logo
Piątek, 26 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Marii, Marzeny, Ryszarda, Aldy, Marcelina – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Gad Lerner
Krucjaty - Tysiąc lat nienawiści
Wydawnictwo WAM


(C) 2000 RCS Libri S.p.A., Milano
(C) Wydawnictwo WAM, 2003

oprawa: miękka
format: 136x210 mm;  stron: 152
data wyd.: kwiecień 2003
cena det.: 24.00 zł
ISBN 83-7318-099-0


 

Od "Deus lo vult" krzyżowców do "mea culpa" Jana Pawła II
Rozmowa z Frankiem Cardinim  (fragmenty) - część 2

(...)

L. Wydaje mi się, że Kościół powinien dzisiaj koniecznie rozliczyć się z tym jakże mało ewangelicznym pojmowaniem swej ziemskiej misji. I zadaję sobie pytanie, czy taka refleksja nie powinna zachęcić Kościoła do potępienia działań niektórych jego wybitnych przedstawicieli. Myślę tutaj o Bernardzie z Clairvaux, wielkim świętym, wielkim doktorze Kościoła, odnowicielu życia zakonnego i płomiennym kaznodziei drugiej krucjaty. Jak wiadomo, święty Bernard w traktacie "De laude novae militiae" - w którym aprobuje też rodzący się zakon templariuszy - rozwija pojęcie malicidium. W sumie, według Bernarda, kto zabija niewiernego, nie może być uznany za zabójcę (homocida), ale - cytuję dosłownie - za "złobójcę (malicida), to znaczy karciciela Chrystusowego". Nie dość tego. Nawołując w Niemczech do krucjaty przeciwko Wenedom, święty Bernard głosi w sposób jednoznaczny, że ten lud powinien być wyniszczony, jeśli się nie nawróci. Pytam Pana: czy twórca takich teorii może być jeszcze uważany za wielkiego świętego Kościoła katolickiego?

C. Nie chciałbym, żeby cały Bernard, wielki mistyk, opat cysterskiego klasztoru i ojciec jego zakonników, doktor Kościoła, wykwintny pisarz - był sprowadzony do kontrowersyjnego fragmentu De laude novae militiae, który Pan zacytował. Był to traktat przeznaczony dla templariuszy, w którym surowo została napiętnowana próżność i przemoc świeckich rycerzy. Ideę złobójstwa należy widzieć raczej jako pewien chwyt stylistyczny i teologiczny - dodałbym jeszcze: retoryczny - aby wyjść z zakłopotania, którego również Bernard nie mógł nie doświadczać. Zakłopotanie wiąże się z faktem, że templariusz jest zakonnikiem, czyli człowiekiem oddanym pokucie, którego jednak konieczność zmusza do walki. Jeśli więc przyjdzie mu zabić, musi to czynić tak, żeby powstrzymać niesprawiedliwość, której nosicielem jest nieprzyjaciel. Na tym polega nauka świętego Bernarda.

L. Przepraszam, ale spontanicznie przychodzi mi na myśl złośliwa odpowiedź. To tak jakby ktoś zaznaczył: "Hitler napisał -tak, trzeba zabijać Żydów, ale było mu przykro, kiedy to pisał".

C. Hitler nigdy nie napisał, że koniecznie trzeba zabijać Żydów, ale jednak tak się stało, i nie myślę, żeby mu było przykro. W przeciwieństwie do niego, święty Bernard stworzył pojęcie "złobójstwa", właśnie dlatego, że myśl o fizycznej zagładzie i przemocy wywoływała w nim odrazę. Podkreśla on teologiczne pojęcie necessitas, to znaczy tego, co trzeba uczynić, aby dostosować nasze wybory do zamysłu Bożego. W latach dwudziestych--czterdziestych XII wieku, kiedy pisze dla templariuszy, a następnie popiera wyprawy krzyżowe (także skierowane na północno--wschodnią Europę), trzeba było sprostać nowym i niespodziewanym wyzwaniom. Wielkim darem, wspaniałym i w tamtym momencie nieoczekiwanym zdarzeniem, było zdobycie Jerozolimy przez Kościół łaciński. Potrzebni byli zatem ochotnicy, którzy orężem broniliby tej zdobyczy; "zbrojna pielgrzymka" była okazją - naturalnie, patrzę na sprawę z punktu widzenia Bernarda -do nowych nawróceń i do zbawienia wielu dusz. Rycerze--rozbójnicy, którzy wstępowali do zakonów rycerskich lub wyruszali do Ziemi Świętej, wchodzili na drogę własnego zbawienia. Bernard uważa to wszystko za opatrznościowe. Zakony rycerskie - ten "skandal" z powodu mnichów zbrojnie walczących - były wspaniałą okazją: dawni grzesznicy i bandyci organizowali się, aby wspólnie prowadzić życie zakonne, aby się modlić, aby pracować, aby chronić pielgrzymów, aby walczyć. "Złobójstwo" jest w takim kontekście wyborem mniejszego zła: trzeba zabić nieprzyjaciela, niewiernego, jeśli nie ma innego sposobu przeszkodzenia mu w zniszczeniu tego, co tak opatrznościowo się zdarzyło. Proszę zauważyć, że nie staram się usprawiedliwiać tego sposobu myślenia. Staram się raczej wyjaśnić go od wewnątrz dla ludzi XX-XXI wieku, którzy myślą zupełnie inaczej, nawet jeśli są chrześcijanami. A może, zwłaszcza jeśli są chrześcijanami. Rzeczą trudną - rzeczą heroiczną - jaką Bernard zaleca, jest walczyć bez nienawiści. Nawet zabić, jeśli jest to konieczne, ale kochając nieprzyjaciela. Paradoks? Z pewnością. Łatwo jest dopatrzeć się w tym, zwłaszcza współczesnymi oczyma, hipokryzji. Ale nie sądzę, żeby takie podejście było uzasadnione. W gruncie rzeczy nie zabijać jest dość łatwo. Nie potrzeba kochać, żeby nie zabijać: wystarczy być słabym, zalęknionym, niedoświadczonym. Trudno zaś jest powstrzymać się od nienawiści. I tutaj właśnie widzieć trzeba ogromne, prawie nie do sprostania wyzwanie dla chrześcijanina.

L. Zabijać bez nienawiści?

C. Tak. Sądzę, że w krucjatach, z wyjątkiem niektórych momentów, nigdy nie było nienawiści. Nienawiść do niewiernych była raczej sprawą retoryki kaznodziejów i polemistów. Chrześcijanie o wiele bardziej nienawidzili, kiedy walczyli między sobą.
Jeśli już, to trzeba by powiedzieć, że wśród wielu spraw, które nam umykają, gdy myślimy o krucjatach, jest i to, że w XII wieku podjęły one w Europie ducha i praktykę misyjnych wojen karolińskich i ottońskich i że prowadzono je przeciwko ludom słowiańskim i bałtyckim. Chodzi mi tu o krucjaty przeciwko Wenedom i tak dalej, o zakon krzyżacki i Hanzę Niemiecką. Niektórzy badacze są zdania, że istnieje pewna ciągłość pomiędzy tamtymi wojnami a duchem krucjaty. Ja osobiście myślę, że nie można tracić z oczu i braku ciągłości, który również jest cechą historii. W przeciwnym razie tworzy się sztuczne formy ciągłości, oparte na podobieństwie czysto zewnętrznym lub na zasadzie post hoc, ergo propter hoc. Z punktu widzenia teologicznego nie ma w chrześcijaństwie "świętych wojen" ani nawet "wojen sprawiedliwych" (wyrażenie świętego Augustyna iustum bellum powinno się tak tłumaczyć: "wojna prawnie uzasadniona", koniec i kropka. Nie "sprawiedliwa"). Prawdą jest jednak, że chrystianizacja i ewangelizacja często szły w historii chrześcijaństwa śladami zwycięskich oddziałów: wojen i masakr.

L. Kiedy podobne pytanie zadałem przewodniczącemu Konferencji Episkopatu Italii, kardynałowi Ruiniemu, w trakcie jego wywiadu dla dziennika "Repubblica", otrzymałem taką oto odpowiedź: "Rozprzestrzenianie się i trwanie chrześcijaństwa wiąże się przede wszystkim z czynnikami porządku duchowego; ale, z drugiej strony, nie możemy zaprzeczyć, że także wydarzenia o charakterze politycznym i militarnym przyczyniły się, na przykład, do trwałej obecności chrześcijaństwa w Europie, w przeciwieństwie do jego zniknięcia w Afryce Północnej. Zbyt odcieleśniona wizja historii nie przystaje do rzeczywistości". Zastanawiam się, czy to nie ta właśnie sprzeczność pomiędzy duchową obecnością a ziemskim działaniem Kościoła uzasadnia "mea culpa" Roku Dwutysięcznego.

C. Ogólnie rzecz biorąc, Pańska refleksja jest słuszna i w dużej mierze do przyjęcia. Nie należy jednak mieszać różnych poziomów, istoty wiary z historyczną genezą przekonań i postaw religijno-moralnych, kształtujących się poprzez wieki. Wiara jest rzeczywistością absolutną, a religia rodzi się też z procesu historycznego i zmiennych okoliczności historycznych, wpływających na sposób jej przeżywania. Święty Paweł, na przykład, uważał za rzecz zupełnie normalną istnienie w świecie niewolników, podczas gdy następne pokolenia chrześcijan oceniły niewolnictwo jako patologię.

(...)


 



Pełna wersja katolik.pl