logo
Piątek, 26 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Marii, Marzeny, Ryszarda, Aldy, Marcelina – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Amedeo Cencini
Ojciec marnotrawny
Wydawnictwo eSPe


Rok wydania/ stron 2001, stron 72
Oprawa miękka
Format 115x190
Cena 9.50 zł.
ISBN 83-88683-28-4

 
Miłość, która odbudowuje przeszłość: odpowiedzialność
 
Drugą funkcją pamięci miłości jest podjęcie przeszłości i jej nieuniknionych ran oraz uzdrowienie ich w jakiś sposób. Nie jest to z pewnością łatwe i nie zamierzamy jej tutaj odmieniać przez wszystkie przypadki. Wystarczy podkreślić podstawowe zasady, które mogą i powinny inspirować również proces towarzyszenia duchowego.
 
Są to zasady, które odwołują się przede wszystkim do idei odpowiedzialności. Obraz ojca zawsze kojarzony był z odwagą w podejmowaniu określonych odpowiedzialności.
 
Zranienia mają więc miejsce w życiu, w przeszłości każdej osoby. Nikt nie jest tu wyjątkiem i nikt nie może myśleć o zupełnym ich usunięciu. One się zdarzają i często nawet nie jesteśmy za nie osobiście – przynajmniej nie całkowicie – odpowiedzialni, skoro mogą je powodować tak liczne czynniki zewnętrzne. Tak czy owak każdy jest odpowiedzialny za postawę, którą teraz przyjmuje wobec własnych zranień. Jeden mógłby po prostu narzekać, drugi obwiniać kogoś innego, jeszcze inny mógłby używać zranień jako alibi... Są jednak inne, bardziej dojrzałe i inteligentne sposoby przeżywania własnych słabości, jak na przykład: posługiwanie się nimi jako doświadczeniem, które umożliwia lepsze zrozumienie osób z takimi samymi zranieniami; przeżywanie własnych słabości w obliczu Boga, aby doświadczać na sobie mocy Jego miłosierdzia, uczyć się przyjmowania siebie takim, jakim się jest...
 
Ta pierwsza zasada mówi, że przeszłości – z jej zranieniami – nie należy wyrzucać precz ani jej usuwać czy wymazywać z pamięci; ważne jest, by o niej pamiętać i przyswajać ją sobie, decydując się przyjąć wobec niej nową postawę.
 
Druga zasada dotyczy przejścia od odpowiedzialności do wolności. Młody człowiek powinien zrozumieć, że jego wolność zaczyna się wówczas, gdy potrafi on nadać sytuacjom znaczenie, także tym sytuacjom z przeszłości, które wydają się być bez znaczenia albo wydają się wręcz absurdalne. Dokonać tego może tylko człowiek. I jest to właśnie coś, co z jednej strony stanowi o jego szczególnej godności, a z drugiej czyni przeszłość ciągle... obecną, ponieważ oczekuje ona na otrzymanie prawdziwego znaczenia. Znaczenie to może nadać przeszłości tylko ten, kto ją przeżył, i dopiero wówczas przeszłość ta staje się naprawdę treścią jego życia. „W obliczu niezrozumiałych faktów – mówi ks. Carlo Molari – pytaniem, które należałoby sformułować, nie jest pytanie: «Dlaczego to się stało?», lecz: «Jak należałoby się zachować, aby to, co się stało, nabrało sensu?»” Człowiek bowiem może zmieniać wartość sytuacji historycznych i może wprowadzać nowe ukierunkowania nawet w wydarzenia stwórcze” – jak uczynił to Jezus podczas swojej męki, w czasie której zdołał przywołać obecność Ojca, pozornie wykluczonego przez ludzi z ich historii.
 
Podobnie czyni ojciec z przypowieści o synu marnotrawnym, kiedy odpuszcza grzech i przeszłość syna, który uciekł od niego w dalekie strony. Ojciec przyjmuje go na nowo do własnego domu; co więcej, okazuje mu jeszcze większą miłość, która wzmogła się przez okres jego nieobecności. Miłość ta rosła, kiedy czekał na syna, a teraz wyraża się nieskończoną czułością: ojciec obejmuje i całuje go, wydaje ucztę na jego cześć... Podobnie czyni ze starszym synem, któremu również proponuje odkupienie jego przeszłości – przez niego samego osądzonej negatywnie. Ujawnia temu, który bał się poprosić o koźlę, że wszystko, co posiada ojciec, należy także do syna. Pierwszy z synów przyjmuje ojcowski uścisk i odkrywa ojca, jakiego sobie nawet nie wyobrażał; drugi zdaje się go nie przyjmować, ale obaj zostali postawieni wobec możliwości odkupienia własnej przeszłości i nadania jej zupełnie innego znaczenia. Tę właśnie możliwość należy dać młodemu człowiekowi. Przypowieść o „marnotrawnym” ojcu opowiada nam, że nie ma takiej przeszłości, która nie mogłaby zostać odkupiona.
 
Z drugiej strony, cóż by to było za kierownictwo duchowe, które nie wymagałoby od młodego człowieka ukierunkowania jego historii zgodnie z jego wiarą? Ukierunkowania, które jest już w tej historii obecne, ale które należy jednak jeszcze wdrożyć; ukierunkowania, które w jakiś sposób jest już powołaniem lub decyzją, by odpowiedzieć na powołanie.
 
Uznać w sobie ojcowską postać oznacza zatem być ojcem własnego życia, własnej przeszłości, czyli przyjąć wobec niej postawę odpowiedzialną i odkryć w tej odpowiedzialności – która tak przeraża dzisiejszą młodzież – prawdziwą wolność czy naprawdę niezwykłą możliwość wolności.
 
Także ten punkt nie jest oczywisty. O ile prawdą jest to, że żyjemy dziś w społeczeństwie cechującym się nieobecnością ojca, to prawdą jest także i to, że jesteśmy dziś świadkami prawdziwej ucieczki od odpowiedzialności. Prawdopodobnie jest to związane z kulturą nieobecności ojca, która – ze swej strony – powoduje zanik ludzkiej godności i wolności. Wszystko dzisiaj zmierza do znalezienia sobie alibi; psycholog upewnia nas, że bierze się to z niedobrej przeszłości, że spowodowała to niedojrzała lub zbyt opiekuńcza matka albo słaby lub zbyt surowy ojciec. Opływamy w upewniające nas analizy, które nikogo naprawdę nie pocieszają i – także w kierownictwie duchowym – jesteśmy tak uwarunkowani przez lęk przed ponownym rozdarciem pewnych zranień, że nie umiemy wzbudzić w sobie żadnego wolnego i twórczego zachowania, by prowadzić młodego człowieka do przyjęcia odpowiedzialnej postawy wobec jego ograniczeń, bardziej lub mniej związanych z przeszłością. Warto natomiast przypomnieć, że próżnie powstałe wskutek obecnej słabości kulturowej mogą stać się miejscami szczególnie oczekiwanej i skutecznej katechezy, chociaż taka katecheza wymaga wysiłku.
 
Niewątpliwie jest tak również w przypadku owej „katechezy ojcowskiej”, „katechezy odpowiedzialności”, która wyzwala godność osoby ludzkiej. Dzięki niej młody człowiek odkrywa, że wzrok wiary może powoli przetworzyć „skutą lodem” przeszłość (skupioną wokół negatywnych wspomnień) w „płynącą” teraźniejszość, ponieważ miłość nie wymazuje tego, co się zdarzyło, ani tego nie zapomina. Wręcz przeciwnie, przeszłość tę „uznając za jeszcze nie dokonaną, na nowo otwiera jej procesy, ponownie rozważa jej dokonania, koryguje jej wnioski. W ten sposób uwalnia każdego od ciężaru przeżytych konfliktów, rozwiązuje jego problemy i odrywa jego istnienie od martwego i nieodkupionego punktu”.

 



Pełna wersja katolik.pl