logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Leo P. Rock SJ
Zaprzyjaźnij się ze sobą
Wydawnictwo WAM


Tytuł oryginału: Making Friends with Yourself
Christian Growth and Self-Acceptance

Paulist Press 997 Macarthur Boulevard
Mahwah, NJ 07430
(C) by Leo Rock, 1990

dla polskiego wydania: (C) Wydawnictwo WAM, 1999
31-501 Kraków, ul. Kopernika 26

format: 124x194 mm
stron: 244
ISBN: 83-7097-547-X
cena: 17.20 zł


 

Spotkania z ludźmi (cz. 2)

Wiemy z Ewangelii, że Jezus spotykał się z różnymi osobami w bardzo różnych okolicznościach - były to spotkania prywatne bądź w obecności tłumów, przyjacielskie bądź nabrzmiałe wrogością, dotykające spraw bardzo wzniosłych bądź bardzo zwyczajnych. Jezus rozmawiał z ludźmi potężnymi i bogatymi, a także z biedakami zepchniętymi na margines. Relacje Ewangelii wiele mogą nas nauczyć o prawdziwej naturze spotkania. Przekonujemy się tu wyraźnie, że Jezus istotnie praktykował w życiu to, co głosił.

Nie byłoby jednak sensu snuć dalszych rozważań, gdybyśmy odmówili przyjęcia całej prawdy o Jezusie Chrystusie, włącznie z owym najtrudniejszym do zaakceptowania faktem, a mianowicie, że Jezus był w pełni człowiekiem za wyjątkiem grzechu. Nie wolno nam myśleć o Wcieleniu jako o zręcznej sztuczce kuglarskiej bądź boskiej maskaradzie, która pozwoliła Bogu wślizgnąć się w nasz świat incognito. Słowa św. Jana grzmią od wieków niczym burza. Stwierdza on z mocą: "A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas" (J 1, 14).

Są rzeczy, które można przyjąć tylko w całości lub w całości odrzucić. Tak właśnie jest z człowieczeństwem Chrystusa - albo był On jednym z nas, albo nie był; albo wierzymy w to, albo nie wierzymy. Tutaj nie da się zająć pozycji wyczekującej. Nie ma miejsca na słowa "powiedz, ile", którymi zwracamy się do kogoś, komu nalewamy kawę do filiżanki bądź nakładamy porcję ziemniaków na talerz. "Powiedz, ile" oznacza wówczas "powiedz, jaka ilość napoju bądź jedzenia cię zadowoli". Z Jezusem jest inaczej: albo miał On całą ludzką naturę, albo nie miał jej w ogóle. Przyjęcie jakiejkolwiek pośredniej postawy oddziela nas na zawsze od nauki Chrystusa na temat bycia człowiekiem, czyniąc z Wcielenia jedynie okrutny żart, zaś z samego Jezusa zwykłego oszusta. Jeśli nie potrafimy ogarnąć wiarą człowieczeństwa Jezusa, to na pewno nie zdołamy zaakceptować własnego człowieczeństwa. Trzeba tu jednak dodać, że pogodzenie się z własną ludzką kondycją jest bardzo trudne nawet wówczas, gdy wspiera nas wiara.

Tylko Jezus, który dźwigał cały ciężar człowieczeństwa przygniatający nasze barki, może nauczyć nas prawdy o spotkaniach międzyludzkich. Spotykamy się bowiem z drugim człowiekiem w niedoskonałym świecie, wnosząc w spotkanie całą swoją zranioną naturę - inaczej przecież nie potrafimy. Ewangelie bardzo mocno przemawiają do naszego doświadczenia, ponieważ wyrosły z ludzkiego doświadczenia Jezusa Chrystusa oraz świadków tamtych wydarzeń.

Autorzy Ewangelii ze zrozumiałych względów starali się wiernie spisać naukę Jezusa, dlatego koncentrowali się przede wszystkim na wypowiadanych przez Niego słowach. Sceny, jakie napotykamy w Ewangelii, są zwykle zarysowane bardzo oszczędnie, kilkoma krótkimi zdaniami. Podobnie postępuje artysta kreśląc na płótnie zarys twarzy ludzkiej i zostawiając widzowi możliwość dodania w wyobraźni swych własnych szczegółów. Ewangelie pozwalają nam spojrzeć na opisane wydarzenia przez pryzmat osobistych doświadczeń - kiedy otwieramy serce, możemy czytać między linijkami, wnikając w głębokie treści zasygnalizowane tylko w poszczególnych wersetach. Dla przykładu, Ewangelia św. Łukasza zawiera takie krótkie zdanie: "A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu" (Łk 2, 51). Każda matka, która patrzyła na dorastanie swego dziecka, która przeżywała chwile dojmującej bezradności nie mogąc ochronić swego syna bądź córki przed niebezpieczeństwem, która marzy o jak najlepszej przyszłości dla swoich pociech, wie dobrze, co Maryja chowała w sercu. Podpowiada jej to własne serce.

Ewangelii św. Jana zawdzięczamy opis spotkania Jezusa z Samarytanką. Miało ono miejsce przy studni w pewne upalne południe. Św. Jan pisze, że Jezus był zmęczony - przeszedł bowiem długą drogę i usiadł obok studni, aby odpocząć. Trudno znaleźć osobę, która - przynajmniej w pojęciu tamtych czasów - mniej nadawałaby się na rozmówczynię Jezusa! Była Samarytanką, a Żydzi nie utrzymywali kontaktów z Samarytanami. Była kobietą, a w tamtej kulturze kobietę traktowano jak przedmiot posiadania. I wreszcie była już pięć razy mężatką (można żartem powiedzieć, że chwytała mężczyzn niczym motyle w siatkę). Jezus jednak swoim zwyczajem odsunął na bok wszelkie stereotypy, pozwalając spotkanej kobiecie przemówić swoim głosem. To on zaczął rozmowę; gdyby nie przejął inicjatywy, z całą pewnością Samarytanka pierwsza by się nie odezwała. Jezus poprosił ją o coś, co mogła ofiarować spragnionemu człowiekowi: wodę ze studni. Kobieta była zdziwiona i zmieszana słysząc prośbę z ust Jezusa. A jednak krok po kroku Chrystus uświadomił jej, że ona sama nosi w sobie spragnione serce potrzebujące Jego daru. Ze współczuciem i zrozumieniem, a bez śladu potępienia czy pogardy, Jezus przyjął ją taką, jaka była. Ponieważ zaś kobieta chętnie słuchała, Jezus objawił jej prawdę o sobie. Spotkanie to zaowocowało przemianą serca owej Samarytanki. Podobnie jak dwie Marie opisane w Ewangelii oraz nieznana z imienia cudzołożnica, również ona przekonała się, że bariery wzniesione przez cierpiące i poranione serce kruszeją niezwykle szybko pod naporem zwykłej dobroci; że szacunek okazany przez drugiego człowieka pozwala odbudować szacunek do siebie; że szczerość drugiej osoby dzielącej się prawdą o sobie wyzwala z lęku przed zmierzeniem się z własną prawdą. Kobieta owa stała się apostołem wobec Samarytan; nie znamy jej imienia, dlatego na zawsze pozostanie ona dla nas kobietą przy studni.

Spotkanie to - zakończone pomyślnym finałem - jest bardzo typowe dla wszystkich spotkań Jezusa, nawet tych, które nie przyniosły tak znaczących owoców. Jezus wiedział, że efekt spotkania nie zależy wyłącznie od Niego - równą odpowiedzialność ponosili także Jego rozmówcy, otwierając serce na prawdę bądź zamykając. Następstwa spotkań, jakie odbył Jezus, obejmują całą skalę - od całkowitego odrzucenia do bezwarunkowej akceptacji. Tak samo rzecz ma się z naszymi spotkaniami.

Pomyślmy teraz o innym wydarzeniu. Tym razem nie było to samo południe, lecz wieczór, a uczestnicy spotkania nie znajdowali się na uczęszczanej przez wszystkich drodze, lecz w dużej izbie na piętrze gdzieś w Jerozolimie. Każdy z dwunastu apostołów sądził, że Jezus wybrał to miejsce, by spożyć Paschę ze swymi uczniami. Tak też istotnie było, ale plany Jezusa związane z tym spotkaniem sięgały znacznie dalej, o czym zebrani mieli przekonać się dopiero później. Czekał ich bowiem jeden z najdziwniejszych bankietów pożegnalnych w całej historii ludzkości. Jezus już wcześniej mówił uczniom o swoim odejściu i starał się przygotować ich na tę próbę, lecz - jak się okazało - podczas wieczerzy paschalnej jedynie On zdawał sobie sprawę, że widzą się po raz ostatni przed Jego śmiercią. Wedle zwyczaju gość honorowy, na którego cześć wydawany jest bankiet pożegnalny, otrzymuje prezenty od wszystkich zebranych. Tymczasem to Jezus obdarował uczniów na pożegnanie - zostawił im sakrament Eucharystii, nakazując łamać chleb i pić z kielicha.

 

Był ich przywódcą. Przez trzy lata słuchali Jego nauki, patrzyli na cuda, których dokonywał, obcowali z potęgą zdolną skruszyć najbardziej zatwardziałe serca. Jezus w pełni zasługiwał na miano przywódcy, a apostołowie nie kwestionowali Jego autorytetu. Teraz zaś działo się coś dziwnego: siedzieli przy stole, gdy nagle ich przywódca zdjął szaty, przepasał się prześcieradłem i zaczął umywać im nogi. Taka czynność należała przecież do obowiązków służącego! Piotr, który głowę miał nabitą wyobrażeniami o zawsze silnym i zawsze wyniosłym przywódcy, był przerażony patrząc na takie odstępstwo od tradycyjnych zasad. Gdzie się podziała godność Jezusa? Przywódcy nie postępują przecież w ten sposób! To im należy się posługa, a nie odwrotnie. Jak można zachować autorytet i cieszyć się poważaniem innych ludzi, skoro rezygnuje się z wydawania rozkazów? Od niepamiętnych czasów przywódca był kimś, komu się służyło i kogo się słuchało. Piotr zaprotestował gwałtownie widząc Jezusa pochylającego się nad swoimi stopami. Na próżno - Jezus nie zrezygnował ze swego zamiaru, zostawiając uczniom jeszcze jeden prezent pożegnalny. Powiedział im mianowicie, że monetą obiegową w Królestwie Bożym na ziemi jest służba, a nie władza. Więksi mieli służyć mniejszym, a mocniejsi - słabszym. Było to coś zupełnie nowego. Apostołowie przyjęli ową naukę do serc i wcielili ją w życie. Przekazali ją także nam. A czy my nauczyliśmy się prawdy o służbie? Czy realizujemy ją w życiu?

Jezus zawsze spotykał ludzi w zwykłych okolicznościach ich dnia powszedniego. Byli wśród nich celnicy i grzesznicy (z tego powodu mówiono o Jezusie, że żyje za pan brat z najgorszym elementem społeczeństwa). Szymon i Piotr, Jakub i Jan, rybacy pośród swoich sieci i łodzi, nad brzegiem jeziora. Mateusz, poborca podatków siedzący w komorze celnej. Nikodem, który przyszedł do Jezusa nocą z lęku, że inni faryzeusze mogliby zobaczyć go rozmawiającego z owym jakże kontrowersyjnym Nauczycielem. Jezus wychodził do ludzi wkraczając niejako na ich własne terytorium, lecz jednocześnie wzywał ich do opuszczenia znanych terenów i podążenia ku światu daleko przekraczającemu najśmielsze ludzkie oczekiwania. W każdym wypadku to zawsze On najpierw wierzył w spotkanego człowieka, dużo wcześniej, zanim człowiek ostatecznie uwierzył w Niego. Pierwszy okazywał ludziom ufność, akceptację i szacunek, mimo iż nie wszyscy gotowi byli odwzajemnić Mu się tym samym. Jezus widział w ludziach więcej, niż oni sami widzieli w sobie, dlatego zdolny był wyzwolić ich z okowów różnych ograniczeń i pomóc im wznieść się na wyżyny człowieczeństwa. Objawiał ludziom nie tylko prawdę o sobie, lecz także prawdę o nich samych.

Ten właśnie Jezus spotyka nas każdego dnia. Trzeba jednak dodać, że istnieje tu pewna różnica. Może nam się to wydać niesprawiedliwe, ale nasze protesty nie zdadzą się na nic. Jezus bowiem spotyka nas przywdziewając twarze innych ludzi i mówiąc głosami innych ludzi. To Jego spotykamy we wszystkich osobach, które codziennie stają na naszej drodze. Chrystus nie zostawił nam żadnych wątpliwości co do straszliwej powagi owej prawdy, kreśląc przed naszymi oczami taki obraz Sądu Ostatecznego: "Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie?... Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili" (Mt 25, 37-40).

Kiedy nasza ziemska pielgrzymka dobiegnie końca, będziemy musieli zdać rachunek ze swojego zarządzania darem życia. Bóg nie trzyma nas w niepewności, każąc domyślać się pytań, jakie zada nam w chwili śmierci. Gdyby to od nas zależało, zapewne chętnie postawilibyśmy sobie inne pytania, bo też inne rzeczy wydają nam się ważne w życiu. Czy odniosłeś sukces? Czy osiągnąłeś coś wielkiego? Czy pokonałeś wszystkie swoje słabości i posiadłeś wszystkie cnoty? Nie, nie będą to takie pytania. Usłyszymy natomiast: Czy dzięki tobie było na ziemi więcej czy mniej miłości? więcej czy mniej wiary? więcej czy mniej nadziei? Tylko tyle.

Jedyna prawdziwa mądrość to widzieć Boga tak, jak Bóg widzi nas. Nie musimy czekać, aż nasze życie skończy się, by móc oglądać Boga. Nie musimy nawet wyruszać na poszukiwania Boga. Bóg przychodzi do nas. Każdego dnia. Daje się nam i w zamian przyjmuje nasze dary. W każdym spotkaniu z drugim człowiekiem.


 



Pełna wersja katolik.pl