logo
Sobota, 27 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Sergiusza, Teofila, Zyty, Felicji – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Remi Parent
Życie jako zmaganie ze śmiercią
Wydawnictwo Salwator


format: 145 x 205
stron: 96
ISBN: 83-89289-58-x


 

Wprowadzenie
(fragment)

Nie ma takiej nadziei sięgającej poza grób, która nie zapuszczałaby korzeni w czeluściach przepaści; wiarygodność wszelkiej religijnej odpowiedzi na pytanie o życie zależy od jej zdolności do dosłownego otwierania grobów; ten tylko, kto ma odwagę "zstąpić do piekieł" (...), zdoła mówić o "niebie" i w ten sposób spróbować wyrwać jedno życie z niewoli śmierci.

Przyjęcie zbawienia ofiarowanego w Jezusie Chrystusie otwiera nam w ludzkim życiu przestrzeń dla nadziei. Jezus Chrystus stał się Żyjącym zdolnym otwierać wszystkie grobowce i wyrywać całe nasze istnienie z niewoli śmierci. Żadna przepaść nie jest tak głęboka, by miały w niej zgasnąć nasze najpiękniejsze pragnienia - życia, miłości, wolności, sprawiedliwości.

Zwycięstwo Jezusa Chrystusa nad śmiercią nie ma w sobie jednak niczego z ingerencji magii, która poza śmiercią i niezależnie od niej miałaby uleczyć cierpienie życia i ukoić nasze lęki. Wyzwolicielski dynamizm nadziei nie ma też nic wspólnego z optymizmem pocieszających przemówień, nawet kiedy pocieszyciel przystraja się w szaty bóstwa. Żadna nadzieja sięgająca poza groby i żadna odpowiedź na pytanie o życie nie jest wiarygodna bez odwagi zstąpienia do piekieł. Jezus, człowiek wolny, miał odwagę na takie zstąpienie, odwagę zanurzenia się w głębinach czeluści. Właśnie dlatego nasza wiara może się stać nadzieją, słowem nadziei wypowiedzianym z głębi grobowców i tak mocnym, że - jak wierzymy - jest w stanie je otworzyć.

***

Od kilkunastu lat nosiłem w sobie żywe pragnienie napisania książki o śmierci. Teraz mam ku temu sposobność. Ale muszę wyznać: od samego początku tej pracy moja głowa i ręka wahają się, a niekiedy są sparaliżowane. Skąd te wahania i paraliż? Dzięki nim lepiej sobie uświadamiam, jak bardzo to zadanie jest trudne, delikatne i tak decydujące w swoich implikacjach.

Śmierć... samo to słowo budzi lęk, przywołuje bowiem rzeczywistość spontanicznie postrzeganą jako samo przeciwieństwo życia. Śmierć nie pociąga zaokrąglonymi i gładkimi kształtami. Zadaje ból, kiedy wchodzi w nasze istnienie. Dlaczego poświęcać jej całą książkę? Czemu skłaniać czytelników, aby poświęcali czas na rozważania o niej, tracili go w towarzystwie tej niepożądanej?

Jak spróbuję pokazać w czasie drogi, którą będziemy tutaj przebywać, śmierci nie należy umieszczać wyłącznie w ostatnim etapie naszego istnienia, który znaczy kres naszego życia. Śmierć to całe ludzkie istnienie, w każdym dniu i w każdej czynności dnia. I jestem pewien, że kryje się w tym klucz, bez którego nie można się obejść, chcąc zrozumieć, co to znaczy żyć, niezależnie od tego, czy chodzi o wymiar osobisty, czy zbiorowy. Pod warunkiem, że chcemy żyć w sposób godny ludzi, którymi jesteśmy.

Najpierw uznajmy fakt: wystarczy trochę przeżyć, aby wiedzieć, że nasze istnienie nie jest czystym nurtem życia! Od zawsze działa w nim śmierć. Chore ciało, które przekreśla ważne dla nas plany; pogłębiająca się przepaść między młodymi a starszymi, która nawet w rodzinach uśmierca tak wiele marzeń; miłość, co do której byliśmy przekonani, że zawsze będzie silniejsza ponad wszystko, a która stopniowo traci oddech; niemożliwy do przyjęcia podział dóbr, który nie zapewnia przeżycia niektórym osobom czy nawet całym narodom; niezliczone zwolnienia z pracy, które skazują dzisiaj tylu ludzi na niepewność, rozbijają rodziny; w niektórych naszych społeczeństwach są przerażające statystyki samobójstw wśród młodych: jaki to ból istnienia sprawia, że śmierć staje się bardziej pociągająca czy też bardziej możliwa do zniesienia niż decyzja, aby żyć?

Chodzi tutaj o nasze zwykłe życie. Zależnie od tego, jaki los gotujemy śmierci przeżywanej na co dzień, nasze istnienie wchodzi na drogę wyzwolenia albo stopniowo zbacza z niej i popada w alienację.

Na wszelkie możliwe sposoby daremnie usiłujemy uciec przed szykującymi się wyzwaniami; czy można żyć w wolności, po ludzku, kiedy nie integrujemy tego ciężaru śmierci? Sprawa jest poważna. Źle uczymy się życia, zasłaniając oczy i wmawiając sobie, że nic nam nie wiadomo o nieustannym nadchodzeniu śmierci. W tej mierze, w jakiej ignorujemy jej wszechobecność, postępujemy tak jak ona: zamiast wytwarzać życie, grozi nam, że w sobie i wokół siebie siejemy śmierć.

***

Uważne wsłuchanie wprowadzone w codzienne życie - tak określę przekonanie obecne na każdej stronicy tej książki: żadna duchowość nie jest godna człowieka, jeśli nie traktuje śmierci na serio, jeśli nie włącza jej jako aktywnej części każdego ludzkiego istnienia. Jezus Chrystus nie odkłada otwarcia grobowców na koniec czasów. "Dzisiaj nadszedł dzień zbawienia!", głosi nieustannie Dobra Nowina. A więc to właśnie dzisiaj Jezus Chrystus chce wyrwać całe nasze życie z niewoli śmierci. Jakimi bylibyśmy uczniami, gdybyśmy nie wsłuchiwali się uważnie w chwilę obecną i w wyzwania, jakie już teraz rzuca jej śmierć? Jakiej nadziei jesteśmy świadkami, kiedy mówimy o życiu każdego dnia, a przemilczamy śmierć, ciężar śmierci przeżywanej na co dzień?

Czy tego chcemy, czy nie, śmierć jest obecna. Stale obecna... tam, gdzie jest życie. Mogę ją pozostawić anonimową, mniemając, że w ten sposób poświęcę najlepsze energie na służbę życiu. To zlekceważenie czy ten strach wobec śmierci pozostawiają jej jednak swobodę działania. Dyktuje ona swoje prawa i tym bardziej manipuluje naszym życiem, tak że unikamy spojrzenia jej prosto w twarz; jest nienazwanym i niemożliwym do nazwania upiorem.

"Mam nadzieję, że będzie w tym nadzieja!", odpowiedział mi ktoś, komu mówiłem, że piszę tę książkę. Jestem całkowicie pewien, że jesteśmy bardzo niedobrymi siewcami nadziei, jeśli nie świadczymy o Jezusie Chrystusie z głębin naszej śmierci, jeśli nie powstajemy i nie wyruszamy w drogę z otchłani naszych zniewoleń. Jak jednak nauczyć się współczucia dla innych, jak dać się poruszyć ich cierpieniem i bólem, jak towarzyszyć im po bratersku na drodze, która - zgodnie z ich wolą oraz moją - ma być drogą życia, jeśli nie potrafię za każdym razem przeżywać swojej śmierci i przyjmować mojej własnej, wielorakiej żałoby w możliwie jak największej wolności?


 



Pełna wersja katolik.pl