logo
Piątek, 26 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Marii, Marzeny, Ryszarda, Aldy, Marcelina – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Gaspare VELLA - Danilo SOLFAROLI CAMILLOCCI
Pat małżeński
Wydawnictwo WAM


przekład ks. Piotr Blajerowski SJ
 
Tytuł oryginału: NÉ CON TE NÉ SENZA DI TE LA COPPIA IN STALLO

Copyright
Gaspare Vella e Danilo Solfaroli Camillocci
C dla wydania polskiego
Wydawnictwo WAM, 1998
31-501 Kraków, ul. Kopernika 26

Redakcja - Ryszard Dudek
Opracowanie graficzne okładki i stron tytułowych - Andrzej Sochacki, według projektu - Dariusza Szlajndy

format: 124x194 mm
stron: 304
ISBN: 83-7097-346-9
cena: 17.50 zł

 


 

Niedookreśloność i zaufanie

Zaufanie jest pojęciem kluczowym dla relacji pary małżeńskiej, ponieważ jest związane wyraźnie z "oddaniem się". Nietrudno więc dostrzec, jak to z kolei wiąże się z lękiem przed "pojmaniem".

Kiedy mężczyzna i kobieta tworzą związek coraz bardziej angażujący, który w ich cyklu życiowym ogarnia sfery o postępującej złożoności - przędą tym samym delikatną nić wzajemnego zaufania. Ma się to zaufanie wyrażać w relacji zupełniej różnej niż relacje nieparytetowe. W tych ostatnich bowiem nierówność przejawia się także na płaszczyźnie zaufania: podwładny musi mieć zaufanie do swego zwierzchnika, aby ich relacja trwać mogła harmonijnie, bez elementów represyjnego przymusu; wzajemność w zaufaniu, choć niezbędna dla obu stron, nie jest wszakże tego samego rodzaju i miary; zwierzchnik na przykład, jeśli ma małe zaufanie do podwładnego, może temu zaradzić wzmożoną kontrolą.

Relacja małżeńska z założenia jest relacją parytetową i opiera się na wzajemności w zróżnicowaniu; jest więc konieczne, by także zaufanie było wzajemne i parytetowe przynajmniej w tych obszarach, w których rzeczywiście jest równorzędność i w konsekwencji także wzajemność. Kiedy tak się nie dzieje, relacja w sposób nieunikniony staje się relacją nieparytetową, bo jeden małżonek podejmuje względem drugiego próby sprowadzenia go do roli dziecka lub członka rodziny.

W parze patowej, w której utrzymują się wzajemne całościowe oczekiwania i w której zaufanie zdaje się być podważone już u samych podstaw przez nienależne angażowanie się jednego z małżonków w swą rodzinę pochodzenia, a zarazem przez demonstrowane wycofanie się drugiego - cały problem ukazuje się w szczególnym świetle. Pragnienie zdobycia współmałżonka pozostaje nie spełnione, a podniecenie stąd wynikające jest bardzo wysokie: zaufanie, bez którego nie można oddać siebie, nie zostaje udzielone - trzeba je więc wymusić. Każde z dwojga zdaje się żywić ideę: "zmuszę cię do zaufania mi", okazując postawę superzwierzchnika, chęć przekształcenia relacji parytetowej na nieparytetową. Ponieważ taki ruch wykonują obydwie strony, relacja pozostaje parytetową, ale ze specyficznymi właściwościami, które wyrażają się całą serią nieudanych prób wymuszenia na drugim zaufania do siebie; zachodzi tu proces neutralizacji, który już opisaliśmy. Na przykład w pacie przez przeciwstawienie postawa ofiarnicza, wywłaszczająca i władcza zmierza do wymuszenia na partnerze określenia swego stanowiska: "Przesądzam o wszystkich sprawach według moich zamiarów, bo jedynie w taki sposób jestem w stanie pobudzić cię do wyrażenia, czy masz i jakie masz zaufanie do mnie". Partner zaś okazując wyniosłe wycofanie się chce doprowadzić tego pierwszego do odkrycia się poprzez wskazanie nieprzekraczalnych granic jego możliwości działania: "Wcześniej czy później sam nie podołasz, i to pobudzi cię do pokazania mi, czy i jakie masz zaufanie do mnie". Tego typu postawa odzwierciedla się w niżej cytowanym fragmencie: zarówno prośba o pomoc, jak i udzielenie jej, gdy niejasno o nią się prosi postrzegane są przez oboje małżonków jako przejaw zaufania i oddania się.

TERAPEUTA: Czy myśli pani, że małżonek byłby zdolny wesprzeć panią tam, gdzie przejawiają się słabe pani strony?

ONA: Ale chyba ja go o to nie proszę.

TERAPEUTA: Ale gdyby go o to poprosić, to, według pani, małżonek byłby zdolny wesprzeć panią tam, gdzie są słabe pani strony?

ONA: Myślę, że tak, choć nie wiem, nigdy się nad tym nie zastanawiałam, bo zawsze myślałam, że niektóre są dla niego oczywiste, więc po co o nich mówić...

TERAPEUTA: To znaczy: jeżeli nie było jego reakcji, to nie było sensu mówić, bo przecież powinien wiedzieć?

ONA: Hm, tak.

ON: To jej kolejna stara śpiewka, której zawsze się sprzeciwiałem; zawsze ją prosiłem, żeby mówiła, wyjaśniała, żądała, oznajmiała...

ONA: Ja ci to mówię raz, dwa razy, a...

ON: A mam już rozumieć!

ONA: No, nie. Jeżeli nie robisz tego, to znaczy, że nie odpowiada ci to. To takie proste...

Ona chciałaby, żeby mąż zmobilizował się oraz okazał jej pomoc w chwilach trudności i słabości: byłby to znak, w jakiej mierze może liczyć na męża i na jego nią zainteresowanie. Z drugiej strony, wzbrania się prosić go jasno o pomoc, gdyż byłoby to okazaniem zaufania względem niego, w sytuacji kiedy nie jest się pewnym, czy zostanie ono odwzajemnione. Mąż, ze swej strony, nie może okazać się skorym do odgadywania jej potrzeb, nie wyrażając tym samym swego faktycznego nią zainteresowania i swej aprobaty dla niej jako żony. Stara się więc skłonić ją do przedstawienia jednoznacznych próśb, które w rzeczy samej brzmiałyby jako wyraźna deklaracja zaufania.

W ten sposób uruchamia się więc cała, nie mająca końca seria wyzwań i kontrwyzwań, o której już mówiliśmy. Takimi zagraniami każde stara się sprowokować partnera, żeby się określił. Powodzenie w tej grze pozwoliłoby upewnić się co do stanowiska partnera, nie odkrywając się samemu, i uzyskać jednostronnie zaufanie, choć w relacji małżeńskiej z natury rzeczy zaufanie powinno być wzajemne i jednoczesne.

Takie zachowanie wydaje się ponadto logiczną konsekwencją decyzji o rozgrywaniu kart samemu. Kiedy chce się rozgrywać karty samemu, bez zgody na to ze strony współgracza, to próba wymuszenia od niego zaufania, skłonienia go do odkrycia swoich kart - staje się nie do uniknięcia. Ten drugi zaś nie może zaakceptować tego posunięcia, bo jest ono paradoksalne: praktycznie znaczy ono, że nie ma się zaufania do zaufania, że chce się zrezygnować z zaufania, ale bez ryzyka, z gwarancją, i to jest nie do przyjęcia: "jeżeli ty chcesz mojego zaufania, to jest to sprawa ryzyka".

Niedookreśloność staje się więc mniej niebezpieczna niż wyrazistość, bowiem nie tylko pozwala ona uniknąć niepożądanego przyjęcia do wiadomości nieistnienia u drugiego zgody, ale także staje się konieczną obroną w tym związku, w którym wyrazistość, jakkolwiek niemożliwa, pozostaje jednak przedmiotem pragnień, jako oznaka zaufania i powierzenia się. I to jest powodem, jak myślimy, dla którego niedookreśloność zastępuje siłę w dążeniu do zdefiniowania własnego związku. Ilustruje ten mechanizm krótka wymiana zdań, wyjęta z fragmentu cytowanego szerzej w poprzednim rozdziale.

ONA: W rzeczywistości jest tak, bo nie przenieśliśmy się wszyscy, tu jest sedno sprawy. To była, tak mi się wydaje, decyzja wspólna: moja i twoja, nie tylko moja.

ON: Ja starałem się tylko... nie zmuszałem.

ONA: Nie zmuszałeś, ale dlaczego?

ON: Nie chciałem.

ONA: Dlaczego?

ON: Nie miałem, powiedzmy tak, determinacji przełamania jakiejś Twojej decyzji.

ONA: I to jest, owszem, faktem.

ON: Z tak wielu powodów.

ONA: Może być prawdą wszystko, co mówisz Ty, co mówię ja, ale to właśnie unikanie decyzji przeszkadza, a co jest tego powodem, gdzie się kończy, gdzie zaczyna... można odpowiedzieć na tyle sposobów i widzieć to na tyle sposobów.ON: Dlaczego tak to się wlekło?ONA: To jest bezużyteczne, żebyśmy teraz, ja i Ty, próbowali to zrozumieć, bo już od długiego czasu mierzymy się z tymi problemami...

ON: Od długiego, ale zawsze we mgle.

ONA: Niejasność od pierwszej chwili, bo wcale nie miałam potrzeby odkucia się, bo to był mój wybór, to że nie pracowałam, albo i był to... w sumie wszystko było niejasne, ani ty mi nie powiedziałeś, dlaczego to robisz, ani ja nie powiedziałam nigdy, dlaczego to robię... a i brak też... może właśnie tę rzecz odczuwają dzieci, zaś Jerzy mocno przeżywa; całkiem głupio zresztą, bo to przecież są nasze sprawy...

Jak się okazuje, para przez dziesiątki lat funkcjonuje w stanie podwójnej niedookreśloności, ciągle tęskniąc za porozumieniem, jakże upragnionym i uznawanym za możliwe w tej grze na dwie role, którą staraliśmy się opisać.

Tego rodzaju gra, z wszystkimi właściwymi jej posunięciami i ripostami, która tworzy ogólny obraz niedookreśloności pragmatycznej, zablokowania afektywnego i niejasności komunikacyjnej u tej pary - staje się z reguły czynnikiem wzmacniającym interwencyjną rolę rodziny pochodzenia i utrwala się w postaci sztywnej i niezmiennej równowagi, nawet jeśli wskutek nieuniknionych kolei losu owa interwencja ustaje.
Mimo wszystko w tej grze na role ciągle trwa ukryta nadzieja na zjednoczenie małżeńskie, jak też wzajemnie intensywne zaangażowanie uczuciowe. Może właśnie te cechy pary patowej powodują, że nie zgłasza się ona na terapię ze swoich wewnętrznych powodów, ale jedynie z powodu zaistnienia patologii u któregoś z dzieci.


 



Pełna wersja katolik.pl