logo
Niedziela, 28 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Bogny, Walerii, Witalisa, Piotra, Ludwika – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Irena Świerdzewska
Zabawa w stwarzanie
Idziemy


Prof. Chazan wyjaśnia: - Programy „in vitro” to na świecie dobry biznes. Ośrodki prowadzące te programy chcąc pochwalić się dobrymi wynikami, chętnie zapraszają na zabiegi osoby młode, po krótkim czasie obserwacji, które miałyby również szansę na naturalne poczęcie. Ponadto, by wskaźniki uzyskanych ciąż były wyższe, doprowadza się do zapłodnienia większą liczbą zarodków. Skutkuje to ciążami mnogimi, a dalej dużym ryzykiem przedwczesnego porodu i śmierci dzieci. Innym razem, by zmniejszyć ryzyko ciąż wielokrotnych, opóźnia się moment wszczepienia zarodków do macicy. Giną wówczas na płytce zarodki słabsze a najsilniejsze zostają wszczepione. Jest to inna metoda „redukcji” liczby zarodków i sposób na zmniejszenie liczby ciąż wielokrotnych. – dodaje prof. Chazan.
 
RYZYKO „IN VITRO”
 
Skuteczność metody „in vitro” waha się w granicach 20–30%. Bywa, że zabieg trzeba powtórzyć 2- lub 3-krotnie. A cena zabiegu w Polsce waha się od 3 do 12 tys. zł. Z zasady kliniki nie chcą wykonywać „in vitro” pacjentkom po 40 roku życia, gdy szansa na powodzenie zabiegu jest znaczenie mniejsza.
 
Metodę poczęcia ludzkiej istoty z wykorzystaniem techniki człowiek odkrył sam. – Ale czy wszystko, co dostępne, dozwolone jest moralnie? – pyta Hanna Wujkowska, lekarz i bioetyk, były doradca premiera Marcinkiewicza ds. rodziny. Wśród przyczyn, z powodu których metoda „in vitro” nie może być zaakceptowana, wskazuje selekcję dokonywaną na zarodkach, z których wiele zostaje uśmierconych. Pozostaje też pytanie o losy zamrożonych embrionów nie wszczepionych kobiecie. – Wpędziliśmy się w ślepy zaułek. Na świecie wiele tysięcy ludzi zamrożonych we wczesnej fazie rozwoju czeka na decyzję. Co z nimi zrobić? Adoptować, znajdować matki zastępcze czy czekać na ich naturalną śmierć? – pyta Hanna Wujkowska.
 
Biotechnolodzy, chcąc wyciszyć głosy sprzeciwu z wobec takich argumentów, wskazują na „bezpieczne” zabiegi mikroiniekcji. W tej metodzie poza organizmem kobiety hoduje się tylko jeden embrion powstały z połączenia komórki jajowej i plemnika.
– Trzeba jednak przyjrzeć się istocie zabiegu. Kobieta poddawana jest stymulacji jajników, by produkowały większą liczbę komórek jajowych, co nie jest obojętne dla jej zdrowia, zaś plemniki pozyskuje się od mężczyzny na zasadzie samogwałtu – mówi Hanna Wujkowska.
 
Kobiety decydujące się na „in vitro” muszą liczyć się z powikłaniami. - Należy do nich np. zespół hiperstymulacji, występujący u 3-8 % kobiet poddawanych procedurze sztucznego zapłodnienia. W niektórych przypadkach ciężka postać tego zespołu kończy się śmiercią. W jednej z publikacji pochodzących z Finlandii, ciężki zespół hiperstymulacji wystąpił w 23 przypadkach na 1 tysiąc zabiegów „in vitro” – mówi prof. Chazan. W takich sytuacjach potrzebna jest hospitalizacja. W Polsce kobiety z powikłaniami trafiają do państwowych placówek służby zdrowia, gdzie ich leczenie jest bardzo kosztowne. W ten sposób Narodowy Fundusz Zdrowia spija piwo nawarzone przez prywatne kliniki.
 
Pierwszym dzieckiem urodzonym w wyniku zapłodnienia in vitro była Louise Brown. Przyszła na świat w Anglii w 1978 r. Dziś to ona spodziewa się pierwszego dziecka. Cały świat nauki obserwuje to w wielkim napięciu. Nie wiadomo bowiem jak będzie następował rozwój dzieci, których matki przyszły na świat w warunkach sztucznego zapłodnienia?
 
– Zarodki „in vitro” rozwijają się w sztucznych pożywkach, których skład chroniony jest patentami. W żadnej mierze takie środowisko nie może zastąpić organizmu matki. Tego rodzaju warunki mogą zakłócić procesy programowania genetycznego. Wiadomo już, że dzieci urodzone po zastosowaniu metody „in vitro” mają mniejszą wagę urodzeniową, częściej mogą występować u nich nowotwory i inne choroby – ocenia prof. Chazan. Jednak nie udaje się do końca zbadać wpływu „in vitro” na rozwój dziecka, ponieważ sposób poczęcia dziecka rodzice utrzymują w tajemnicy.
 
 
 



Pełna wersja katolik.pl