na to, co go żywiło w przeszłości i co go nadal żywi, aby stawał się coraz bardziej otwarty na dopuszczanie do siebie tych przeżyć i na ich coraz silniejsze oddziaływanie na siebie.
Sześćdziesięcioletnia kobieta cierpi bardzo z tego powodu, że jako dziecko doświadczała chłodu uczuciowego ze strony matki. Czuje się wciąż jak małe dziecko pragnące uwagi i akceptacji matki. Długo trwa, zanim sobie przypomni i głębiej wpisze w świadomość, co znaczy dla niej ojciec. Dał on jej wiele z tego, czego odmówiła jej matka. Im bardziej otwiera się na pozytywne doświadczenia z ojcem, tym bardziej czuje się dostrzeżona, zaakceptowana, wzięta na ręce i ucałowana. Odkrycie i dopuszczenie do siebie tych doświadczeń z ojcem żywi ją i umacnia.
Pięćdziesięciopięcioletni mężczyzna, który stracił matkę, gdy miał sześć lat, potra? sobie przypomnieć tylko jedno zdarzenie związane z nią: leży chory, otwiera oczy i patrzy w jej twarz. Kiedy przywołuje w pamięci ten widok i wchłania w siebie całe ciepło, troskę, miłość i życzliwość, jakie z niego biją, ma to moc emocjonalnego żywienia go. Jako terapeuta prowadzę go do tego źródła pożywienia. A przy tym mogę sam na chwilę – zastępczo – stać się tą matką przez to, że w spotkaniu ze mną odczuje on to ciepło, troskę, miłość i życzliwość, których kiedyś zaznał od niej. W przeżyciu mojego ciepła i życzliwości wzbudzi się w nim powoli – jakby jakiś nieustanny pocałunek – doświadczona od matki miłość, aby się w nim coraz bardziej rozprzestrzeniać, napełniać go ciepłem, umacniać i żywić.
"Wydaje mi się, że teraz nastąpiło pewnego rodzaju nasycenie" – mówi prawie czterdziestoletnia kobieta. Jako młoda dziewczyna została wykorzystana seksualnie przez znajomego. Przez wiele lat usiłowała, przede wszystkim poprzez towarzyszenie terapeutyczne, przepracować traumatyczne przeżycia związane z tym wydarzeniem. Nie potraiła zaakceptować siebie i przyjąć życzliwości innych. Ich akceptacja i sympatia nie docierały do niej. "To jest tak jak w przypadku beczki bez dna" – mówi. Po wielu latach towarzyszenia terapeutycznego i duchowego czuje wreszcie, jak nad miejscem, gdzie przedtem była przepaść, tworzy się cienka błona. Zrodziło się coś nowego. Przychylność innych już nie wpada w otchłań, ale zostaje zatrzymana i może się w tej kobiecie gromadzić i rozprzestrzeniać. Powstało swego rodzaju podłoże rezonansowe wrażliwe na życzliwość. Wspaniale jest widzieć, jak od tego czasu otwiera się na innych i wychodzi do nich, może ich dotykać i brać w ramiona. Dotychczasowa martwota jej spojrzenia zniknęła – w jej miejsce pojawiły się promienne, radosne, ufnie patrzące w przyszłość oczy. Teraz już jej tęsknota za miłością, uznaniem i sympatią może zostać nasycona. I dzięki temu ona może dawać je innym.
Czasem pokarmem dla duszy szukającego porady może być też to, że pozwalam mu, zamiast przepracowywać jego bolesną przeszłość, powiedzieć o tym, co sprawia mu zadowolenie i czego pragnie jego dusza. Thomas Moore opowiada o zdarzeniu ze swojej praktyki terapeutycznej: "Pracowałem z mężczyzną, który właśnie wrócił z odwykówki. Miał za sobą najokropniejsze doświadczenia nadużyć, jakie tylko można sobie wyobrazić; kiedy patrzył wstecz na swe życie, widział je pełnym przestępstw i uzależnień. Nie miał najlepszego zdania o terapii; pod tym względem byliśmy zgodni, gdyż w owym czasie także i ja zbytnio jej nie ceniłem. W czasie naszej wspólnej pracy czytał bardzo wiele – beletrystykę, filozofię. To, co czytał, miało dla niego największe znaczenie i zajmowało ważne miejsce w jego życiu. Kiedy do mnie przychodził, było jasne, że będzie chciał ze mną rozmawiać o tym, co przeczytał, więc to robiliśmy. Po kilku sesjach powiedział: "Czy nie powinienem właściwie opowiedzieć o moim dzieciństwie? Jak pan wie, było dość okropne". Odpowiedziałem: "Tak, oczywiście, gdyby pan tego chciał. Możemy mówić o tym, o czym pan chce". Na to on: "Prawdę powiedziawszy, nie jestem tym zbytnio zainteresowany". I tak kontynuowaliśmy rozmowę o tym, co go obecnie pochłaniało. Było dla mnie oczywiste, że te rozmowy o nowym, zajmującym świecie, który odkrywał poprzez książki, były dla niego żywiące w sposób, jaki nie wchodziłby w rachubę w przypadku dyskusji o jego osobistej przeszłości" [3].
Mogę także jako towarzysz stawać się sam pokarmem dla poszukującego porady. Moja obecność dla niego, moje zainteresowanie i moja miłość jako szacunek, akceptacja i życzliwość dla niego żywią go i budują. Są one pokarmem dla jego psychiki, serca i duszy. I chyba przede wszystkim właśnie to doświadczenie pożywienia się przyczynia się do jego wzrastania i zdrowienia. Z całą pewnością jest ono często czymś więcej niż prawidłowy wgląd terapeutyczny czy mądra rada. Pokarmem naprawdę podtrzymującym przy życiu może być często nie upragniona wskazówka, która w rzeczywistości syci tylko na chwilę, ale na dłuższą metę nie okazuje się pomocna, ponieważ nie przyczynia się do przemiany w głębszym wymiarze. Tym, co naprawdę żywi osobę szukającą porady, jest doświadczenie wnikające w jej głębię i wywołujące tam procesy, które ją otwierają, "poszerzają", a przez to dopuszczają i umożliwiają coś nowego w jej życiu. Jest to proces prowadzący ją do większej autonomii.
Czasem pacjenci proszą mnie o jakąś poradę – w nadziei, że to im pomoże. Kiedy zamiast tego oferuję im moje zrozumienie dla ich bezradności, którą wyczuwam za tą prośbą, i moją gotowość towarzyszenia im w tej bezradności przez cały czas jej trwania, to na pierwszy rzut oka wydaje się, że to nie syci ich głodu, nie żywi ich. Ale w dalszej perspektywie ta oferta staje się pokarmem, który ich rzeczywiście wzmacnia. Natomiast pospieszna porada mogłaby się wkrótce okazać tanim sposobem pozbycia się problemu [4].
Na pytanie pewnego duszpasterza, czy aby nie odsyła on szukającego porady głodnym, z kamieniem [5] (jego zdaniem to się zdarza), gdy powstrzymuje się od jakiejś wskazówki, odpowiada Carl Rogers: "Mogę powiedzieć tylko to, że właśnie niezadowolenie z rezultatów, które się ujawniają, gdy głodny człowiek został odesłany z kamieniem kierownictwa i rady, w coraz większym stopniu prowadzi mnie do zrozumienia, że dla nas obu bardziej zadowalające byłoby odesłanie go z żywiącym chlebem kierowania sobą samym" [6].
Jako terapeuta i duszpasterz, chciałbym krzepić tych, którzy są głodni i obciążeni. A przy tym nie chcę występować jako jakiś wielki żywiciel czy guru. W spotkaniu z nimi chciałbym wzbudzać w nich odwagę przeżywania tego, co ich buduje. Ci ludzie powinni mieć szansę przeżycia doświadczenia, jakiego doznaje ten, kto na chwilę może spocząć w ramionach innego i stąd czerpie nowe siły.
Przyjdź do mnie, człowieku utrudzony i obciążony; chcę cię pokrzepić [7]. Jesteś tu mile widziany. Mam dla ciebie czas. Jestem tu dla ciebie. Słucham cię. Jesteś bliski memu sercu. Jestem zainteresowany tobą i tym, co masz mi do powiedzenia.
Kto wyczuwa to i doświadcza tego w spotkaniu z drugim człowiekiem, zostaje pokrzepiony i otrzymuje pokarm dla swego serca i swojej duszy; otrzymuje coś, co go buduje i umacnia.
__________________________________
Przypisy:
[3] Th. Moore, The Art and Pleasure of Caring for the Soul, w: Nourishing the Soul, red. A. Simpkinson i in., San Francisco 1995, s. 19n.
[4] Gra słów: pokarm to po niemiecku Speise, natomiast pozbycie się, spławienie to Abspeise (przyp. tłum.).
[5] Aluzja do Mt 7, 9 (przyp. tłum.).
[6] C. Rogers, The Consultant Clinic, "Pastoral Psychology" 1958, nr 8.
[7] Por. Mt 11, 28 (przyp. tłum.).