logo
Wtorek, 07 maja 2024 r.
imieniny:
Augusta, Gizeli, Ludomiry, Róży – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Mateusz Matyszkowicz
Kiedy zostałem tatą, cz. II
Miesięcznik W drodze


Z tego buntu - buntu, który ma źródło także w moich młodzieńczych buntach przeciwko szkolnym Pimkom, noszeniu kapciuszków i wielkiej systemowej stymulacji, którą nazywa się edukacją publiczną - zrodziła się chęć podjęcia samodzielnego uczenia dzieci. Tak, jesteśmy z żoną tzw. homeschoolersami: dzieci nie posłaliśmy do szkoły świadomie i zgodnie z prawem. Nasze dzieci mają dwoje nauczycieli: matkę i ojca. Dzielimy się nie tyle przedmiotami, ile charakterem i osobowością.

Tak realizuję się jako ojciec. W zeszłym tygodniu czytaliśmy Odyseję i malowaliśmy na kolorowo drzewa w ogrodzie. W tym będziemy robić greckie maski. Pracuję dużo - jak większość współczesnych ojców - tym bardziej więc cenię czas, który mogę spędzać z dziećmi, i chciałbym go dobrze wykorzystać. Chociażby malując drzewa.

Marnowanie czasu

I tu kolejny punkt ojcostwa praktycznego, punkt głęboko chrześcijański. Jako ojcowie mamy szansę odkryć w sobie dziecko. Przebywając z dziećmi, sam czuję się dzieckiem, może tylko nieco wyższym i bardziej stanowczym. Ukrywam się z tym, bo dzieci chciałyby widzieć we mnie ojca właśnie, a nie brata czy kolegę, ale gdzieś tam w środku śmieję się, że mogę robić rzeczy, które dla innych dorosłych, dorosłych nieojców, są niedostępne. To jedyne chwile, kiedy mogę powiedzieć: cała reszta mnie nie obchodzi, jestem nieodpowiedzialny, nie poczuwam się do niczego poza tym światem, w którym się właśnie znaleźliśmy, światem dziecięcym.

Przede wszystkim, marnuję czas. Bycie z dziećmi nie przynosi ani dochodu, ani nie poprawia naszej sytuacji towarzyskiej. Z punktu widzenia spraw przyziemnych - czyli dorosłych właśnie - jest to aktywność niepotrzebna, próżna i niegodna mieszczucha. I w tym właśnie, w tym antyfilisterstwie, tkwi największa jej wartość. W ten sposób rozumiem też słowa Jezusa, że mamy stać się jak dzieci. W takim to wyzwoleniu z tego, co konieczne i praktyczne, odkrywamy, że nasze człowieczeństwo wykracza znacznie poza to, co proponuje nam świat i jego interesowność.

Ta sama chęć bezinteresowności i niekonieczności kierowała Arystotelesem, gdy opisywał naukę nazwaną później metafizyką. Ona w sposób doskonały nie znajduje żadnego zastosowania, a przez to staje się najwłaściwsza ludziom.

Jako ojciec nie chcę zatem odgrywać dziejowej roli. Chcę uprawiać metafizykę. Taką, która pozwala cieszyć się samym istnieniem otaczających nas osób i rzeczy. Od metafizyki zaczęliśmy i na metafizyce zakończmy. 

Mateusz Matyszkowicz
W drodze 5 (453)/2011
 
poprzednia  1 2 3
 



Pełna wersja katolik.pl