logo
Niedziela, 28 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Bogny, Walerii, Witalisa, Piotra, Ludwika – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Sebastian Duda
Trudna lekcja nieoskarżania
Więź
fot. Andrea De Santis | Unsplash (cc)


Oskarżanie innych to hałas będący wyrazem duchowego zamykania się. Takiemu zamykaniu towarzyszą cierpienie i lęk. Często jednak jest tak, że oskarżający twierdzi, że nie potrzebuje w tym ratunku. Ucieka.

 

Ucieczka kogoś bliskiego ode mnie przywołuje natychmiastowe pytanie: czy naprawdę jestem złym człowiekiem, skoro przyjaciel postanawia się odciąć ode mnie całkowicie? Przy braku możliwości kontaktu domysły się mnożą. Pojawia się gorączkowe szukanie zła w sobie, niepewność pamięci co do zdarzeń z przeszłości. Wreszcie podejrzenie, że samemu – choćby bez świadomości, a nawet ze skierowaną ku drugiemu intencją troski – było się sprawcą przemocy. Wątpliwości gęstnieją, a z drugiej strony wciąż nie ma odpowiedzi. W ten sposób nieobecna bliskość sama staje się oskarżeniem, wobec którego jestem bezradny.

 

Czasem oskarżenie dochodzi przez wiadomość od osoby trzeciej, której uciekający zwierzył się, próbując usprawiedliwić swoje działanie. „Powiedział mi, że cierpi, boi się, ale jest pewny słuszności podjętej decyzji. Mówi o wielości niezdrowych emocji, o toksyczności, o szantażowaniu bólem w reakcji na odrzucenie i ucieczkę. A on przecież ma prawo odrzucać i uciekać, gdy widzi zagrożenie dla swego zdrowia i dobrego stanu. Wedle niego należy to uszanować. Nie chce w tym widzieć żadnej postaci biernej przemocy, ale jednocześnie przyznaje się do cierpienia, które w nim wywołała sytuacja zerwania”.

 

Myślę o tym oskarżeniu i natychmiast ponownie próbuję szukać zła w sobie. Jednak od razu przypomina się też Nietzsche i taki przywołany przez ks. Józefa Tischnera w jego „Filozofii dramatu” fragment „Z genealogii moralności”:

 

„Każdy cierpiący bowiem szuka instynktownie swego cierpienia przyczyny; dokładniej jeszcze, sprawcy, jeszcze określeniej, wrażliwego na cierpienie, winnego sprawcy, – krótko, czegoś żyjącego, na czym uczucia swoje czynnie lub in effigie pod jakimkolwiek pozorem wyładować może: bo wyładowanie uczucia jest największą dla cierpiącego próbą ulgi, mianowicie ogłuszenia się, jego poniewolne pożądanie – narkotykiem przeciw katuszy wszelkiego rodzaju. Tu jedynie znaleźć można, wedle mego przypuszczenia, prawdziwy fizjologiczny związek przyczynowy uczucia resentymentu, zemsty i jej krewnych, więc w pragnieniu ogłuszenia bólu przez uczucie.

 

Bo chce się przez silniejsze jakiego bądź rodzaju wzruszenie ogłuszyć dręczący, tajemny, nieznośny ból i na chwilę przynajmniej usunąć go z świadomości, – do tego potrzeba uczucia, możliwie silnego uczucia, a do wzbudzenia go pierwszego lepszego pozoru. «Ktoś musi być winien temu, że źle się czuję». […] Wszyscy cierpiący posiadają przerażającą łatwość wynajdywania pretekstów do bolesnych uczuć; rozkoszują się już samem podejrzeniem, gmeraniem w złościach i krzywdach pozornych, szperają w wnętrznościach swej przeszłości i teraźniejszości, poszukując ciemnych zagadkowych historii, które pozwalają im opływać w dręczące domysły i upajać się trucizną własnej złośliwości – rozdzierają najstarsze rany, rozkrwawiają od dawna zagojone blizny, czynią złoczyńców z przyjaciela, żony i dziecka i z wszystkiego, co dla nich najbliższe. «Cierpię, więc ktoś musi być winien temu» – tak myśli każda chorowita owca” (tł. L. Staff).

 

Czy tak się właśnie dzieje w przypadku przyjaciela, który postanowił najradykalniej odciąć się ode mnie? Wiem, że impulsem do odrzucenia była moja troska dotycząca ostatnich, gwałtownych zmian, jakie zaszły w jego życiu. Dostrzegłem w nich pewne niebezpieczeństwa i próbowałem na nie nieudolnie, choć w dobrej wierze, reagować. Uznał to za wielkie przekroczenie i akt agresji (aczkolwiek jego samego trapiły poważne wątpliwości co do podjętych właśnie życiowych wyborów). Nie chciał się już więcej silić na rozumienie moich motywacji. Nie widział w nich żadnego dobra. Zostały gniew, ból i oskarżenie.

 

W swojej „Filozofii dramatu” ks. Józef Tischner, odnosząc się do przytoczonego wyżej fragmentu „Z genealogii moralności” Nietzschego, napisał, że chodzi w nim w istocie o dwie sprawy: „o ogłuszenie jednego za pomocą drugiego bólu i o szczególne usprawiedliwienie bólu podejrzeniem: «ty [ktoś] musisz być temu winien». Silniejsza jest jednak potrzeba głuszenia. […] Wprowadzamy w siebie wielki hałas, przy którym niemożliwe jest słuchanie innego hałasu. Z małego zła, z małego cierpienia i bólu czynimy wielkie zło, wielki ból i wielkie cierpienie, aby poza polem uwagi znalazło się naprawdę wielkie. Człowiek, któremu grozi śmierć, skupia uwagę na bólu głowy. Nie chodzi zresztą o samą uwagę, lecz o cały sposób bycia człowieka. Język potoczny zna słowo: tragizowanie. Człowiek tragizuje swój mały dramat, aby w ten sposób uciec od swej rzeczywistej tragedii”.

 

Zastanawiam się wciąż, czy mogę przyjąć taką perspektywę w sytuacji konfliktu i odrzucenia. Czy takie tłumaczenie wolno mi odnieść do przyjaciela? Czy nie staje się ono dla mnie próbą samousprawiedliwienia za to, że ktoś poczuł się przeze mnie nie dość akceptowany i kochany, co wywołało w nim bądź wzmogło lęk i cierpienie? Próbą obejścia jego bólu przez uznanie go za niegodnego większej uwagi, tragizującego, niedojrzałego i płytkiego duchowo człowieka, obstającego buńczucznie przy własnej „słuszności” i „zdrowiu”. A może chodzi jeszcze o jakiś inny poziom w tym wszystkim, skoro Tischner w swojej analizie stwierdza dobitnie: „potrzeba głuszenia wskazuje, iż w głębi człowieka tkwi jakieś zło”?

 

W tym kryzysowym momencie mojego życia wracam też ponownie do lektury św. Jana od Krzyża. Hiszpański mistyk tak oto pisał o oskarżaniu innych: „Jacy sami jesteśmy, za takich i drugich uważamy… gdyż nasz sąd ma źródło w nas, a nie poza nami. I tak: złodziej sądzi, że wszyscy kradną; rozpustnik uważa, że i inni są tacy; przewrotny wszystkich ma za takich, gdyż sąd jego urabia się w złości, jaką ma w sobie. Dobry natomiast sądzi, że wszyscy są tacy, gdyż sąd jego urabia się w dobroci, jaką ma w sobie. Również człowiek niedbały i ospały sądzi, że wszyscy są tacy. Stąd wynika, że my będąc niedbali i ospali przed Bogiem, sądzimy, że i Bóg także jest ospały i nie dba o nas” („Żywy płomień miłości”, tł. J. Iwaszkiewicz).

 

Oskarżanie drugiego i ucieczka od niego są też zatem być może ucieczką od samego Boga i oskarżeniem ku Niemu kierowanym. Czy to jest właśnie ta rzeczywista tragedia, przysłaniana przez tragizowanie, o którym pisze Tischner? Na planie stricte międzyludzkim pojawia się jednocześnie spirala złorzeczenia: oskarżony zaczyna oskarżać oskarżającego, unieważniać go podobnie, jak sam został unieważniony (sam tego teraz doświadczam i nie zawsze daję radę dać skuteczny odpór).

 

Zło ujawnia się jako oskarżające słowo i słowo to jest, jak konstatuje autor „Filozofii dramatu”, słowem znaczącym: „Słowo, które znaczy, mówi w człowieku. Jedynie mowa jest czymś, co można zagłuszyć. Słowo zła jest słowem mieszkającym w człowieku. Ma ono jakiś sens. Głuszenie nie nawiązuje jednak do sensu owego słowa, lecz wyłącznie do jego brzmienia. Hałas nie pozwala brzmieć, ale pozostawia nietkniętym sens. Dlatego głuszenie nie jest właściwą odpowiedzią na zło”.

 

Oskarżanie innych to zatem hałas będący wyrazem duchowego zamykania się. Takiemu zamykaniu towarzyszą cierpienie i lęk. Często jednak jest tak, że oskarżający twierdzi, że nie potrzebuje w tym ratunku. Ucieka. Jednocześnie traktuje tę ucieczkę jako uwolnienie od „toksyczności” i „choroby”, której znakiem miałaby być ranliwość obecna w każdej prawdziwie bliskiej i głębokiej relacji. Oskarżający nie przyjmuje też do wiadomości, że samym oskarżeniem i ucieczką wywołuje cierpienie: nie tylko u oskarżonego i odrzucanego, ale także u samego siebie.

 

Wilfried Stinissen, wybitny interpretator myśli św. Jana od Krzyża, w książeczce „Noc jest mi światłem” napisał w komentarzu do słów hiszpańskiego mistyka o osądzaniu bliźnich, że „jesteśmy osądzani takim sądem, jakim sądzimy drugich. Sami wydajemy wyrok na siebie, sądząc drugich, kiedy oskarżamy ich o to, czego nie chcemy widzieć w sobie. «Przeto nie możesz wymówić się od winy – pisze św. Paweł – kimkolwiek jesteś, gdy zabierasz się do sądzenia. W jakiej bowiem sprawie sądzisz drugiego, w tej sam na siebie wydajesz wyrok, bo ty czynisz to samo, co osądzasz»” (Rz 2, 1).

 

Jak wskazuje dalej teolog: „Jeżeli chcemy poznać siebie, mądrze zrobimy, kiedy trzeźwo przypatrzymy się temu, co nas irytuje u innych. Gdy o nas chodzi, to mamy z tym najwięcej trudności. Na drodze duchowej nasi «wrogowie» są naszymi najlepszymi nauczycielami. Znakiem dojrzałości jest nie osądzać innych, gdy jesteśmy smutni czy zawiedzeni, ale w sobie szukać przyczyny, pracować nad sobą. Zrzucanie winy zawsze na innych jest typowo dziecinnym zachowaniem. Oczywiście nie zawsze odnajdujemy w sobie dokładnie te same błędy, jakie dostrzegamy u innych, ale każde oskarżenie wskazuje na nieprzebaczoną winę ze strony tego, kto oskarża. Ten, komu własne winy zostały przebaczone, nie oskarża drugich”.

 

Jak jednak prosić o przebaczenie i doświadczyć go w bezsilności wzajemnego milczenia? Mierzenie się z cudzym oskarżaniem jest w takiej sytuacji niezwykle trudne. Pustoszy wewnętrznie. I bardzo trudno dostrzec wtedy w tym pustoszeniu znak oczyszczającej „nocy ciemnej”.

Sebastian Duda
Więź | 5 sierpnia 2023
wiez.pl

 
 



Pełna wersja katolik.pl