logo
Piątek, 26 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Marii, Marzeny, Ryszarda, Aldy, Marcelina – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Wunibald Müller
Co nas naprawdę żywi? W trosce o duchowość zakorzenioną w ziemi
Wydawnictwo Homo Dei


Nasza duchowość musi być dla nas pokarmem. Musi nas ona umacniać, musi się przyczyniać do rozwoju naszego życia, do tego, byśmy się stawali "ludźmi żyjącymi". Wielu ludzi tęskni za przeżyciem duchowym!


 

Wydawca: Homo Dei
Rok wydania: 2013
ISBN: 978-83-62579-39-6
Format: 120x185
Stron: 170
Rodzaj okładki: Miękka

 
Kup tą książkę  
 

 

Co może być dla nas pożywne w spotkaniu terapeutycznym i duszpasterskim


Któregoś razu zauważyłem, że ostatnio podczas sesji terapeutycznych coraz częściej stosuję słowo "żywić". Chodzi mi przy tym o to, by uwrażliwić osobę szukającą porady na to, co jest dla niej rzeczywiście dobre. Powinna ona być czujna na to, co ją naprawdę żywi, tak by mogła odczuwać: tak, to mnie syci, to zaspokaja mój głód, to mnie buduje i daje mi siłę.

Jak jednak mogę jako terapeuta i duszpasterz przyczyniać się do tego, by szukający porady w spotkaniu ze mną doświadczał, co go żywi? Spontanicznie nasuwa mi się wypowiedź Marcina Lutra: "Kaznodzieja musi spuszczać z ambony sutki, bo lud potrzebuje mleka". Podobają mi się te słowa. Przeniesione w wymiar terapeutyczny i duszpasterski mogą one znaczyć: szukający porady, który do mnie przychodzi, potrzebuje czegoś, co go pożywi. Przychodzi do mnie głodny, czasem nawet wygłodzony. W spotkaniu ze mną chce zaspokoić ten głód. Chce doświadczyć czegoś, co go wzmocni i zbuduje. Przekonałem się, że mogę jako terapeuta przyczynić się do tego, kiedy – na przykład – zwrócę uwagę na to, co go żywiło w przeszłości i co go nadal żywi, aby stawał się coraz bardziej otwarty na dopuszczanie do siebie tych przeżyć i na ich coraz silniejsze oddziaływanie na siebie.
 

Sześćdziesięcioletnia kobieta cierpi bardzo z tego powodu, że jako dziecko doświadczała chłodu uczuciowego ze strony matki. Czuje się wciąż jak małe dziecko pragnące uwagi i akceptacji matki. Długo trwa, zanim sobie przypomni i głębiej wpisze w świadomość, co znaczy dla niej ojciec. Dał on jej wiele z tego, czego odmówiła jej matka. Im bardziej otwiera się na pozytywne doświadczenia z ojcem, tym bardziej czuje się dostrzeżona, zaakceptowana, wzięta na ręce i ucałowana. Odkrycie i dopuszczenie do siebie tych doświadczeń z ojcem żywi ją i umacnia.

Pięćdziesięciopięcioletni mężczyzna, który stracił matkę, gdy miał sześć lat, potra? sobie przypomnieć tylko jedno zdarzenie związane z nią: leży chory, otwiera oczy i patrzy w jej twarz. Kiedy przywołuje w pamięci ten widok i wchłania w siebie całe ciepło, troskę, miłość i życzliwość, jakie z niego biją, ma to moc emocjonalnego żywienia go. Jako terapeuta prowadzę go do tego źródła pożywienia. A przy tym mogę sam na chwilę – zastępczo – stać się tą matką przez to, że w spotkaniu ze mną odczuje on to ciepło, troskę, miłość i życzliwość, których kiedyś zaznał od niej. W przeżyciu mojego ciepła i życzliwości wzbudzi się w nim powoli – jakby jakiś nieustanny pocałunek – doświadczona od matki miłość, aby się w nim coraz bardziej rozprzestrzeniać, napełniać go ciepłem, umacniać i żywić.

"Wydaje mi się, że teraz nastąpiło pewnego rodzaju nasycenie" – mówi prawie czterdziestoletnia kobieta. Jako młoda dziewczyna została wykorzystana seksualnie przez znajomego. Przez wiele lat usiłowała, przede wszystkim poprzez towarzyszenie terapeutyczne, przepracować traumatyczne przeżycia związane z tym wydarzeniem. Nie potraiła zaakceptować siebie i przyjąć życzliwości innych. Ich akceptacja i sympatia nie docierały do niej. "To jest tak jak w przypadku beczki bez dna" – mówi. Po wielu latach towarzyszenia terapeutycznego i duchowego czuje wreszcie, jak nad miejscem, gdzie przedtem była przepaść, tworzy się cienka błona. Zrodziło się coś nowego. Przychylność innych już nie wpada w otchłań, ale zostaje zatrzymana i może się w tej kobiecie gromadzić i rozprzestrzeniać. Powstało swego rodzaju podłoże rezonansowe wrażliwe na życzliwość. Wspaniale jest widzieć, jak od tego czasu otwiera się na innych i wychodzi do nich, może ich dotykać i brać w ramiona. Dotychczasowa martwota jej spojrzenia zniknęła – w jej miejsce pojawiły się promienne, radosne, ufnie patrzące w przyszłość oczy. Teraz już jej tęsknota za miłością, uznaniem i sympatią może zostać nasycona. I dzięki temu ona może dawać je innym.
 

Czasem pokarmem dla duszy szukającego porady może być też to, że pozwalam mu, zamiast przepracowywać jego bolesną przeszłość, powiedzieć o tym, co sprawia mu zadowolenie i czego pragnie jego dusza. Thomas Moore opowiada o zdarzeniu ze swojej praktyki terapeutycznej: "Pracowałem z mężczyzną, który właśnie wrócił z odwykówki. Miał za sobą najokropniejsze doświadczenia nadużyć, jakie tylko można sobie wyobrazić; kiedy patrzył wstecz na swe życie, widział je pełnym przestępstw i uzależnień. Nie miał najlepszego zdania o terapii; pod tym względem byliśmy zgodni, gdyż w owym czasie także i ja zbytnio jej nie ceniłem. W czasie naszej wspólnej pracy czytał bardzo wiele – beletrystykę, filozofię. To, co czytał, miało dla niego największe znaczenie i zajmowało ważne miejsce w jego życiu. Kiedy do mnie przychodził, było jasne, że będzie chciał ze mną rozmawiać o tym, co przeczytał, więc to robiliśmy. Po kilku sesjach powiedział: "Czy nie powinienem właściwie opowiedzieć o moim dzieciństwie? Jak pan wie, było dość okropne". Odpowiedziałem: "Tak, oczywiście, gdyby pan tego chciał. Możemy mówić o tym, o czym pan chce". Na to on: "Prawdę powiedziawszy, nie jestem tym zbytnio zainteresowany". I tak kontynuowaliśmy rozmowę o tym, co go obecnie pochłaniało. Było dla mnie oczywiste, że te rozmowy o nowym, zajmującym świecie, który odkrywał poprzez książki, były dla niego żywiące w sposób, jaki nie wchodziłby w rachubę w przypadku dyskusji o jego osobistej przeszłości" [3].

Mogę także jako towarzysz stawać się sam pokarmem dla poszukującego porady. Moja obecność dla niego, moje zainteresowanie i moja miłość jako szacunek, akceptacja i życzliwość dla niego żywią go i budują. Są one pokarmem dla jego psychiki, serca i duszy. I chyba przede wszystkim właśnie to doświadczenie pożywienia się przyczynia się do jego wzrastania i zdrowienia. Z całą pewnością jest ono często czymś więcej niż prawidłowy wgląd terapeutyczny czy mądra rada. Pokarmem naprawdę podtrzymującym przy życiu może być często nie upragniona wskazówka, która w rzeczywistości syci tylko na chwilę, ale na dłuższą metę nie okazuje się pomocna, ponieważ nie przyczynia się do przemiany w głębszym wymiarze. Tym, co naprawdę żywi osobę szukającą porady, jest doświadczenie wnikające w jej głębię i wywołujące tam procesy, które ją otwierają, "poszerzają", a przez to dopuszczają i umożliwiają coś nowego w jej życiu. Jest to proces prowadzący ją do większej autonomii.

Czasem pacjenci proszą mnie o jakąś poradę – w nadziei, że to im pomoże. Kiedy zamiast tego oferuję im moje zrozumienie dla ich bezradności, którą wyczuwam za tą prośbą, i moją gotowość towarzyszenia im w tej bezradności przez cały czas jej trwania, to na pierwszy rzut oka wydaje się, że to nie syci ich głodu, nie żywi ich. Ale w dalszej perspektywie ta oferta staje się pokarmem, który ich rzeczywiście wzmacnia. Natomiast pospieszna porada mogłaby się wkrótce okazać tanim sposobem pozbycia się problemu [4].

Na pytanie pewnego duszpasterza, czy aby nie odsyła on szukającego porady głodnym, z kamieniem [5] (jego zdaniem to się zdarza), gdy powstrzymuje się od jakiejś wskazówki, odpowiada Carl Rogers: "Mogę powiedzieć tylko to, że właśnie niezadowolenie z rezultatów, które się ujawniają, gdy głodny człowiek został odesłany z kamieniem kierownictwa i rady, w coraz większym stopniu prowadzi mnie do zrozumienia, że dla nas obu bardziej zadowalające byłoby odesłanie go z żywiącym chlebem kierowania sobą samym" [6].

Jako terapeuta i duszpasterz, chciałbym krzepić tych, którzy są głodni i obciążeni. A przy tym nie chcę występować jako jakiś wielki żywiciel czy guru. W spotkaniu z nimi chciałbym wzbudzać w nich odwagę przeżywania tego, co ich buduje. Ci ludzie powinni mieć szansę przeżycia doświadczenia, jakiego doznaje ten, kto na chwilę może spocząć w ramionach innego i stąd czerpie nowe siły.
 

Przyjdź do mnie, człowieku utrudzony i obciążony; chcę cię pokrzepić [7]. Jesteś tu mile widziany. Mam dla ciebie czas. Jestem tu dla ciebie. Słucham cię. Jesteś bliski memu sercu. Jestem zainteresowany tobą i tym, co masz mi do powiedzenia.
 

Kto wyczuwa to i doświadcza tego w spotkaniu z drugim człowiekiem, zostaje pokrzepiony i otrzymuje pokarm dla swego serca i swojej duszy; otrzymuje coś, co go buduje i umacnia.

__________________________________
Przypisy:

 [3] Th. Moore, The Art and Pleasure of Caring for the Soul, w: Nourishing the Soul, red. A. Simpkinson i in., San Francisco 1995, s. 19n.
 [4] Gra słów: pokarm to po niemiecku Speise, natomiast pozbycie się, spławienie to Abspeise (przyp. tłum.).
 [5] Aluzja do Mt 7, 9 (przyp. tłum.).
 [6] C. Rogers, The Consultant Clinic, "Pastoral Psychology" 1958, nr 8.
 [7] Por. Mt 11, 28 (przyp. tłum.).


 



Pełna wersja katolik.pl