logo
Piątek, 26 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Marii, Marzeny, Ryszarda, Aldy, Marcelina – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Piotr Słabek
Spotkania ze ... Święty Mikołaj
Wydawnictwo M


ISBN: 83-7221-590-1
format: 130/190 mm;
stron: 141
(C) Wydawnictwo M, Kraków, 2002 r.

Wydawnictwo M
30-301 KRAKÓW,   ul. Zamkowa 4/4


 

Rozdział X

"W tym kamieniołomie nikt nie przeżył więcej niż osiem lat" - o zesłaniu na Sardynię.

15 maja do portu w Mirze przybił statek kupiecki z ładunkiem zboża, który płynął z Sydonu w Palestynie i zmierzał do Regium w Italii. Planował zatrzymać się w Feniks na Krecie. Załogę stanowiło ośmiu marynarzy, którzy wraz kapitanem pochodzili z Italii, i dwóch greckich kupców. Po siedmiu dniach postoju statek wraz załogą, Mikołajem i dwoma żołnierzami wypłynął z portu.

Dla Mikołaja była to korzystna zmiana, bo mimo że na polecenie namiestnika otrzymał najbardziej suchą i jasną celę, warunki w więzieniu należały do bardzo podłych. Wszędzie panowała wilgoć, zaduch i bród, roiło się od szczurów, a jedzenie było tak spleśniałe, że wręcz niejadalne.

Pierwszy etap podróży do Krety przebiegał spokojnie. Łagodny, ciepły wiatr wiał w kierunku wschodnim. Po drodze napotkali dwie duże galery płynące w przeciwnym kierunku. Widok ten i zapach były przerażające. Ludzie zakuci w łańcuchy, niedożywieni i spragnieni, w upale i przy przeciwnym wietrze, z wielkim wysiłkiem podnosili olbrzymie wiosła. "Być może wśród nich są skazani chrześcijanie" - myśl ta przez długi czas towarzyszyła Mikołajowi. Jak pomóc? Jak ulżyć ich cierpieniom? W swej bezradności Mikołaj zwrócił się do Boga, za pewien czas wiatr zmienił kierunek, był też mniej gorący, bardziej więc orzeźwiał. W oddali było widać jeszcze dwie, szybciej płynące, galery.
Po dotarciu do Feniks statek zatrzymał się na kilka dni, by uzupełnić ładunek.

Stamtąd odbił przy dużym zachmurzeniu i silnym przeciwnym wietrze. Kapitan miał jednak nadzieję, że również ostatni etap podróży upłynie spokojnie. Niestety, pogoda pogarszała się z godziny na godzinę. Okręt ledwie minął przylądek Matala oddalony o trzy godziny żeglugi od Feniks, a wiatr północno-wschodni zwany Eurakwilo z siłą tajfunu uderzył w statek. Żeglarzom z trudem udało się uniknąć rozbicia o skaliste brzegi wyspy Klauda, oddalonej 40 km od Krety. Silny wiatr nie ustawał i pędził statek w kierunku południowo-zachodnim. Woda zaczęła zalewać dolną część okrętu. Ku przerażeniu kupców kapitan nakazał wyrzucić część ładunku.

Przez wiele dni nie ukazywało się słońce, w nocy gwiazdy były niewidoczne a wielka nawałnica wciąż nękała okręt. Zapasy wody pitnej i żywności skończyły się już kilka dni wcześniej. Z wyjątkiem Mikołaja wszyscy stracili nadzieję na ocalenie. Po szesnastu dniach żeglugi, o północy kilku marynarzom wydawało się, że są w pobliżu lądu. Za dnia dostrzeżono nierozpoznany ląd i niewielką zatokę. Powoli, ostrożnie mierząc głębokość w obawie, by nie osiąść na mieliźnie, dobito do brzegu wyspy. Okazała się nią Malta. Podróżujący zatrzymali się tu na całe14 dni, by wymienić zniszczone ożaglowanie i uszczelnić statek, uzupełniono też zapasy żywności i wody. Statek z Malty odpłynął do Regium, dokąd szczęśliwie dotarł po pięciu dniach żeglugi.

W Regium żołnierze z eskorty zaczęli się dopytywać o okręt na Sardynię. Po 15 dniach udało się znaleźć niewielki statek płynący na wyspę. Po kolejnych blisko dwóch tygodniach spokojnej podróży statek zawinął do portu w Cagliari.

Sardynia jest największą z wysp Morza Śródziemnego, jej powierzchnia jest górzysta, od wieku znajdywało się na niej wiele kamieniołomów i kopalni, gdzie wydobywano cynk, ołów i węgiel. Od 238 r p.n.e wchodziła ona w skład imperium rzymskiego. To właśnie wówczas rozpoczęto zsyłanie na wyspę więźniów do pracy w kopalniach i kamieniołomach. Kamieniołom, do którego zesłano Mikołaja znajdował się 40 km od portu. Statek, którym przypłynęli, załadowany był zbożem i żywnością. W porcie niebawem zjawiło się sporo wozów zaopatrujących pobliskie kamieniołomy i kopalnie w żywność. Strażnicy Mikołaja bez trudu znaleźli woźnicę, który po załadowaniu zapasów zmierzał do obozu pracy. Po dwóch godzinach krętej i wyboistej drogi znaleźli się na miejscu.

Kamieniołom znajdował się na uboczu, obok niego stały mizerne zabudowania dla więźniów i niewiele lepszy dom dla strażników. Od grupy parterowych budynków wyjątkowo odróżniał się mały, lecz zadbany domek z ogródkiem i czerwoną dachówką - było to mieszkanie zarządcy więzienia. Pierwsze swoje kroki strażnicy skierowali właśnie do tego budynku. Gdy zarządca Damazy wyszedł przed dom, żołnierze zameldowali się.

- Spodziewałem się was dwa tygodnie wcześniej - zwrócił im uwagę Damazy.
- Wybacz, panie, ale mieliśmy trudną podróż morską, niewiele brakowało a w czasie silnego sztormu rozbilibyśmy się o skały - tłumaczył jeden z żołnierzy.
- Masz, panie, pozdrowienia od namiestnika Mirry, szlachetnego Wesporiusza. Dołącza on do nich ten oto list - dodał wręczając przesyłkę.
- Wreszcie sobie o mnie przypomniał - wyraźnie zadowolony mówił Damazy zrywając pieczęcie.

Po pierwszych przeczytanych linijkach zarządca spojrzał na stojącego obok Mikołaja.
- Możecie iść coś zjeść, odpocząć i wyspać się. Jutro rano woźnica pojedzie do portu, możecie się z nim zabrać.
- Bardzo dziękujemy, wielmożny panie - odpowiedzieli żołnierze.
- Podejdź no tu bliżej - Damazy zwrócił się do Mikołaja.

Wesporiusz prosi, bym zapewnił ci możliwie najlepsze warunki, lecz nigdy nie widział on kamieniołomu. Praca tutaj należy do najcięższych, szybszą śmierć niosą więźniom tylko kopalnie i oczywiście Koloseum z lwami. Za mojej kadencji rekord przeżycia więźnia wynosił 8 lat, choć nie należę do najbardziej surowych. Ludzie giną tu z przemęczenia, braku wody i cienia, z powodu chorób i częstych wypadków. Przywieziono tu cię nie na wypoczynek, lecz do ciężkiej pracy. Mogę czasem nakazać ci lżejszą, porządkową robotę w obozie, lecz to zajęcie rezerwuję zazwyczaj dla osłabionych i chorych.
Mikołaj podniósł rękę na znak, że chce coś powiedzieć.

- Możesz mówić, słucham - powiedział Damazy.
- Dziękuję ci, panie, za życzliwość wobec mnie. Bardzo mi jednak zależy, bym był traktowany na równi z innymi więźniami.
- Dobrze, będzie jak chcesz - powiedział zdziwiony Damazy.
Dwóch strażników podeszło do Mikołaja:
- Jaśnie panicz do nas przyjechał, patrzcie!- drwiąco zawołał jeden z nich.
- Pewnie na wypoczynek - dodał drugi.
- Już ty ten wypoczynek dobrze zapamiętasz, nie sądzę jednak, byś o nim zdążył opowiedzieć komukolwiek... Tu zdechniesz, ścierwo!
- Jazda, szybko za nami - wykrzykiwał jeden z żołnierzy.

Nim Mikołaj zrobił pierwszy krok, odczuł potężne uderzenie batem.
Mimo że strażnik trafił w plecy, zmęczony podróżą i osłabiony Mikołaj upadł na ziemię.

- Popatrz, na poważnie wziął to, co mówiłem o odpoczynku - mówił jeden ze strażników. - Wstawaj, brudny leniu!
Bliżej stojący strażnik kopnął z całych sił leżącego Mikołaja, uderzenie trafiło w okolice nerek. Mikołaj zacisnął zęby z bólu.
- Jeśli nie wstaniesz natychmiast, śmierdzący leniu, dostaniesz drugi raz, na zachętę.

Damazy nie lubił znęcać się nad więźniami, mimo to nie ingerował widząc, że robią to jego żołnierze. Starał się ich zrozumieć. Funkcja strażnika w kopalni czy kamieniołomie nigdy nie była wyróżnieniem. Przysyłano tu tych żołnierzy, którzy zadarli ze swoimi dowódcami, zostali przyłapani na drobnych przestępstwach i oszustwach, lub narazili się w inny sposób.
Służba w ciężkich i skrajnie trudnych warunkach, w regionach bardzo oddalonych od miejsca zamieszkania bliskich a nawet jakichkolwiek ludzi, wywoływał wśród strażników potężną agresję, zniechęcenie i nienawiść. Wszystkie te uczucia powodowały, że wielu z nich znęcało się na więźniach, którzy mieli mniejsze prawa niż niewolnicy.

Jednak tym razem Damazy zareagował bardzo zdecydowanie widząc i częściowo słysząc przez otwarte okno całe zajście. Podszedł do zdziwionych żołnierzy i z gniewem syknął:
- Drogo was to będzie kosztować! Natychmiast zanieść go na prycze więźniów i zameldować się u mnie! Po drodze możecie się modlić, by więzień odzyskał siły. Jeśli umrze, nie chciałbym być na waszym miejscu. Natychmiast wykonać! - głośno krzyknął Damazy.
Przerażeni i skruszeni żołnierze nie wierzyli własnym uszom. Wydawało im się, że śnią, lecz był to koszmar, w którym sami stali się ofiarami.
- Odkąt tu jestem, nigdy go takim nie widziałem.
- Co mogło mu się stać? Wcześniej tylu więźniów zmasakrowano i zabito na jego oczach, nigdy nie robiło to na nim żadnego wrażenia...
- Może ma przyjechać jakaś inspekcja? może ktoś na niego doniósł? może ułaskawili tego nowego? - strażnicy prześcigali się w różnych domysłach.

Po powrocie do zarządcy dwóch winowajców czekała niemiła niespodzianka - 10 dni aresztu z ograniczeniem posiłków, a na koniec jakby było tego mało, każdy miał otrzymać po czterdzieści batów. Tak brzmiała nieodwołalna decyzja Damazego.
Na szczęście obrażenia Mikołaja nie okazały się tak groźne, jak na początku wyglądało. Biskup po kilku dniach mógł chodzić, towarzyszył temu jednak dotkliwy ból w prawej nerce.
Wiadomość o zdarzeniu szybko obiegła cały obóz, oburzeni i upokorzeni strażnicy z przerażeniem patrzyli na Damazego. Więźniowie zaś cieszyli się skrycie.

- Tak, bardzo dobrze. Zarządca powinien na miejscu zabić tych zwyrodnialców. Najsłodszym dla mnie widokiem, odkąd tu jestem, będzie ich biczowanie - powtarzali między sobą.
O 6 rano każdego dnia strażnicy zwoływali na placu więźniów i omawiano sprawy porządkowe: wyznaczano miejsca pracy w kamieniołomie, później formowano szeregi, zabierano narzędzia i przechodzono do kamieniołomu znajdującego się trzysta metrów za obozem. Mikołaj podczas pierwszego apelu, na którym się pojawił, prosił o udzielenie głosu. Gdy otrzymał pozwolenie, wyszedł przed szereg i rozpoczął mowę:
- Trzy dni temu, z powodu zdarzenia związanego ze mną, dwaj strażnicy zostali surowo ukarani. Jeśli to możliwie, chciałbym prosić o odstąpienie w stosunku do nich od kary biczowania.

Biczowanie u Rzymian było karą wyjątkowo okrutną, w niektórych przypadkach było stosowane zamiennie z karą śmierci - wówczas liczba batów nie miała żadnych ograniczeń. Ofierze przywiązywano ręce do niskiego słupa tak, by znajdowała się w pozycji pochylonej. Bito batem z kija, do którego przymocowano skórzane rzemienie, obciążone ołowianymi ciężarkami, nierzadko były one zaopatrzone w haczyki. Już po pierwszych uderzeniach na plecach skazańca pojawiały się czarno-niebieskie sińce i pręgi, później skóra zaczynała pod uderzeniami pękać i krew w dosłownym sensie zaczęła zalewać skazanego. W przypadku użycia haczyków obraz skazańca był trudny do opisania.
Prośba Mikołaja w równym stopniu zaskoczyła tak więźniów, jak i strażników. Strażnicy nie wiedzieli, co powiedzieć, więźniowie mówili że to od tego pobicia coś w głowie mu się pomieszało i przez niego mogą stracić niezłe widowisko.
Wieść o wystąpieniu Mikołaja w godzinę dotarła do Damazego, ten kazał natychmiast wezwać więźnia.

- Co i komu chcesz przez to pokazać? - rozpoczął Damazy.
- Prawdę mówiąc, nic nikomu. Nie robię tego na pokaz. Wiesz dobrze, że jestem chrześcijaninem. Chrześcijanie mają zaś taki osobliwy zwyczaj, że przebaczają swoim prześladowcom, modlą się za nich i prawdziwie życzą im wszystkiego, co dobre.
- To ciekawe, co mówisz, jest bowiem u nas kilku więźniów chrześcijan, lecz obserwując ich zauważyłem, że prawie bez reszty pochłania ich kłótnia o to, czy można wybaczyć tym, co oddali urzędnikom cesarskim święte księgi, czy też nie - ironicznie dodał Damazy.
- W każdej rodzinie zdarzają się czasem kłótnie i spory, lecz jeśli zbudowana jest ona właściwych fundamentach, nie mają one zasadniczego znaczenia.
- Problem odstępców rozwiązano już w Kościele. Jeśli się nawrócą i prawdziwie przyjmą pokutę, mogą mieć nadzieję na ponowne włączenie w miłosierdzie. Wspaniałomyślność Boga nie ma granic.

Jednak pewnej niewielkiej liczbie chrześcijan, którzy najmocniej odczuli prześladowania, stanowisko takie nie przypadło do gustu. Czując się mocni duchowo, pogardzają tymi, którzy zaparli się wiary, a nawet tymi, którzy, podobnie jak oni, wytrwali w wierze, lecz później wchodzili w układy z odstępcami - wyjaśnił Mikołaj.
- A więc chrześcijanie - tajemnicza i fanatyczna sekta o ukrytych wierzeniach i tajnej organizacji - też przeżywa konflikty, jak inni zwykli ludzie - podsumował Damazy.
- Sami z siebie nie jesteśmy aż tak niezwykli. Tak, jak inni ludzie, jesteśmy słabi i podatni na zło, wszystko jednak się zmienia, gdy otworzymy swe serca na moc Boga. Moc Boga nas umacnia, czyni nieczułymi na prześladowania, daje siłę do przebaczenia i wspaniałomyślności.
- Częściowo odpowiedziałeś na pierwsze pytanie, mówię "częściowo", bo słowne deklaracje są mniej ważne, niż czyny. Chcesz, bym ułaskawił twoich prześladowców - będzie tak. Możesz odejść, Mikołaju.
- Dziękuję, panie - odrzekł Mikołaj.

Zdarzenie to poprawiło sytuację w obozie, strażnicy bojąc się konsekwencji przestali się znęcać nad więźniami. Postawa Mikołaja dała im wiele do myślenia, u niektórych z żołnierzy spowodowała wręcz większy szacunek w stosunku do więźniów.

Mikołaj nawiązał dobry kontakt z współwięźniami, wielu z nich, zbudowanych jego przykładem, przyjęło chrześcijaństwo. Trzykrotnie uratował życie kilku więźniom i strażnikowi, których z narażeniem życia wyciągnął spod lawiny kamieni. Dzięki umiejętnościom, których nauczył go jeszcze Sykstus, z bardzo dobry skutkiem pełnił rolę lekarza obozowego. Często łączył żarliwą modlitwę z kompetentnym działaniem medycznym. Damazy raz na tydzień zwykł go zapraszać na obiad połączony z rozmową na zasadnicze tematy. Światopogląd zarządcy stopniowo coraz bardziej skłaniał się ku chrześcijaństwu.

Damazy miał rozlicznych przyjaciół na cesarskim dworze. Wiadomości, które od nich otrzymywał, coraz bardziej utwierdzały go w przekonaniu, że przyszłość należy do chrześcijan. Rok przed edyktem mediolańskim Damazy poprosił Mikołaja o przygotowanie do chrztu, podobnie uczynił jeden z oficerów straży. Niespodziewanie ostatni, dziesiąty rok więzienia stał się dla Mikołaja rokiem pracy duszpasterskiej. Edykt mediolański automatycznie uwalniał wszystkich więzionych chrześcijan.

Cesarstwo rzymskie w początkach IV w. borykało się z problemami ustrojowymi, wojskowymi, społeczno-ekonomicznymi. Wcześniejsi cesarze na różne sposoby starali się zmienić zastarzałą atmosferę beznadziejności, strachu i pewnej dekadencji, rozkładu wartości. Szukano podstawy moralnej, która umożliwiłaby nowe zjednoczenie społeczeństwa, która by tknęła życie, wiarę i nadzieje w liczne rzesze poddanych. Mimo że wcześniejsi władcy widzieli siłę i dynamizm chrześcijaństwa, traktowali chrześcijan jako uczestników jednej z wielu sekt. Po za tym istniejąca, zdająca się być martwą, religia państwowa zapewniała cesarzowi boskie cechy i potęgowała jego władzę. Wiele prób zbudowania podwalin silnej moralności, odnowy życia społecznego, bazowało na pewnego rodzaju synkretyzmie, czyli łączeniu wielu religii w jeden pluralistyczny świat wartości. Niektórzy cesarze wręcz skłaniali się do chrześcijaństwa, nazywając go kultem Nieśmiertelnego Słońca. Nigdy jednak nikomu z nich nie przyszło nawet na myśl zrobienie z niego oficjalnej religii państwowej i stopniowe wyparcie, lub zakazanie innych kultów.

W czasie swej wyprawy do Italii w 312 r. cesarz Konstantyn miał cudowne widzenie: ujrzał mianowicie krzyż świecący w południowym słońcu, usłyszał też nieznany głos: "Pod tym znakiem zwyciężysz".
W nocy we śnie ukazał się cesarzowi Chrystus i nakazał mu umieścić na tarczach jego wojsk chrześcijański monogram XP.

Kilka tygodni później żołnierze Konstantyna walcząc z wymalowanymi emblematami chrześcijańskimi odnieśli wspaniałe zwycięstwo w bitwie na Moście Mulwijskim. W końcu października 312 r. zwycięski wódz wkroczył do Rzymu, sztandarem jego wojsk był symbol chrześcijański - znak ten towarzyszył wojskom Konstantyna we wszystkich kampaniach wojennych, które uczyniły go niepodzielnym władcą Imperium. Poparcie, jakiego przez edykt mediolański Konstantyn udzielił Kościołowi, miało charakter niespotykany. Religia, która miała charakter elitarny, uzyskała nie tylko wolność kultu, ale stała się religią uprzywilejowaną. Kościołowi zostały natychmiast zwrócone wcześniej skonfiskowane dobra, duchowieństwo otrzymywało dotacje i ulgi podatkowe. W tym czasie liczba wszystkich chrześcijan nie przekraczała jednej siódmej ludności całego cesarstwa. Ich wpływy w tak kluczowych dla cesarza grupach społecznych, jak wojsko i administracja państwowa, były wręcz śladowe.

Sytuacja ta szybko zmieni się. W roku 315 pojawiają się pierwsze symbole chrześcijańskie na monetach, a w 323 r. znikają ostatnie emblematy pogańskie. Władze państwowe uznają prawomocność sądów kościelnych nawet w sprawach świeckich. Szybko zwiększa się liczba świątyń chrześcijańskich. Hojność cesarza i jego rodziny sprawia, że już w 314 roku potężna rzymska bazylika na Lateranie, wraz z przylegającym do niej pałacem, staje się rezydencją papieską, powstaje również bazylika św. Piotra na Watykanie. W krótkim czasie w samym Rzymie powstaje ponad czterdzieści świątyń. W Jerozolimie rośnie wspaniały kompleks budowli sakralnych obok Grobu Pańskiego. W nowej stolicy, w Konstantynopolu, powstają liczne kościoły, między innymi potężna bazylika pod wezwaniem Dwunastu Apostołów, we wnętrzu której Konstantyn przygotowuje dla siebie grobowiec. Coraz więcej chrześcijan zaczyna sprawować ważne funkcje państwowe - w 323 zasiadają w konsulacie, w 325 r. w prefekturze Rzymu, w 329 r. obejmują dowództwo armii. Pojawiają się też pierwsze edykty zakazujące kultu pogańskiego, np. w 318 r. zostaje zakazane składanie ofiar, magia i wróżenie.

Pożegnanie Mikołaja było serdeczne i wzruszające. Damazy wraz z oficerem osobiście zawieźli go do portu, wykupili miejsce na możliwie najlepszym statku zaopatrzyli w prowiant i dali jeszcze ofiarę pieniężną na rzecz Kościoła w Mirze.

Podróż morska przebiegła wyjątkowo szybko i sprawnie. Sam powrót biskupa do miasta należał do tryumfalnych. Wielu mieszkańców wybiegło na ulicę, osobiście witając i pozdrawiając Mikołaja. Wówczas też biskup dowiedział się, że prześladowania nie wyrządziły zbyt dużej szkody Kościołowi. Większość z pięćdziesięcioosobowej listy namiestnika zdążyła uciec, cztery osoby posiadające niedołężnych rodziców lub dzieci zostały. Znalazł się wśród nich sędziwy prezbiter, Leonidas. Ponieśli oni śmierć męczeńską, chwalebnie wyznając Chrystusa mimo okrutnych tortur. Trzy osoby złapane podczas ucieczki, młodzi, początkujący chrześcijanie, przerażeni okrutnymi torturami i pod silną namową pogańskiej rodziny, wyrzekły się wiary. Kościół w Mirze trwał wiernie przy Chrystusie pomimo długiej nieobecność Mikołaja. Dalej w dzień Pański spotykano się na łamaniu chleba. Czyniono to w mniejszych grupach z większą ostrożnością. Aktywniej w Kościele działały osoby spoza listy namiestnika, gmina nawet powiększyła się dzięki napływowi wielu chrześcijan, których prześladowania wygnały z macierzystych miast, a których nikt w Mirze nie znał. Spośród tych to osób w większości rekrutowali się diakoni i prezbiterzy wspólnoty.

Powrót Mikołaja był wielką radością, nie tylko dla chrześcijan w mieście. Od razu przystąpiono też do budowy domu Kościoła. Miał on stanąć blisko wcześniejszego domu, który został spalony w połowie drogi między miastem a portem, tuż przy brzegu rzeki. Pieniądze, które otrzymał Mikołaj na Sardynii, przyczyniły się do finansowania pierwszych dwóch miesięcy budowy nowej świątyni. To, za czym Mikołaj bardzo tęsknił przez wszystkie lata więzienia, to praca dla ubogich i nieopisana radość pomagania z ukrycia najbardziej potrzebującym. Skoro tylko biskup powrócił, ze zdwojoną energią zabrał się do swej pracy.


 



Pełna wersja katolik.pl