logo
Poniedziałek, 29 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Hugona, Piotra, Roberty, Katarzyny, Bogusława – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Jadwiga Martyka
Pod opieką Maryi
Źródło


Pani Janina starała się służyć ludziom w każdy możliwy sposób. Nikomu, kto się do niej zwrócił, nie odmawiała. Miała w sobie pasję pomocy. Wieczorami w pociągu prowadziła modlitwę, zwracając się w szczególny sposób do Matki Bożej Ostrobramskiej, której obrazek zawsze nosiła przy sobie. Wierzyła, że Maryja pomoże przetrwać ciężkie czasy. Ostatnia stacja kolejowa nie stanowiła miejsca przeznaczenia zesłańców, po prostu dalej nie wybudowano jeszcze torów, musieli więc jechać około 300 km ciężarówkami. Rozwożono ich do kołchozów i przydzielano do pracy. Pani Janina znalazła się w miejscowości Siemioziorno, gdzie zamieszkała w ziemiance, wraz z dziećmi i jedną Polką. - Dookoła, jak okiem sięgnąć, rozciągał się step, zasłany jeziorami - przymyka oczy, by przypomnieć sobie tamte obrazy. - Domy mieszkalne spotykało się rzadko, za to wilki - często. W lecie panował upał, w zimie siarczysty mróz. Jedzenie mieliśmy marne, na ogół przygotowywałam jakieś mączne potrawy, natomiast ziemniaków prawie nie znaliśmy. Aby kupić chleb, czekałam nieraz przed sklepem przez całą noc. Upłynęło trochę czasu, zanim w tych warunkach nauczyliśmy się żyć.

Pani Janina najpierw pracowała przy żniwach, a później miała zostać dojarką. Tej ciężkiej pracy udało się jej jednak uniknąć i zatrudniono ją w fabryce przy produkcji walonków. Panowała tam nieludzka wprost dyscyplina. Jeżeli ktoś np. spóźnił się 5 minut, przez pół roku nie otrzymywał wynagrodzenia. Praca i droga do zakładu pochłaniały niemal cały dzień, dlatego niewiele czasu zostawało dla dzieci. Starszy syn chodził do szkoły, zaś młodszy niejednokrotnie sam siedział w domu. Trudno się było pogodzić z taką rzeczywistością, żona i matka zupełnie inaczej wyobrażała sobie rodzinne życie i swój dom. Pani Janina postanowiła jednak nie narzekać, a energię skupić na działaniu. Pisała m.in. sztuki teatralne i przygotowywała młodzież do wystawiania ich na scenie. Przemycone w nich treści patriotyczne integrowały zesłańców i pomagały w przetrwaniu trudnych chwil.

Kara śmierci przez zaczadzenie

Wkrótce nadarzyła się jeszcze lepsza okazja pomocy innym. W 1942 roku Międzynarodowy Czerwony Krzyż przekazał skrzynię leków wraz z opisem ich zastosowania w języku hebrajskim, arabskim i angielskim. Dla lokalnych władz nie stanowiło to żadnej wartości, więc medykamenty przydzielono pani Ejgierd. Znała ona język angielski, a co najważniejsze posiadała dwie grube książki lekarskie, w których opisane były chyba wszystkie istniejące choroby, ich przebieg i sposób postępowania w każdym przypadku, a także reakcja na określone leki. - Ucieszyłam się ogromnie, że będę mogła leczyć ludzi z całej okolicy - uśmiecha się pani Janina. - Pamiętam, jak kiedyś o czwartej nad ranem przybiegła do mnie zdesperowana kobieta i błagała, bym ratowała jej 18-letniego Miszkę, bo lekarka powiedziała, że on musi umrzeć. Zapytałam jak się choroba zaczęła, jakie są objawy i posługując się moją księgą, dobrałam odpowiedni lek. Zdawałam sobie sprawę z tego, że początkowo organizm gwałtownie zareaguje, ale potem się uspokoi. I rzeczywiście wszystko to nastąpiło. Po tygodniu chłopiec wyzdrowiał. Podobnych przypadków było więcej, więc pani Janina zyskiwała popularność wśród ludzi, zarówno Polaków jak i Rosjan. To niestety, nie podobało się władzom. Za to, że leczyła, chociaż nie była lekarzem, została skazana na karę śmierci przez zaczadzenie. Było to 6 marca 1943 roku.


 

 
 



Pełna wersja katolik.pl