logo
Czwartek, 25 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Jarosława, Marka, Wiki – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Wunibald Müller
Co nas naprawdę żywi? W trosce o duchowość zakorzenioną w ziemi
Wydawnictwo Homo Dei


Nasza duchowość musi być dla nas pokarmem. Musi nas ona umacniać, musi się przyczyniać do rozwoju naszego życia, do tego, byśmy się stawali "ludźmi żyjącymi". Wielu ludzi tęskni za przeżyciem duchowym!


 

Wydawca: Homo Dei
Rok wydania: 2013
ISBN: 978-83-62579-39-6
Format: 120x185
Stron: 170
Rodzaj okładki: Miękka

 
Kup tą książkę  
 

 

Pokarm dla duszy


W artykule dla "Christ in der Gegenwart" na temat domu rekolekcyjnego w Münsterschwarzach, do którego księża i zakonnicy przyjeżdżają na trzymiesięczne pobyty z towarzyszeniem psychoterapeutycznym i duchowym, napisałem, że mężczyźni i kobiety, którzy tu przybywają, mogą w tym miejscu między innymi zatankować duchowo i psychicznie. Ówczesny redaktor naczelny "Christ in der Gegenwart" Manfred Plate wezwał mnie i stwierdził, że chyba powinniśmy już w końcu zaprzestać używania takich pojęć jak "zatankować". Po namyśle musiałem mu przyznać rację. Ze słowem "zatankować" kojarzy się zbyt automatycznie stację benzynową, obok której się przejeżdża i napełnia bak, aby zaraz potem jechać dalej. Ale my, ludzie, nie jesteśmy samochodami. A to, co nas wprawia w ruch, także nie jest motorem, który zasila się benzyną.

W XVIII wieku francuski filozof La Mettrie sądził, że ludzki byt to rodzaj zegara. "Popatrz w głąb swego serca, i co tam widzisz?" – pytał. "Mechanizm zegarowy". Taka koncepcja jest oczywiście całkowicie nieadekwatna do tego, co ma cokolwiek wspólnego z ludzkim życiem. Jest ona tak "zimna", jak to tylko możliwe [8]. Człowiek nie ma w sobie żadnego motoru ani mechanizmu zegarowego. Ma duszę.

Przez duszę rozumie Thomas Moore ten tajemniczy wymiar naszej osobowości, który nigdy nie będzie całkiem dostępny naszemu poznaniu, ale odgrywa podstawową rolę we wszystkim, co czynimy. Wiemy intuicyjnie [9], że dusza wiąże się z autentycznością i głębią, na przykład kiedy mówimy, że jakaś muzyka ma duszę. O duszy można mówić w przypadku dobrego jedzenia, naprawdę odprężającej rozrywki, prawdziwej radości, doświadczeń, które sobie chętnie przypominamy i które poruszają nasze serce. Dusza ukazuje się w uroku człowieka, w miłości, w doświadczeniu wspólnoty. Dusza łączy ducha i ciało, idee i życie, duchowość i świat. Jest ona w na wielką siłą łączącą i integrującą, która gwarantuje, że widzimy i uwzględniamy większy, głębszy kontekst; chroni nas ona przed jednostronnością, zacieśnieniem, które szkodziłyby nam, naszemu światu wewnętrznemu i środowisku.

Naszej duszy nie da się naładować, podłączając ją na noc do prądu. I nie jest też wymienna jak baterie. Dla niej ważne w pierwszej kolejności jest to, aby nie została zapomniana, zakryta i zawieruszona pośród tysiąca rzeczy, które wydają się na pozór ważniejsze.

Co zaś żywi duszę? Dusza pożywia się w patrzeniu, w wewnętrznym przebywaniu, w medytacji i kontemplacji. Trwanie w zachwycie wobec zachodu słońca, wzruszenie, gdy przeżywamy jakąś wzniosłą chwilę, spotkanie z tremendum i fascinosum [10] – to tu nasza dusza się porusza i objawia, i te doświadczenia ją żywią. Kontakt z przyrodą, brzmienie pięknej muzyki, rozważanie dzieła sztuki - to wszystko może żywić duszę. Modlitwa, liturgia kościelna też mogą być dla niej pokarmem.

Kiedy dusza nie otrzymuje dostatecznie dużo pokarmu, absolutnie fundamentalna część nas pozostaje niedorozwinięta. Jesteśmy wtedy ludźmi duchowo niedożywionymi, którzy idą przez życie bez głębi, którzy z jednej powierzchownej relacji uciekają w drugą, którzy cały czas muszą coś – cokolwiek – robić, którzy zagubili wrażliwość na otaczający ich świat, na współbraci ludzi, na to, co poza nich wykracza – ale również na siebie samych.

To duchowe niedożywienie zdarza się często także wśród duszpasterzy i psychoterapeutów, dla których dusza to właściwie ich "fach". Nie wybrali się oni jednak jeszcze w drogę prowadzącą do tego, żeby przekazać duszy kierownictwo we własnym życiu. Wielu z nich to raczej zarządcy "duchowej stacji benzynowej" niż prawdziwi kierownicy duchowi [11]. Psychoterapeuci i duszpasterze nie sprostają jednak swemu właściwemu zadaniu, dopóki nie będą w stanie poruszyć duszy ludzi, którzy do nich przychodzą. Powinni oni przyczyniać się do tego, by ta dusza znów została dopuszczona do głosu i nabrała znów w życiu tych ludzi znaczenia, jakie musi uzyskać, jeśli to życie ma być na powrót żywione i "uduchawiane" tą siłą, która może wypływać tylko z głębi duszy.

W duszpasterstwie i psychoterapii chodzi ostatecznie o cura animarum, troskę o duszę, a więc o to, żeby otrzymywała ona pokarm, jakiego potrzebuje, by mogła przejąć kierowanie naszym życiem, czyli je "uduchawiać". Wszystko, co czynimy – więcej, wszystko, co myślimy i czujemy – powinno mieć na sobie, by się tak wyrazić, dotknięcie duszy, powinno wypływać z jej poruszenia, powinno być kształtowane pod jej wpływem. "Pożądamy wprost bez umiaru – mówi Thomas Moore – rozrywki, władzy, prywatności, zaspokojenia seksualnego i materialnych rzeczy, i sądzimy, że to wszystko stanie się naszym udziałem, kiedy znajdziemy właściwe relacje, właściwą pracę, właściwy Kościół czy właściwą terapię. Ale cokolwiek byśmy znaleźli, bez duszy to nas nie zadowoli. Bo tym, za czym naprawdę tęsknimy we wszystkich tych dziedzinach, jest właśnie dusza. Dopóki brakuje tego uduchowienia, próbujemy znaleźć zadowolenie w obfitości (rzeczy czy bodźców), widocznie wierząc, że ilość zastąpi nam brak jakości" [12].

Gdy natomiast uzyskaliśmy kontakt ze swoją duszą, wtedy nie musimy już "podstawiać" innych aktywności, innego pokarmu w zamian za to, czego nam naprawdę brakuje – pokarmu, który i tak ewidentnie nie zaspokaja naszego właściwego głodu. Przy tym te inne aktywności są i pozostają nadal ważne, tyle że nie przypisujemy im już tej wartości i znaczenia, jakie im nie przysługuje. Zostaną one wchłonięte czy też objęte przez duszę, która wcieli je w całość naszego życia i będzie czuwać nad tym, by przyczyniały się do naszej pomyślności, a nie oderwały się od naszego centrum, czyli od niej: od naszej duszy.

_______________________________
Przypisy:

 [8] Por. Th. Moore, The Art and Pleasure…, dz. cyt., s. 15.
 [9] Tenże, Care of the Soul, New York 1994, s. XI.
 [10] Tremendum i fascinosum - według Rudolfa Otta dwa główne wymiary doświadczenia sacrum: tremendum to święty lęk, fascinosum to fascynacja, zachwyt (przyp. tłum.).
 [11] R.J. Gilmartin, Pursuing Wellness. Finding Spirituality, Mystic 1996, s. 104nn.
 [12] Th. Moore, Care of the Soul, dz. cyt., s. XVI.


 



Pełna wersja katolik.pl