logo
Piątek, 26 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Marii, Marzeny, Ryszarda, Aldy, Marcelina – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Gaspare VELLA - Danilo SOLFAROLI CAMILLOCCI
Pat małżeński
Wydawnictwo WAM


przekład ks. Piotr Blajerowski SJ
 
Tytuł oryginału: NÉ CON TE NÉ SENZA DI TE LA COPPIA IN STALLO

Copyright
Gaspare Vella e Danilo Solfaroli Camillocci
C dla wydania polskiego
Wydawnictwo WAM, 1998
31-501 Kraków, ul. Kopernika 26

Redakcja - Ryszard Dudek
Opracowanie graficzne okładki i stron tytułowych - Andrzej Sochacki, według projektu - Dariusza Szlajndy

format: 124x194 mm
stron: 304
ISBN: 83-7097-346-9
cena: 17.50 zł

 


 

WPROWADZENIE

"Mam dwadzieścia dwa lata i czuję się jak ścierka, wyeliminowany z gry. Nieraz pobiłbym mego ojca i moją matkę: nie zdają sobie sprawy, jak bardzo zaciążyło na mnie ich niechętne wobec siebie nastawienie. Moja dojrzałość tkwi gdzieś w półmroku i cieniu, ponieważ brak mi ich pewności - i zawodowej, i wobec innych, i co do pełni więzi małżeńskich.

Jeśli chodzi o moją matkę, to musiała poddać się regułom dyktowanym najpierw przez jej rodziców, następnie zaś przez mego ojca - czyli przez osoby, które umiały okazać swą siłę bez liczenia się z innymi. Niestety, metoda gwałtu stała się i moją metodą, bo doświadczenie pokazywało, że właściwe rozwiązywanie problemów życia rodzinnego było niemożliwe z powodu mentalności mego ojca i matki. Dla ojca życie rodzinne to automatyzm, jak ubieranie się; dla matki - ofiara całopalna, którą trzeba złożyć. No a ja: przeciwko takiemu stylowi organizowania naszej małej wspólnoty właśnie wręcz kocham staczać wojny, jakby w tym naszym stylu chodziło o pozbawienie mnie swobody nawet oddychania - ponieważ stosunki między ojcem i matką szybko rozciągają się na relacje z nami, dziećmi, naznaczając je negatywnie. Szukałem, szukam możliwości stworzenia bardziej dojrzałej relacji z nimi; oni jednak zachowują się tak, jakby doświadczenia życia małżeńskiego w ogóle ich nie uformowały, przeciwnie: w sposobie przejawiania własnych osobowości sprawiają wrażenie, iż dosłownie okopali się na pozycjach z kilku pierwszych lat wspólnego życia.

Ja zaś nie chcę czynić tego, co nie pochodzi z mego wyboru. Pamiętam mego tatę jako postać potężną: jakiś mit, domagający się szacunku, który być może jest również nieszczęśliwy.

Mój ojciec nie wie, że jeżeli dostrzegam w nim osobę zaniepokojoną o mnie, o moją przyszłość - ja, jego pierworodny, ten który powinien być jego kontynuacją, który WINIEN - to on znajdzie jedynie syna wystraszonego, bojącego się porażki. To nie to, że powinienem przejąć jego działalność - ja przejmę jego działalność. Ja rozumiem niepokój mego ojca i dlatego on, dla mego dobra, powinien się zmienić. On, a z nim razem matka powinni stać się samowystarczalni. To niesprawiedliwe, żeby wszyscy po trosze musieli oddychać tym samym powietrzem, w którym zbyt łatwo przechodzi się od życia do śmierci, jakbyśmy się znajdowali w jakimś więzieniu".

Ów list to dramatyczna próba wyrażenia przez młodego człowieka - dezorientacji, złości, frustracji i doświadczanego poczucia klęski. Dotyka on wielu spraw, które w naszej książce staraliśmy się zanalizować.

"Mam dwadzieścia dwa lata i czuję się... wyeliminowany z gry": jest to wyznanie, zarazem własnego niepowodzenia, w którym pogrążył się ten chłopiec, jak i poczucia niedocenienia we własnym środowisku. Jest to dramatyczny skutek jego starań, by odegrać rolę niemożliwą w istocie, bo w grze, która nie jest - i nigdy nie będzie - jego grą, jako że chodzi o relacje małżeńskie jego rodziców. Chłopiec obserwuje tę grę od długiego czasu; odbiera ją jako bezsensowną, choć niosącą w sobie groźbę zniszczenia i cierpienia ("oddychać tym samym powietrzem, w którym zbyt łatwo przechodzi się od życia do śmierci, jakbyśmy się znajdowali w jakimś więzieniu").

Zaznacza się w tym wyznaniu zarozumiałe przekonanie, iż rodzice są niedojrzali i nie potrafią sami poruszać się w plątaninie relacji i powiązań, którą utkali ("oni jednak zachowują się tak, jakby doświadczenia życia małżeńskiego w ogóle ich nie uformowały"); to dlatego on właśnie czuje się ponaglony do ustawienia spraw na właściwym miejscu: "przeciwko takiemu stylowi organizowania naszej małej wspólnoty wręcz kocham staczać wojny, jakby w tym naszym stylu chodziło o pozbawienie mnie swobody nawet oddyczania". Wydaje mu się taki krok jedynym wyjściem z pułapki, w którą popadł. Jest to więc jedno z najbardziej przepełnionych goryczą wyznań spośród tych wszystkich, które przytoczyliśmy w rozdziale piątym.

Cytowany list jest również dramatycznym poświadczeniem tego, że dziecko linearnie i jednostronnie odbiera stosunki między rodzicami, wskazując na obciążenia, które oni sami wynieśli z własnych domów rodzinnych - o czym z kolei mówimy w rozdziale czwartym.

Oczom syna przedstawia się wyraźny obraz więzi małżeńskiej nieautentycznej, opartej na stereotypowych rolach, wzajemnie wyznaczanych i przyjmowanych, co ujawnia się w postawie ojca, zewnętrznie ograniczającego, a zarazem wewnętrznie zablokowanego, a na drugim biegunie - w ofiarniczej postawie matki: "dla ojca życie rodzinne to automatyzm, jak ubieranie się; dla matki - ofiara całopalna, którą trzeba złożyć". Analizę takiego układu podjęliśmy w rozdziale pierwszym.

Dostrzec też można arbitralną opinię o dominacji jednego rodzica nad drugim ("jeśli chodzi o moją matkę, to musiała poddać się regułom dyktowanym najpierw przez jej rodziców, następnie zaś przez mego ojca - czyli przez osoby, które umiały okazać swą siłę bez liczenia się z innymi").

I właśnie taka opinia popycha do działań na rzecz zastopowania domniemanego ciemiężyciela poprzez sfrustrowanie go w jego rodzicielskich ambicjach, co opisaliśmy w piątym rozdziale: "Mój ojciec nie wie, że jeżeli dostrzegam w nim osobę zaiste zaniepokojoną o mnie, o moją przyszłość - ja, jego pierworodny, ten który powinien być jego kontynuacją, który WINIEN - to on znajdzie jedynie syna wystraszonego, bojącego się porażki".

Wszystkie te kwestie są zawarte w cytowanym liście, ale jednocześnie wielu jeszcze tam brakuje.

Nie ma tam wzmianki o cichym porozumieniu, które wiąże oboje małżonków w ich grze i za którym kryje się silne wzajemne zaangażowanie, tyle że zablokowane i nie wyrażane z powodu będącego u samych podstaw takiego zachowania strachu, że mogliby oto stać się świadkami kompletnego rozpadu ich związku, jak to opisaliśmy w pierwszym rozdziale.

Słabe są też w tym liście ślady prowokacyjnego charakteru kolejnych posunięć i kontrposunięć u tej pary, co - niezależnie od rodzaju pata - skrywa potrzebę wywołania i zarazem udaremnienia reakcji drugiego, postrzeganej jako potencjalne niebezpieczeństwo dla samego istnienia węzła małżeńskiego (patrz rozdział drugi).

W liście ledwie pobrzmiewa echo całego tego pustosłowia, zdań o niejasnym znaczeniu, charakteryzująych porozumiewanie się tego rodzaju pary: swoista to komunikacja, w której chce się uniknąć jakiegokolwiek określenia wzajemnej relacji, bo ona ma paradoksalny charakter "związku w nie-związku", jak to przedstawiliśmy w trzecim rozdziale.

Nie ma tam i nie mogło być opisu, którego próbę podjęliśmy w czwartym rozdziale: chodzi o ukazanie genezy tego typu relacji małżeńskiej, w której odnajdujemy małżonków zablokowanych w początkowych fazach ich więzi, z niewzruszonym trwaniem wzajemnych całościowych oczekiwań, zawsze odległych od rzeczywistości, bowiem proces wyzbywania się złudzeń został w jednym i drugim przypadku zablokowany poprzez artykułowanie własnych oczekiwań, a pomniejszanie oczekiwań partnera.

Ledwo też jest dostrzegalna, a przecież przez lata wyciskająca piętno na życiu tego młodzieńca - gorzka i rozczarowująca atmosfera pseudomałżeństwa, różnych pułapek i podżegania. Nie odsłania się jednak przy tym bolesne i pełne zawodu przeżywanie niedookreślonej triady, która zderza się z kształtującą się następną triadą - zdolną do wyeliminowania i unicestwienia naszego bohatera, jak to opisaliśmy w piątym rozdziale.

Niniejsza książka jest w istocie przedstawieniem badań nad szczególną formą więzi małżeńskiej, którą M. Selvini Palazzoli nazwała "patem małżeńskim".

Zjawisko, które nazwaliśmy 'patem małżeńskim', czyli styl wzajemnych relacji rodziców proszących nas o pomoc w sytuacji poważnych zaburzeń u ich dziecka - stanowi bez wątpienia jądro całej tej kwestii, a zarazem jest to najbardziej ryzykowny, choć konieczny krok w naszej analizie klinicznej. Im bardziej jednak - wykorzystując możliwości naszego modelu - doskonaliliśmy strategie pytań i mnożyliśmy eksperymenty terapeutyczne, tym częściej znajdowaliśmy się przed zaryglowaną bramą, którą - jak jesteśmy przekonani - musimy koniecznie otworzyć. Sądzimy bowiem, że to, co najbardziej istotne, sama matryca tego, czego poszukujemy, znajduje się właśnie za ową bramą. Jeśli więc nie rozszyfrujemy owej matrycy, żeby móc ją przekształcić, to nigdy nie doprowadzimy naszej pracy do końca. Mamy świadomość, że pojęliśmy zbyt mało; pełne zrozumienie staje się głównym zadaniem na przyszłość.

Nasze rozważania zaczynają się właśnie tutaj, przed zaryglowaną bramą patowej relacji; próbowaliśmy ją pokonać, żeby móc spojrzeć dalej i zrozumieć specyfikę i właściwości tej pary i dostrzec w końcu możliwości terapeutyczne. Nie twierdzimy, że bramę tę otworzyliśmy na oścież, ale myślimy, że zdołaliśmy ją uchylić, że postąpiliśmy w pojmowaniu transakcji i ukierunkowaniu terapii pary patowej.


 



Pełna wersja katolik.pl