(C) 2000 RCS Libri S.p.A., Milano
(C) Wydawnictwo WAM, 2003
oprawa: miękka
format: 136x210 mm; stron: 152
data wyd.: kwiecień 2003
cena det.: 24.00 zł
ISBN 83-7318-099-0
Święta wojna, która zrodziła Zachód
Galilea lipiec 1999
Na Rogach Hittinu nie ma ani jednego krzyża. Tylko palący lipcowy wiatr, który wieje między dwiema skalistymi skarpami, i żółta trawa, gotowa zamienić się w ogień, pamiętają straszliwe szyderstwo z wojsk krucjaty. Padło ono ofiarą pożądania tego, co widziało tam w dole, na odległość cwału. Były to wody Morza Galilejskiego, z twierdzą Tyberiady, oblężoną, ale jeszcze stawiającą opór pod wodzą żony księcia Rajmunda, właśnie tam, gdzie dzisiaj wznosi się izraelska latarnia morska. Podpalone przez wojska Saladyna zarośla, tonące w dymie zbroje templariuszy, rżenie przerażonych koni - wszystko to zwiastowało pierwszą klęskę zaledwie rodzącej się idei Zachodu i pierwszy odwet kolonizowanego przez chrześcijaństwo Wschodu. Hittin jest dlatego zapomnianym skrawkiem Ziemi Świętej.
Nikt, turysta czy pielgrzym, nie dociera już tutaj. W połowie wzniesienia zwolennicy Kościoła Przepowiadania, przybyli z Cleveland w Tennessee, zostawili wyryty na kamieniu werset z Ewangelii św. Marka i puszkę coca-coli, zupełnie nieświadomi losu swoich współbraci, tysiąca dwustu jeźdźców i piętnastu tysięcy pieszych, poległych o świcie 4 lipca 1187 roku na wyżynnej przełęczy, właśnie tutaj, pośrodku dwóch szczytów, kiedy jeszcze o wojnie w imię Ewangelii można było mówić opus Dei. Ścieżka prowadzi aż tam, gdzie dopełniło się unicestwienie oddziałów krucjaty i dostał się do niewoli ten jakże mierny król, Gwidon z Lusignan. Intrygami zdobył on tron po wspaniałym, choć trędowatym królu Baldwinie IV, który odszedł po jedenastu latach panowania, w wieku dwudziestu czterech lat, i po jego potomku, królu Baldwinie V, zmarłym w zaledwie dziewiątym roku życia. W tym samym miejscu niewierni Saraceni zabili biskupa Akki i zdobyli najcenniejszą relikwię, prawdziwe Drzewo Krzyża Świętego. Zwycięstwo pod Hittinem dało podwaliny wydarzeniu, które w literaturze islamskiej upamiętnione zostało jako Uwolnienie Oblubienicy, czyli odzyskanie Jerozolimy.
Od tej pory miasto Chrystusa nigdy już nie miało chrześcijańskiego króla, jeśli pominąć zarozumiałego, ekskomunikowanego cesarza Fryderyka II, który w roku 1229, osiągnąwszy kompromis z muzułmanami, przekroczył próg Grobu Świętego i sam, własnymi rękami, włożył sobie na głowę koronę fikcyjnego królestwa, które przetrwa nie dłużej niż piętnaście lat. Minęło następnych siedem wieków, zanim znowu, 11 grudnia 1917 roku, zachodni generał Allenby jako zwycięzca wkroczył do miasta przez Bramę Jafską. Z typową brytyjską dumą oświadczył on władzom tureckim, iż przybył, żeby przywrócić dawną chwałę Ryszarda Lwie Serce, jak gdyby chciał przywrócić prawo krucjaty do Jerozolimy. Analogia była jednak chybiona, ponieważ nawet wielki król Ryszard nigdy nie zdołał zmusić Saladyna do uległości. Między jedną a drugą bitwą Saladyn przesyłał mu, co prawda, do namiotu gruszki, ryby i śnieg z góry Hermon, ale odprawił go z powrotem do Anglii, nie pozwalając mu nawet postawić stopy w Grobie Świętym.
Docieram wreszcie na pole rzezi pod Hittinem; wokół roztacza się panorama bujnej Galilei, naprawdę miodem i mlekiem płynącej. Dwa kaktusy, drzewa oliwkowe na urwistym zboczu, niewiarygodna ilość końskich odchodów, jakby zapis zupełnie innych kawalkad, parka młodych Izraelczyków, którzy wjechali na górę jeepem, aby romansować. Udaję, że ich nie widzę, i mimo wiatru targającego kartkami, próbuję czytać średniowiecznych kronikarzy, tak bardzo zresztą podobnych do współczesnych teoretyków etnologii i religioznawstwa. Tutaj, dokładnie po osiemdziesięciu ośmiu latach od jego powstania, nastąpił kres frankońskiego Królestwa Jerozolimy. Pozostawiło ono niezatarty ślad w europejskiej i śródziemnomorskiej kulturze, a zrodziło się z mistycznego szału Roku Tysięcznego i zwycięskiej pierwszej krucjaty, której dziewięćsetlecie właśnie obchodziliśmy. Rocznica ta powinna była od razu skierować moje kroki do Jerozolimy, ponieważ 15 lipca 1099 roku Gotfryd z Bouillon jako pierwszy - ze swej drewnianej wieży na kołach, zbudowanej przez Genueńczyków - zdobywał Bramę Kwietną i całej armii krzyżowców otwierał wejście do miasta przez najszerszą Bramę Damasceńską. Bolesna lekcja historii każe nam jednak zaczynać jakby od końca, nie od wyzwolonej Jerozolimy, lecz od palestyńskiej miejscowości Roncisvalle. Dlaczego? Aby znaleźć odpowiedź, wystarczy dzisiejszego wieczoru przemierzyć Dolinę Jordanu, wejść ponownie na pustynię od strony Oazy Jerychońskiej, zatłoczonej z powodu nowego kasyna, i oczyma krzyżowców rozkoszować się zachodem słońca nad Montjoie, czyli Górą Radości. Z jej szczytu 7 czerwca 1099 roku, po trzech latach marszu, ujrzeli oni po raz pierwszy na własne oczy zarysy Świętego Miasta. Wzruszenie, jakiego doznali uzbrojeni pielgrzymi, dało początek bazylice, dzisiaj leżącej w gruzach. Przeżyły ją synagoga i meczet, świątynie na próżno starte kiedyś z powierzchni ziemi przez naśladowców Chrystusa, postawione jedna na drugiej dla uczczenia grobu proroka Samuela, a zatem w wiecznym konflikcie ze sobą. Panorama biblijna, nienaturalnie wypełniona wielością domów, ze starą Jerozolimą i jej murami, które dzisiaj rysują się niewyraźnie w sąsiedztwie Góry Oliwnej - mówi sama za siebie i przypomina Kościołowi katolickiemu epokowe rozmiary jego klęski w miejscu, gdzie się narodził.
Wielkie skupiska budynków, którymi na próżno próbują Izraelczycy oszpecić piękno Jerozolimy, roją się od Żydów. Z daleka wielu z nich wygląda zupełnie jak chmara czarnych owadów, świadcząc o przewadze Żydów ortodoksyjnych nad laickimi, którzy wolą emigrować do Tel Awiwu. Zatem u końca drugiego tysiąclecia w mieście jest pełno kościołów, ale nie ma chrześcijan. Z 600 tysięcy mieszkańców, około 450 tysięcy to żydzi, a 140 tysięcy to muzułmanie. Liczba wyznawców Chrystusa stopniała do 14 tysięcy, podzielonych na trzydzieści różnych wyznań. Na całym Środkowym Wschodzie katolicy stanowią 1,6 procent ludności. Czy istnieje bardziej wyrazista odpowiedź na pytanie o wynik krucjat i o to, dlaczego podróż po wspomnieniach zaczynam od Hittinu?
Saladyn - wódz kurdyjski, twórca muzułmańskiej jedności sięgającej od Jemenu aż po Egipt - po rozbiciu w lipcu 1187 roku wojsk krzyżowców mógł pozwolić sobie na wejście do Miasta Świętego, w piątek 2 października, jak szlachetny pan, bez rozlewu krwi chrześcijańskiej. Oczyścił święte miejsca islamu, skrapiając je różaną wodą, i postanowił oszczędzić kościół Grobu Świętego, oddając go pod opiekę pewnej muzułmańskiej rodziny. Jej spadkobierca, Waji Nusseibe, jeszcze dzisiaj posiada klucze do tego kościoła i ustala zasady wstępu pielgrzymów. Zupełnie inaczej zachowywali się krzyżowcy w 1099 roku: ani jeden muzułmanin i żyd nie pozostał żywy w obrębie murów miasta. Ażeby jednak nie ulec zbytniej iluzji co do wspaniałomyślności Saladyna, trzeba przypomnieć, że sułtan wyrównał swe porachunki ze świętą wojną już tutaj, w Hittinie.
Pozwólmy, aby przemówił do nas (w przekładzie Francesca Gabrielego) Imad ed-Din, osobisty sekretarz Saladyna i naoczny świadek. Saladyn, po przyjęciu w swoim namiocie z wielkim poważaniem króla Gwidona i pokonanych frankońskich baronów (od tej pory w języku arabskim "Frankowie" znaczy: Europejczycy), kazał zgromadzić templariuszy i szpitalników. Byli to mnisi-rycerze Ziemi Świętej, którzy po raz pierwszy w historii chrześcijaństwa składali śluby i równocześnie brali do ręki miecz, podobnie jak się to zdarzy także w naszym wieku w Hiszpanii i Chorwacji. - "Oczyszczę ziemię z tych dwóch nieczystych ras" - oświadczył Saladyn. - "Był z nim cały zastęp uczonych i sufi, a także pewna liczba ludzi pobożnych i ascetów. Każdy prosił, aby mógł zabić chociaż jednego, i dobywał z pochwy szpadę, i podciągał rękaw. Sułtan siedział z twarzą promieniującą radością, podczas gdy niewierni byli posępni. Formowały się oddziały, emirowie ustawili się w dwuszeregu. Zdarzało się, że ktoś zabijał jednym celnym ciosem, i nagradzano go za to; inny wahał się i nie trafiał, ale mu to wybaczano; gdy ktoś się ośmieszył, wtedy inny go wyręczał. Widziałem tego, który śmiał się szyderczo i zabijał, mówił i czynił: ile obietnic spełnił, ile pochwał zebrał, ile zyskał sobie wieczystych zasług za krew, którą przelał! Ilu pobożnych dzieł dokonał przez podrzynanie gardeł! Ile ostrzy zbroczył krwią dla jednego zwycięstwa! Ile słabości uleczył czyniąc słabym jednego templariusza!".
Masowa egzekucja mnichów-wojowników była okropna, ale rzeź dokonana przez krzyżowców 15 lipca 1099 roku w Jerozolimie nie miała sobie równej. "Widać było stosy głów, rąk, nóg" -odnotował z satysfakcją kronikarz Rajmund z Aguilers. Normandczyk Tankred, przybyły z południowych Włoch z wujem Boemundem, jako pierwszy dotarł do góry Moria, świętej zarówno dla
Żydów, jak i muzułmanów. W 638 roku kalif Omar wzniósł tam złotę Kopułę Na Skale ofiary Izaaka, gdzie według Koranu Mahomet modlił się wraz z Abrahamem, Mojżeszem i Jezusem, zanim wstąpił do nieba. Opodal kalif, przyjaciel Proroka, wybudował meczet Al-Aksa na fundamentach Świątyni Salomona. I właśnie o tym miejscu opowiada następnie Rajmund z Aguilers: "Jeśli powiem prawdę, przekroczy to waszą zdolność uwierzenia w nią. Niech więc wam to wystarczy: w Świątyni i w portyku Salomona konie brnęły we krwi aż po kolana i lejce. Wypełnienie tego miejsca krwią niewiernych było bez wątpienia sprawiedliwą i wspaniałą karą boską, ponieważ przez długi czas cierpiało ono z powodu ich bluźnierczych czynów". Wypada dodać, że Kopuła Na Skale została zamieniona na kościół (Templum Domini), a meczet Al-Aksa (Templum Salomonis) najpierw na pałac królewski, potem zaś na siedzibę templariuszy. Dzisiaj zarówno chrześcijanom, jak i żydom modlitwa w tym miejscu jest surowo zabroniona. Czyżby nawet Bóg nie mógł być taki sam po tak okrutnej wojnie, toczonej w Jego imię?
Krucjata ogłoszona 27 listopada 1095 roku na synodzie w Clermont przez papieża Urbana II, pośród okrzyków Deus lo vult, zalała ogromną falą wiary oschłe dusze średniowiecznego Zachodu; cztery lata później wypełniała swój ślub, przelewając krew niewiernych. Po drodze sprowokowała w Niemczech pierwszą europejską masakrę Żydów, którzy przez Piotra Pustelnika i innych kaznodziejów byli traktowani na równi z muzułmanami, zwyrodniałymi synami tej samej ziemi - bezbożnego Wschodu. Potem złupiła ludność słowiańską na Bałkanach. Zagroziła też stolicy chrześcijańskiego cesarstwa, Konstantynopolowi, i jej wiecznemu Kościołowi rytu bizantyńskiego. Zajęła świeżo zdobyte przez Turków Seldżuków miasta - Niceę, Antiochię i Edessę. Chrześcijański Zachód, zjednoczony wreszcie pod papieskimi znakami, przeobrażał się ostatecznie w historycznego nieprzyjaciela wszystkich ludów śródziemnomorskich posiadających alfabety różne od łacińskiego (cyrylica, grecki, arabski, perski, hebrajski). Jego własny szlak - od Worms po Belgrad, od Albanii po Azję Mniejszą - wyznaczył granice wrogości, które przetrwały przez wieki aż do dzisiaj.
Przez trzysta lat Środkowy Wschód był chrześcijański i cesarski, od Konstantyna do Herakliusza. Potem nadeszły cztery wieki hegemonii islamu. Teraz oto zbliżali się oznakowani krzyżem szlachcice, jak i żebracy, którzy wyruszyli z Francji, Włoch, Niemiec, Anglii - jedni dla wiary, inni dla bogactw. I kiedy zabrali się do potwierdzania chrześcijańskiego charakteru Świętych Miejsc, całkowicie wykluczając przy tym misyjnego ducha, potraktowali swych wschodnich współbraci jak niewiernych, a siebie widzieli w roli władców Nowego Czasu. Dzisiaj wiemy, że łacińskie Królestwo Jerozolimy przetrwało tylko osiemdziesiąt osiem lat, do fatalnego roku 1187, annus horribilis chrześcijaństwa. Historycy każą nam uważać powstanie Królestwa Jerozolimy za rzeczywisty początek Nowego Czasu, nowej wizji świata, której wpływ jeszcze współcześnie odczuwamy. Królestwo Jerozolimy - by posłużyć się słowami Izraelczyka Joszuy Prawera -należy uznać za pierwszą próbę stworzenia europejskiego społeczeństwa kolonialnego. Co więcej, "Europa osiągnęła pełnoletność w końcu XI wieku" i na tych samych podstawach w następnych pięciu wiekach "rozszerzała siłą swe wpływy na cały świat, osadzając wszędzie swoją ludność, swoje instytucje i swoją kulturę". Trzeba by więc stwierdzić, że idea Zachodu ma swój początek w krucjatach, a ich mistyczny żar - dziś powiedzielibyśmy ukierunkowanie etyczne Sojuszu Zachodniego - przyjął następnie formę planu kolonialnego.
Jedną z ulic Jerozolimy, właśnie pod Montjoie, podczas międzynarodowej konferencji naukowców nazwano imieniem Joszuy Prawera. Największy włoski znawca krucjat, Franco Cardini, dokonał przekładu jego fundamentalnego dzieła (Colonialismo medievale, Jouvence editore), w którym jako motto przytacza się słowa Fulchera z Chartres, kronikarza i kapelana króla Baldwina I: "Zastanówcie się łaskawie i przyznajcie, że w naszych czasach Bóg przeniósł Zachód na Wschód. My, którzy byliśmy ludźmi Zachodu, staliśmy się wschodnimi... Niektórzy mają żony już nie tylko z naszego ludu, ale może Syryjkę, Ormiankę czy nawet Saracenkę, która otrzymała łaskę chrztu". Rzeczywistość jednak okazała się inna. Koloniści europejscy pozostali ciałem obcym i odseparowanym, pomimo wspaniałej konstelacji kościołów i zamków, jednoznacznych symboli rozsianych po całej Palestynie. Turcy zachowali jerozolimskie Stare Miasto mniej więcej w takim stanie, w jakim odziedziczyli je od krzyżowców, i takim też przetrwało do dzisiaj.
Zbrojone zastępy krzyżowców dokonały globalizacji świata XI i XII wieku, przyczyniając się do wzbogacenia morskich republik włoskich, poprzedniczek wielkich angielskich i holenderskich spółek handlowych. Ów świat, przedstawiony w ostatniej powieści Abrahama B. Jehoszuy (Viaggio alla fine del millenio, Einaudi) jako jeszcze bogaty i rozwinięty na Południu, a biedny i dziki na Północy - zaczynał pod wpływem krzyżowców przewracać się do góry nogami. Układa się już równanie: Zachód -Materializm, Wschód - Duchowość. Historyk Emmanuel Sivan odnajdzie je we wszystkich następnych epokach, aż po nasze czasy, do tego stopnia, że u Salmana Rushdiego dez-orientacja, zatrata Wschodu, równa się zatracie samego sensu życia.
Czego naprawdę szukali i krzyżowcy? Dla katolickiego uczonego Paula Alphandéry duch krucjaty jest wieczny, jest wspaniałą manifestacją wiary. Franco Cardini, pomimo szkód, jakie niesie święta wojna, podkreśla znaczenie spotkania chrześcijaństwa z islamem. Steven Runciman, autor znakomitej pracy Dzieje wypraw krzyżowych, akcentuje w krucjatach poszukiwanie ziemi, władzy i pieniędzy. Izraelski pisarz Amos Oz swoje gotyckie, ponure i pełne rozpaczy opowiadanie zadedykował Wilhelmowi z Touron, fikcyjnemu paniczowi, obsesyjnemu antysemicie, który wiedziony swoją udręką, bierze krzyż, by w końcu odkryć, że "upragniona Jerozolima nie jest zwykłym miastem, ale ostatnim ogniwem życia na krawędzi agonii".
Wszystko to możemy wyczytać z niezwykłych biografii ludzi, którzy opuścili Europę o brzasku nowego milenium. Powinniśmy razem z nimi ruszyć w podróż wokół absurdalnych korzeni tej świętej wojny, która ciągle jeszcze nas dręczy. Zwycięstwo pod Jerozolimą i klęska pod Hittinem są jak dwie stojące na antypodach postacie: Gotfryd z Bouillon i Renald z Châtillon. Bohater i infamis, obaj piękni i fascynujący.
Gotfryd, książę z Lotaryngii, o którym legenda mówi, że był potomkiem znakomitego poety i muzyka, sprzedał wszystkie swoje dobra, aby osiągnąć pokój w wierze. Nie był on wielkim żołnierzem, i to jego skromność sprawiła, że oddano mu Królestwo Jerozolimy, o które nie ośmieliłby się nigdy sam ubiegać. Gnębiła go bowiem wątpliwość: "jakże przyjąć królewski tytuł w mieście Króla królów?" Wolał on nazywać się pokorniej: Advocatus Sancti Sepulchri - "Obrońca Grobu Świętego". Nawet cienia takich skrupułów nie miał jego sprytny brat Baldwin, wtedy hrabia Edessy, a potem pierwszy król łaciński.
Przystojny Renald był natomiast zrujnowanym rycerzem, przybyłym z Europy w poszukiwaniu bogactwa. Był najemnym żołnierzem, którego Piotr z Blois przesadnie wychwalał jako "atletę Pana". Renald zdobył serce księżniczki antiocheńskiej, a z nim jej dobra. Dopuścił się grabieży na chrześcijańskim Cyprze i upokorzył greckiego patriarchę, pokrywając go miodem i pierzem. Popadłszy w niewolę u muzułmańskich władców Aleppo, spędził w niej aż czternaście lat. Zaraz po uwolnieniu pozyskał rękę i dziedzictwo Stefanii z Transjordanii. Uczynił z niej nową bazę swoich grabieżczych najazdów. Posunął się aż do pomysłu pirackiej wyprawy w celu zdobycia samej Medyny i Mekki. To on plądrował bogate karawany islamskich pielgrzymów, pogwałcając tym samym rozejm zawarty przez Franków z Saladynem. Nie dziwi więc, że spośród wziętych do niewoli pod Hittinem jego właśnie sam sułtan zaszczycił swoją uwagą i osobiście zadbał o ścięcie mu głowy mieczem.