logo
Piątek, 26 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Marii, Marzeny, Ryszarda, Aldy, Marcelina – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Leo P. Rock SJ
Zaprzyjaźnij się ze sobą
Wydawnictwo WAM


Tytuł oryginału: Making Friends with Yourself
Christian Growth and Self-Acceptance

Paulist Press 997 Macarthur Boulevard
Mahwah, NJ 07430
(C) by Leo Rock, 1990

dla polskiego wydania: (C) Wydawnictwo WAM, 1999
31-501 Kraków, ul. Kopernika 26

format: 124x194 mm
stron: 244
ISBN: 83-7097-547-X
cena: 17.20 zł


 

Zgoda na "nie wiem" (cz. 2)

Paradoksalnie, owe dwa słówka "nie wiem" oznaczają nie tyle przyznanie się do niewiedzy, co raczej stanowią świadectwo rozumienia. Im więcej bowiem o czymś wiemy naprawdę, im lepiej rozumiemy otaczającą nas rzeczywistość, tym wyraźniej uświadamiamy sobie, że w istocie wiemy bardzo mało i bardzo mało jeszcze rozumiemy. Im więcej doświadczenia posiadamy, tym mniejsze jest prawdopodobieństwo, że damy się zwieść pozornie prostym i tłumaczącym wszystko odpowiedziom. Niewielka wiedza kryje w sobie niebezpieczeństwo, ponieważ im mniej wiemy, tym łatwiej wpadamy w pułapkę myślenia, że wiemy wszystko - podobnie jak pewien dwudziestojednoletni młodzieniec, który odkrył ze zdumieniem, że jego ojciec niesłychanie zmądrzał w ciągu ostatnich trzech lat.

Jakże wiele znaczących odkryć czeka na tego, kto potrafi zadać właściwe pytanie! Istotnie, tylko wówczas gdy znajdziemy poprawne pytanie, otwiera się przed nami możliwość otrzymania poprawnej odpowiedzi. Postawienie właściwego pytania zwraca nas niejako w stronę odpowiedzi. Szczere przyznanie się przed sobą: "nie wiem", to pierwszy krok na drodze prowadzącej do stawiania właściwych pytań.

Spędzamy mnóstwo czasu zadając sobie błędne pytania. Mówimy: "jaką będę miał z tego korzyść?", zamiast "jaki wkład mogę wnieść do tej sytuacji?"; "co ludzie o mnie myślą?" zamiast "co myślę o sobie?"; "jak mogę znaleźć obiekt wart miłości?" zamiast "jak mogę kochać to, co znajduję na swej drodze?"; "co mi poprawi samopoczucie?" zamiast "co mi pozwoli być lepszym?". Niewłaściwe pytania są jak ślepe zaułki - nigdzie nie wiodą i nie otwierają żadnych perspektyw.

Przypomnijcie sobie historyjkę o trzech ślepcach dotykających po raz pierwszy w życiu słonia. Ten, który był przy ogonie, powiedział: "Słoń jest cienki i okrągły jak lina". Ten, który trzymał rękę na trąbie, powiedział: "Wcale nie, słoń jest gruby i okrągły jak pień drzewa". Ten zaś, który znajdował się przy boku słonia, wykrzyknął: "Obaj się mylicie. Słoń jest płaski jak ściana". Ogarniamy jedynie ułamki prawdy, w zależności od zajmowanego punktu widzenia, lecz jakże często wmawiamy sobie, że jest to cała prawda. Jesteśmy przekonani o własnej wszechwiedzy, dlatego zwalniamy się z obowiązku dalszego poszukiwania odpowiedzi, stawiania pytań i podawania różnych twierdzeń w wątpliwość.

Zanim pogrążymy się w samozadowoleniu, przepełnieni dumą z własnej inteligencji, która tak szybko pozwoliła nam uchwycić sens historyjki o trzech ślepcach i dostrzec ich ograniczoność, pomyślmy o swojej uprzywilejowanej pozycji: w przeciwieństwie do owych nieszczęśników, my widzieliśmy całego słonia, żywego lub choćby na zdjęciu. Tylko dlatego z łatwością pojmujemy znaczenie całej opisanej sytuacji. Jak się jednak sprawy mają z każdym praktycznie tematem dyskusji, każdą różnicą poglądów czy rywalizacją o palmę pierwszeństwa? Co wynika dla nas z faktu, że tyle jest na świecie odmiennych modeli prawdy? A co z naszymi roszczeniami do posiadania pełni prawdy? Nikt z nas nie widział przecież prawdy - o czymkolwiek - w całej jej postaci. Pod tym względem wszyscy jesteśmy podobni do trzech ślepców dotykających słonia. I tu właśnie tkwi główny sens tej historyjki.

Nasze rozważania o tym, co wiemy i czego nie wiemy, to nie jakieś mało znaczące subtelności z dziedziny filozofii, które przydać się mogą tylko osobom obeznanym z epistemologią. Zagadnienie to wpływa w istocie na kształt naszego codziennego życia, odbija się na naszych kontaktach z ludźmi i nadaje pewną formę naszej wierze. Św. Paweł doskonale opisał owo doświadczenie stanowiące jądro wiary, kiedy to jednocześnie wie się i nie wie: "Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno..." (1Kor 13, 12). Jeśli nie zdobędziemy się na odwagę, by z całą szczerością przyznać, że nasza wiedza ma wyraźne granice, wówczas możemy spodziewać się zaniku wiary. Skoro ktoś wie wszystko, to po co mu jeszcze wiara?

Wiara ze swej strony przenosi nas poza ramy wyznaczone wiedzą, lecz wiara mówi "wierzę", a nie "rozumiem". Wspinamy się na najwyższy szczyt pasma górskiego, by stamtąd spojrzeć na okolicę niewidoczną z dołu, bo zasłoniętą górami. Naszą wspinaczkę można porównać do ludzkich wysiłków zdobywania wiedzy: każdy krok przybliża nas do miejsca, skąd będziemy widzieć dalej niż tylko mały skrawek przestrzeni, którą zajmują nasze stopy. Owo "widzenie dalej" to właśnie wiara. Nie zawsze będziemy znać czy rozumieć oglądane widoki, lecz będziemy je widzieć. Wiara pozwala nam oglądać to, co leży poza zasięgiem naszego rozumienia i wszystkich innych ludzkich pojęć.

Jeśli nie będziemy przyglądać się dostatecznie uważnie, zapewne umknie nam sprzed oczu fakt, że Jezus powywracał do góry nogami zasady, na których dotąd opierało się nasze postrzeganie świata. Pierwsi i ostatni, najwięksi i najmniejsi, siła i słabość, mądrość i głupota, a nawet - co prawie niewiarygodne - życie i śmierć. Syn Człowieczy na wiele sposobów próbował nam powiedzieć, że kategorie, którymi posługuje się Ojciec Niebieski, nie tylko różnią się od naszych, ale wręcz sprzeciwiają się sobie. Każdy, kto kiedyś w życiu parał się nauczaniem, musi ogarnąć współczującym sercem olbrzymi trud, jaki Jezus wziął na swoje ramiona, by nauczyć nas patrzeć poza ciasne ograniczenia naszych najświętszych ludzkich kategorii, pilnie strzeżonych i wyniesionych na piedestał, i zobaczyć, że nie wszystko da się w nich pomieścić.

Kiedy patrzymy oczyma wiary, nic nie jest takie, jak się z pozoru wydaje. Niemowlę zawinięte w pieluszki. I kres tego samego życia: mężczyzna umierający haniebną śmiercią, wzgardzony przez wszystkich, nieudacznik i wyrzutek bogobojnego społeczeństwa, który jakimś niepojętym sposobem pozostawił po sobie pusty grób. I dobra nowina o życiu, miłości i Bogu, nieprzemijająca od dwóch tysięcy lat pomimo wszelkich możliwych wysiłków, by ją stłamsić.

Kiedy patrzymy oczyma wiary, nic nie jest takie, jak się z pozoru wydaje. Wszystkie te rzekomo przypadkowe wydarzenia naszego życia, które zetknęły nas z tymi a nie innymi ludźmi, postawiły w tych a nie innych miejscach, o tej a nie innej godzinie, które pociągnęły za sobą te a nie inne skutki - czy to przeznaczenie? A może szczęście? Owe rzekome niepowodzenia i porażki, które w ostatecznym rozrachunku przyniosły nam nieprzebrane bogactwa. Być może tylko wówczas, gdy spoglądamy oczyma wiary wstecz na to, co minęło, przekonujemy się naprawdę, że nic nie jest takie, jak się z pozoru wydaje.

Prawdziwa mądrość polega na umiejętności patrzenia na świat tak, jak ogląda go Bóg. Boże drogi górują nad naszymi drogami niczym niebo nad ziemią. My widzimy zaledwie etap końcowy wszystkiego, Bóg natomiast dostrzega nowe początki: ziarno wpadające w glebę, które kiedyś wzejdzie, wyda liście, kwiaty i owoce. Gdy coś dla nas się kończy rozczarowaniem, porażką czy nawet śmiercią, wydaje nam się, że spoglądamy w pustkę, przekonani, że dalej niczego już nie ma; Bóg natomiast widzi naszą zdolność otwarcia serca na przyjęcie Jego światła, które rozproszy otaczające nas ciemności; Jego mocy, która podtrzyma naszą słabość; Jego miłości, która wypełni naszą pustkę. Nigdy nie widzimy wszystkiego, gdy poprzestajemy wyłącznie na własnych wysiłkach; Bóg zaś widzi to, co można dostrzec umysłem otwartym na Jego prawdę i sercem otwartym na Jego miłość. Tylko wówczas widzi się wszystko. Kiedy patrzymy oczyma wiary, widzimy świat tak, jak widzi go Bóg. Oto dlaczego żadna rzecz oglądana oczyma wiary nie jest taka, jak się z pozoru wydaje - nawet my sami.

Istnieje wiele rozsądnych przyczyn skłaniających nas do zaprzyjaźnienia się z owym prostym wyznaniem "nie wiem". Wydaje się jednak, że wiara odgrywa tu zasadniczą rolę. Dla kogoś, kto zna wszystkie odpowiedzi, wiara to nic więcej jak tylko niepotrzebny bagaż i ostatnia deska ratunku, której chwytają się słabeusze. Istotnie, osobie takiej wiara może jawić się jako wielce ryzykowna propozycja - mnóstwo w niej niewiadomych i zdecydowanie za dużo krętych ścieżek. Pewność to co innego - ma w sobie jakąś rękojmię, a przynajmniej takie sprawia wrażenie. Kiedy wybieramy drogę wiary, zostawiamy za sobą wszelkie pewniki i kroczymy ramię w ramię z nieznanym. Nie trzeba być mistykiem, żeby pojąć coś z obłoku niewiedzy. A skutki mogą okazać się zaskakujące.

Przypomina mi się tu pewna historia. Rodzice dziewięcioletniego chłopca stanęli przed niezwykle dramatycznym wyborem: musieli zdecydować, czy powinni wyrazić zgodę na przeprowadzenie u ich syna bardzo skomplikowanej operacji na otwartym sercu (w owym czasie ryzyko związane z taką operacją było nieporównanie większe niż obecnie), która - jeśli zakończy się pomyślnie - umożliwiłaby chłopcu prowadzenie normalnego życia; czy też powinni zrezygnować z operacji i pogodzić się z tym, że ich dziecko na zawsze już pozostanie niepełnosprawne. Rodzice postanowili ofiarować synowi szansę pełni zdrowia. Chłopiec zmarł w trakcie operacji. Kapelan szpitalny usłyszał dzwonek wzywający go na oddział pediatryczny i przybył na miejsce w chwili, gdy chirurg mówił do rodziców i dziadków chłopca: "Robiliśmy, co w naszej mocy. Niestety, operacja się nie udała". Kiedy lekarz odszedł, pielęgniarka wprowadziła zdruzgotaną rodzinę i nie mniej zdruzgotanego księdza do małego pokoju, po czym wyszła zamykając za sobą drzwi. Wszyscy usiedli w milczeniu, a na twarzach ich malowało się przerażenie. Ksiądz siedział gorączkowo myśląc, co mógłby powiedzieć. Słowa pocieszenia, jakie przychodziły mu do głowy, brzmiały nieznośnie banalnie i pusto. Z rosnącym niepokojem uświadomił sobie nagle, że po prostu nie wie, co powiedzieć. Siedział zatem dalej w milczeniu, czując się jak najgorszy oszust, który z własnej winy i głupoty nie potrafi pomóc pogrążonej w smutku rodzinie. Po pewnym czasie - księdzu wydawało się, że upłynęła już cała wieczność - ojciec chłopca odwrócił się do swojej żony i powiedział: "Pójdę zobaczyć, co trzeba zrobić". Pozostali członkowie rodziny wstali z miejsc, nadal głęboko wstrząśnięci, i wyszli z pokoju. Ksiądz wrócił do swoich spraw przeklinając w duchu swoją nieporadność. Kilka dni później otrzymał list od matki zmarłego chłopca, w którym przeczytał: "Nigdy nie zapomnę tego, że był ksiądz razem z nami w owej niezwykle bolesnej chwili. Nie potrafię wprost wyrazić słowami, jaką ogromną pociechę przyniosła nam księdza obecność". Kapłan ten zdobył się na odwagę, by zawrzeć przyjaźń ze swoim "nie wiem". Jego zakłopotane milczenie (może dlatego, że było szczere?) powiedziało pogrążonej w smutku rodzinie więcej niż najpiękniejsze zdania, które mógłby ułożyć.

Przypomina mi się też inna historia. Pewna dziewczyna skończyła właśnie średnią szkołę i wedle wszelkich prawideł mądrości, nie wspominając już o zdaniu rodziców i przyjaciół, powinna pójść od razu na studia, tym bardziej że otrzymała już akceptujący list z wybranej przez siebie uczelni. A jednak dziewczyna ta ciągle miała wątpliwości. Ważyła w myślach wszystkie "za" i "przeciw", czując rosnącą niepewność. Pozornie nie było powodów, dla których miałaby odkładać dalszą naukę, lecz uparty głos w samym jej sercu nie przestawał powtarzać "nie wiem". Czy istotnie nadszedł właściwy czas na podjęcie studiów? Otwarcie skonfrontowała się z tym pytaniem i odpowiedź, której sobie udzieliła, nadal brzmiała: "nie wiem". Postanowiła zatem odwlec jeszcze wstąpienie na uniwersytet, a zamiast tego zgłosiła się do pracy jako wolontariuszka. Przez następne dwa lata nauczyła się więcej o sobie, niż mogłaby nauczyć się w sali wykładowej czy bibliotece; wtedy także poznała swojego przyszłego męża. Kiedy ostatecznie podjęła studia, uczyniła to przepełniona wdzięcznością za bogactwo doświadczeń minionych dwóch lat. Podobnie jak wspomniany wyżej kapłan, także ona wyraziła wewnętrzną zgodę na "nie wiem".

Pomyślmy o sobie. Czy nie przekonujemy się o prawdzie tkwiącej w przeżyciach owych dwojga osób, gdy wracamy pamięcią do przeszłych wydarzeń? Spoglądając wstecz dostrzegamy, iż nasze życie nie jest wcale - jak nam się często wydaje - drobiazgowo opracowanym planem podróży czy też starannie wyznaczoną trasą prowadzącą przez tereny gruntownie zbadane i pozbawione wszelkich białych plam. Nasze życie to nie wycieczka z noclegami opłaconymi dużo wcześniej. Nie. Jeśli spojrzymy nieuprzedzonymi oczyma na swoje życie, nie ujrzymy nic takiego. Zobaczymy natomiast, że droga, którą szliśmy, wiodła przez obszary nieznane i jeszcze nie przedstawione na żadnej mapie. Zobaczymy, że podczas swej podróży, wzorem pierwszych odkrywców, napotykaliśmy ciągle nowe krajobrazy i raz po raz musieliśmy przekraczać kolejne granice - w sobie samych i w swoim życiu. Co leżało za każdą granicą? Pustynia czy żyzna ziemia? Góry piętrzące się wysoko czy zielone doliny? Nie zamieszkane tereny, przyjaźni tubylcy, łagodny klimat, woda i jedzenie na resztę podróży? Nie wiedzieliśmy tego wcześniej - musieliśmy po prostu pójść do przodu i zbadać nowe obszary. Kiedy zaś jedna granica odkryła już przed nami wszystkie tajemnice, kiedy usadowiliśmy się wygodnie gotowi pozostać na miejscu, życie wzywało nas do przekroczenia następnej granicy. Życie wyznaczyło nam rolę odkrywców, a nie osadników; życie prosi nas, byśmy nie uciekali lękliwie przed owym "nie wiem", lecz wyrazili na nie zgodę i pozwolili mu ponieść się ku nowym obszarom i nowym możliwościom. Zanim życie dobiegnie kresu, nigdy nie powinniśmy ustać w podróży. Ciągle nowy horyzont - oto nasze powołanie.

Zawarcie przyjaźni z krótkim zdaniem "nie wiem" może zaowocować czymś więcej niż tylko chwilą refleksji i zmianą stosunku do świata. Zgoda na "nie wiem" może dać nam wolność - wolni weźmiemy pod uwagę inne poglądy i przyjmiemy inny punkt widzenia; wolni odkryjemy nowe prawdy, otworzymy nieznane sobie drzwi i zbadamy tereny ciągnące się poza granicami wyznaczonymi naszą wiedzą.

Czy rzeczywiście jest w tym coś dziwnego? Jezus powiedział, że prawda nas wyzwoli - nawet wówczas, gdy prawda zawiera się w zdaniu "nie wiem".


 



Pełna wersja katolik.pl