logo
Piątek, 26 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Marii, Marzeny, Ryszarda, Aldy, Marcelina – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Leo P. Rock SJ
Zaprzyjaźnij się ze sobą
Wydawnictwo WAM


Tytuł oryginału: Making Friends with Yourself
Christian Growth and Self-Acceptance

Paulist Press 997 Macarthur Boulevard
Mahwah, NJ 07430
(C) by Leo Rock, 1990

dla polskiego wydania: (C) Wydawnictwo WAM, 1999
31-501 Kraków, ul. Kopernika 26

format: 124x194 mm
stron: 244
ISBN: 83-7097-547-X
cena: 17.20 zł


 

Zgoda na "nie wiem"  (cz. 1)

Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23, 34).

Żeby rozwiązać problem __________ (opisz krótko wybrany przez siebie problem) powinienem _________ (opisz rozwiązanie owego problemu w co najwyżej dwudziestu pięciu słowach).

Jesteśmy narodem lubującym się w rozwiązywaniu problemów. Wszystko toczy się wedle schematu: rozpoznaj problem, a potem znajdź rozwiązanie. Nieustannie bombarduje się nas obietnicami rozwiązania każdego problemu pod słońcem - wciąż stykamy się z jakimiś zespołami doradczymi i guru, każda niemal gazeta prowadzi swój kącik porad, a wszędobylskie reklamy zdają się ofiarowywać doskonałe rozstrzygnięcia. Nie brakuje ekspertów, którzy chętnie wypełnią za nas puste miejsca w zdaniu otwierającym niniejszy rozdział. Przeświadczenie o słuszności proponowanych przez siebie rozwiązań, tak charakterystyczne dla owych ludzi, rzuca pogardliwe wyzwanie umysłom niepewnym i mniej stanowczym. Jakże my, amatorzy, ośmielamy się wątpić w ich uczoność? Czyż ekspert - wedle definicji - to nie człowiek znający wszystkie odpowiedzi?

Gdyby nie dość jednoznaczne świadectwo historii, równie dobrze moglibyśmy pogodzić się z wyższością ekspertów, stłamsić swoje głupiutkie wątpliwości i więcej nie zaprzątać sobie tym wszystkim głowy. Każdy jednak, kto zagłębia się w historię - nawet wówczas, gdy robi to z największą wyrozumiałością - odkrywa szybko, że eksperci mylili się niezwykle często. Czas ma tę przykrą cechę, że potrafi odsłonić prawdę. Jeśli bowiem chcemy przekonać się, czy dane rozwiązanie jest słuszne, to dysponujemy nieomylnym sprawdzianem, który można przedstawić w następujący sposób: problem zostaje rozwiązany, przestaje istnieć bądź przynajmniej znacząco się zmniejsza. Stosując to kryterium trudno oskarżyć osobę wątpiącą w nieomylność ekspertów o szukanie dziury w całym.

Niestety, żyjemy w świecie, który chętnie manipuluje faktami i traktuje je jak towar na rynku zbytu. W takich okolicznościach łatwo jest zapomnieć o historii, łatwo jest uznać swoje pytania i wątpliwości za bezwartościowe rupiecie, łatwo jest paść ofiarą złudzenia, że tylko my nie umiemy rozwiązać swoich problemów, a inni ludzie to potrafią. Tragiczna jest łatwość, z jaką udaje nam się przekonać samych siebie, że nagi cesarz olśniewa wspaniałością stroju.

Spróbujmy posłużyć się analogią torów kolejowych na zobrazowanie tej części ludzkiego doświadczenia. Dwie szyny biegną równolegle do siebie. Jeśli podążymy za nimi wzrokiem, zobaczymy, że szyny coraz bardziej zbliżają się do siebie, a w końcu zlewają się w jedno. Trzeba długo podróżować koleją, żeby nabrać pewności, iż mamy do czynienia ze złudzeniem optycznym. Szyny zawsze są dwie i nigdy się nie łączą, pozostając oddzielone od siebie.

Szyna I przedstawia wszystko to, co mówi się o życiu - a zatem mieszczą się na niej poglądy, jakie usłyszeliśmy od swoich rodziców, nauczycieli i księży, treści książek, które przeczytaliśmy, słowa wypowiedziane przez ludzi na temat własnego życia, a także stwierdzenia, które padły z naszych ust. Szyna I opisuje, jakie życie jest lub powinno być, oraz jacy my powinniśmy być. W rzeczy samej, mnóstwo tu nakazów i zakazów. Znajdziemy tu też jasne i precyzyjne sądy na temat istoty każdego bytu oraz objaśnienia dotyczące zasad funkcjonowania wszystkich elementów przyrody. Posuwając się po szynie I będziemy zachwyceni prostotą oferowanych tu odpowiedzi i nierzadko wykrzykniemy: "Ależ oczywiście, tak właśnie jest! To szczera prawda!" Gdybyśmy zostali tylko na tej jednej szynie, wówczas moglibyśmy przerwać w tym miejscu nasze rozważania. Tymczasem tor to jeszcze druga szyna.

Szyna II odzwierciedla nasze przeżywanie życia. To tu możemy namacalnie doświadczyć siebie i swojego życia. Jakaż to ogromna różnica! To coś zupełnie innego niż stanowcze i klarowne poglądy wygłaszane we wszystkich książkach. To coś innego niż kategoryczne stwierdzenia typu: "życie powinno być takie a takie", do których ludzie bardzo chętnie się uciekają. Na szynie II nic nie jest pewne i jasne. Nie umiemy rozgryźć siebie, nie potrafimy do końca zrozumieć, kim w istocie jesteśmy i dlaczego w ogóle żyjemy. Wbrew największym wysiłkom pozostajemy tutaj wciąż tajemnicą dla samych siebie - jesteśmy nieobliczalni i pełni niespodzianek, czasami niezbyt miłych; jesteśmy zdolni do niezwykłych poświęceń i nie mniej zdolni do czynów złych i egoistycznych, które wprawiają nas w zawstydzenie. Zawsze kiedy myślimy, że oto nareszcie poznaliśmy siebie gruntownie i zaszufladkowaliśmy wszystkie swoje wady i zalety, przekonujemy się po raz kolejny, iż nie jesteśmy wcale taką jednością, jak nam się wydawało. Owszem, bywamy wielkoduszni i życzliwi, lecz równie często bywamy niesłychanie lekkomyślni i okrutni. Są chwile, gdy zachowujemy się rozsądnie i przezornie, lecz nie brak w naszym życiu chwil naznaczonych zwykłą głupotą i zaślepieniem. Nie jesteśmy czymś jednym i jasno określonym. Wielu z nas - zbyt zawstydzonych, aby pokazać innym swe prawdziwe oblicze - może uparcie pielęgnować przekonanie, że na szynie II podróżujemy samotnie, gdy tymczasem cała reszta ludzkości mieści się na szynie I. Możemy myśleć, że na szynie II uwięził nas jakiś ciężki grzech lub poważna ułomność, zaś wszystkim innym szczęśliwcom pozwolono przejść na drugą szynę. Nadzieja sięga wieczności, dlatego możemy w końcu uwierzyć, iż kiedyś w przyszłości, jeśli tylko zajedziemy dostatecznie daleko, obie szyny złączą się ze sobą tworząc jedność, a my będziemy tam, gdzie wszyscy ludzie.

Potrzeba nam głębokiego zanurzenia się w życie, a także pomocy ze strony osób, które chętnie podejmą ryzyko wyjawienia nam swych przeżyć i przemyśleń, żeby odkryć, iż wcale nie jesteśmy sami na szynie II, bowiem wszyscy ludzie bez wyjątku na niej się znajdują. Odkrycie to może stać się początkiem końca naszej izolacji i wyobcowania. Trzeba trochę przeżyć i przejechać szmat drogi, żeby odkryć, iż szyny nigdy nie łączą się ze sobą i nigdy nie zlewają się w jedno. Rozumienie życia i przeżywanie życia to dwie całkowicie odrębne rzeczywistości. Niewątpliwie intelekt jest nieodzownym składnikiem ludzkiego życia, lecz życie - także ludzkie - należy przede wszystkim przeżyć. To tak jak w pewnym irlandzkim przysłowiu: nie można zaorać pola przewracając skiby tylko w wyobraźni. Życie stawia przed nami pytania, na które odpowiedzi znajdziemy tylko wówczas, gdy zgodzimy się w pełni wykorzystywać swoje możliwości życiowe. Czy wiele z naszych wysiłków, by zrozumieć życie, nie jest w istocie sprytnym wybiegiem i ucieczką przed przyprawiającym o bicie serca obowiązkiem zwykłego przeżycia go? Czy nie czynimy w ten sposób wysiłków, by czmychnąć z szyny II, najeżonej różnymi trudnościami, i przedostać się na szynę I?

Niech mi wolno będzie posłużyć się jeszcze jedną analogią. Każdy człowiek doświadcza często pokusy, by przenieść Boga oraz całą sferę wiary na szynę I. Jeśli istotnie tak zrobimy, to tym samym oddzielimy nasze prawdziwe człowieczeństwo od Boga i wiary. Bóg natomiast jest razem z nami - na szynie II. Wiara została nam dana do oświetlenia drogi, którą musimy przebyć - na szynie II.

Im bardziej udaje nam się przekonać siebie, że ze wszystkich stron otaczają nas ludzie posiadający odpowiedzi na każdy problem i każde pytanie, tym bardziej uciążliwa staje się dla nas zgoda na własną niewiedzę. Czujemy się głupsi i gorsi od całej rzeszy tych, którym dano wiedzieć. Skoro oni mają tak wyraźnie sprecyzowane poglądy, to widocznie coś z nami musi być nie w porządku, bo nie wiemy wszystkiego. Jeśli oni potrafią rozwiązać każdy problem, to my też powinniśmy umieć to zrobić.

Nikt z nas nie lubi czuć się gorszym czy głupszym. Jakże często uczucia te niemal nas duszą! Dysponujemy jednak sposobem, by ich unikać. Myślę tu o sztuce, w której każdy z nas jest niedoścignionym mistrzem - sztuką tą jest zakłamanie. Skoro przyznanie się przed sobą do własnej niewiedzy jest w naszych oczach czymś upokarzającym, to wolimy oszczędzić sobie owego bólu. Tylko od pomysłowości naszej wyobraźni zależy, jakimi wybiegami posłużymy się, by od tego wszystkiego uciec.

Możemy skapitulować przed wszechobecnymi ekspertami, gotowymi udzielać nam rad na każdy temat. Możemy odsunąć od siebie swoje obawy i entuzjastycznie - o ile nie bezmyślnie - uznać ich rozwiązania za własne. Nie wysuwamy żadnych zastrzeżeń, przyjmujemy cudze odpowiedzi pod swój dach i hodujemy je jak roślinkę zasadzoną przez siebie. Zdarza się i tak, że w sytuacji, gdy nasze odpowiedzi nie są wyczerpujące, zaczynamy pracowicie przycinać pytania dopasowując je do odpowiedzi; usuwamy to, co kłóci się z resztą, podobnie jak krawcowa ucina niepotrzebny skrawek materiału, by nie zepsuć całego wzoru. Co się potem dzieje z tymi ścinkami? Możemy oczywiście wykorzystać je do uszycia płaszczyka dla lalki. Albo też, jak każda pomysłowa kucharka, która zastępuje kosztowny składnik potrawy tańszym, możemy zamienić swoje kłopotliwe wątpliwości na znacznie wygodniejsze sądy, bo wyprane z wszelkich niepewności. Jeśli tylko posiadamy wystarczającą motywację, potrafimy przekonać się do wszystkiego z zastraszającą łatwością. Niech Bóg ma nas w swojej opiece, bowiem istotnie zasób naszej pomysłowości jest niewyczerpany. A zatem naprawdę umiemy przekonać samych siebie, że coś wiemy nawet wówczas, gdy nic nie wiemy, albo że wiemy więcej niż w rzeczywistości.

 

Czy warto jednak robić tyle hałasu o taki, wydawałoby się, drobiazg? Czy komuś stanie się krzywda, jeśli w długie zimowe noce poudaje trochę przed sobą? Czy nie ma w naszym świecie miejsca dla Świętego Mikołaja i myszki, która przychodzi po mleczne ząbki dziecka? Czy nie wolno nam zadbać o swój dobry wizerunek dla bliźnich i czy nie mamy prawa do pewnej, by tak rzec, artystycznej swobody w zmaganiach z ponurymi faktami życia? Chcemy przecież ulepszyć świat oraz samych siebie. Barwione szkło nie razi tak bardzo oczu w świetle słonecznym, a tekst wydrukowany na komputerze czyta się znacznie łatwiej. Nieopiłowane krawędzie mogą skaleczyć, podobnie jak chropawe brzegi prawdy. Wszystko to brzmi zwodniczo słusznie. Po co zatem cała ta afera, skoro każdy z nas tak właśnie postępuje?

A jednak tkwi tu pewien problem: zakłamanie, mimo iż przynosi chwilową ulgę, nigdy nie jest niewinne i nieszkodliwe. Możemy oczywiście zignorować rzeczywistość, lecz odwracając głowę wcale jej nie usuniemy. Możemy wygładzać rzeczywistość, ale nasze zabiegi jej nie zmienią. Im dłużej zwlekamy z zapłaceniem rachunków, które rzeczywistość przysyła nam z nieubłaganą stanowczością, tym większe stają się odsetki za zwłokę. Rzeczywistość ma to do siebie, że nie przystanie nigdy na nasze ogłoszenie bankructwa i nigdy nie zgodzi się darować nam długi. Wcześniej czy później zakłamanie przynosi więcej strat niż zysków.

W żadnej innej dziedzinie nie jest to równie prawdziwe, jak w naszej mozolnej pracy, by przekonać siebie, że wiemy, podczas gdy nie wiemy. Pomyślmy o wszystkich tych pożałowania godnych ludziach, którzy zbierają się w grupy złączeni niezachwianym przeświadczeniem, że koniec świata nastąpi dnia tego to a tego, o godzinie tej a tej. Pozbywają się oni swoich ziemskich dóbr i ruszają na szczyty gór, by tam wyczekiwać apokaliptycznego boju między narodami. Kiedy jednak słońce ponownie ukazuje się na linii horyzontu witając nowy dzień, ludzie ci schodzą na dół i zabierają się do kolejnych obliczeń. Tymczasem błąd wcale nie tkwi w ich rachunkach, lecz w przekonaniu o własnej wszechwiedzy. Sam Chrystus - największy autorytet - powiedział nam przecież, że nie znamy dnia ani godziny Jego powtórnego przyjścia.

My sami w sposób może mniej dramatyczny, lecz równie głupi, trzymamy się kurczowo swoich urobionych przekonań, udając, że wiemy i znamy każdą odpowiedź, gdy w istocie nie wiemy, a posiadana przez nas odpowiedź jest tylko cząstkowa. Cena, jaką płacimy za takie postępowanie, jest wysoka - zaczynamy źle kierować własnym życiem, źle oceniamy innych ludzi i źle sterujemy losami świata. Mężczyzna, który wie ponad wszelką wątpliwość, że cała wina leży po stronie żony - "gdyby ona się zmieniła, to nasze małżeństwo byłoby lepsze" - zmierza prostą drogą do rozwodu. Kobieta, która jest absolutnie przekonana, że dla kariery zawodowej powinna poświęcić wszystko - przyjaźń z innymi ludźmi, różne wartości, a nawet własną godność - skazuje się na puste i samotne życie. Rany, jakie zadajemy sobie nawzajem, nieporozumienia zdarzające się między nami, rozstania, porażki, rozczarowania i zmartwienia - wiele z nich to cena, którą płacimy za pielęgnowanie przekonania, że wiemy, podczas gdy wcale nie wiemy.

Jeśli wmówimy sobie, że najważniejszą rzeczą na świecie jest wiedzieć, wówczas zamykamy swój umysł na tajemnicę tkwiącą w każdym elemencie stworzenia. Tak właśnie się dzieje, kiedy sprowadzamy siebie lub innych do tego, co wiemy - lub myślimy, że wiemy - o sobie i innych. Zamykamy się na tajemnicę, kiedy sprowadzamy Boga wyłącznie do tego, co o Nim wiemy, lub myślimy, że wiemy. Prosta prawda brzmi jednak tak: jesteśmy czymś więcej niż tylko wiedzą o sobie, choćby najgłębszą; życie przekracza nasze poznanie, zaś Bóg nigdy nie wyczerpie swojej istoty na płaszczyźnie naszej wiedzy. Za każdym razem, gdy zdobywamy się na odwagę, by szczerze przyznać "nie wiem", możemy dotknąć tajemnicy istnienia i zerknąć na niezmierzone bogactwo świata, którego nasz umysł nigdy nie zdoła pomieścić.

Pół prawdy to zapewne coś lepszego niż żadna prawda, pod warunkiem jednak, że nie usiłujemy twierdzić, iż jest to cała prawda. Nic nie zamyka umysłu równie skutecznie, jak przeświadczenie, że wie się wszystko i zna się wszystkie odpowiedzi. Bigoci i fanatycy różnych maści noszą w sobie umysły, które bezpowrotnie utraciły możliwość jakiejkolwiek zmiany. Oni wszakże rozstrzygnęli o wszystkim raz na zawsze, a czyniąc tak zamknęli swe umysły na nowe możliwości i nowe prawdy. Czyż nauka nie jest w istocie procesem ciągłego zmieniania zdania? To, co myśleliśmy dziesięć lat temu, różni się zazwyczaj od tego, co myślimy dziś, o ile oczywiście przez ten czas podejmowaliśmy choćby minimalny wysiłek, by czegoś się nauczyć. Modlitwa, która nie prowadzi do żadnej zmiany przekonań, ma w sobie coś podejrzanego. Możemy zmienić zdanie na dany temat tylko wówczas, gdy gotowi jesteśmy przyznać, że tak naprawdę nie znamy jeszcze wszystkich odpowiedzi.

Każdy miłośnik filmów czy powieści szpiegowskich wie, że fabuła zasadza się na dwóch filarach: po pierwsze, nie wolno pozwolić, by tajne akta dostały się w ręce wroga, i po drugie, trzeba zrobić wszystko, by wydrzeć wrogom ich tajemnicę. Jedną z najskuteczniejszych metod znajdujących się w arsenale owego fachu jest to, co w godnym ubolewania żargonie tajnych służb określa się mianem "dezinformacji". Dezinformacja oznacza celowo sfałszowaną informację (stąd konieczność ochrony prawdziwej, lecz tajnej informacji), lecz na tyle bliską prawdy i przekazaną w sposób możliwie wiarygodny, by wróg w nią uwierzył. Celem dezinformacji jest zatem oszukiwanie drugiej strony. Przypomnijmy tu klasyczny już przykład skutecznej dezinformacji na temat miejsca lądowania aliantów w Europie, co ostatecznie doprowadziło do zakończenia drugiej wojny światowej. Wróg otrzymał fałszywą informację, skutkiem czego był przekonany, że inwazja nastąpi gdzie indziej. Dezinformacja. To coś gorszego niż brak wszelkiej informacji. I dlatego jest ona tak doskonałą bronią wszędzie tam, gdzie trzeba chronić tajemnice.

Dezinformacja. Jest z nią tak jak z promieniowaniem - dłuższe wystawianie się na jej działanie przynosi szkodę zdrowiu. Czyż jednak codziennie nie otrzymujemy potężnych dawek dezinformacji? Reklamy, okrojone wiadomości, chwytliwe hasła różnego rodzaju - to tylko kilka przykładów najbardziej rzucających się w oczy form dezinformacji podawanej w artystycznym opakowaniu. Trzeba jednak podkreślić, że - jak to zwykle bywa - największe szkody przynosi nie to, co ludzie nam czynią, lecz to, co czynimy sami sobie. Za każdym razem, gdy twierdzimy, że coś wiemy, chociaż wcale nie wiemy, aplikujemy sobie kolejną dawkę dezinformacji - jeśli zrobimy to zręcznie, a fałszywa informacja będzie możliwie bliska prawdy, to chętnie w nią uwierzymy. Zauważmy jednak, że postępując w ten sposób, traktujemy samych siebie jak wroga. Możemy skutecznie ochraniać tajemnicę ("nie wiem") przed wrogiem; ale głupia to taktyka, gdy wrogiem jesteśmy my sami.


 



Pełna wersja katolik.pl