logo
Piątek, 26 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Marii, Marzeny, Ryszarda, Aldy, Marcelina – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Jacek Salij OP
Obecność religii w życiu publicznym
Miesięcznik W drodze



Tak się jakoś składa, że działania przeciwko obecności religii w życiu publicznym prawie zawsze prowadzą do ataków na wolność religijną w sytuacjach najzupełniej prywatnych. Już rewolucja francuska, która ze szczególną furią i wśród bluźnierstw bezcześciła kościoły i demolowała znaki sakralne, dopuściła się niezliczonych zbrodni przeciwko wolności religijnej konkretnych ludzi.

Przymusić wierzących do ukrywania się ze swoją wiarą

Oto czego - jak zapisano w aktach jego procesu - dopuścił się w 1793 roku jezuita Julien d'Herville: "Znaleziono przy nim wszystkie środki do uprawiania fanatyzmu i przesądu: szkaplerz z dwoma medalikami, małe okrągłe pudełko z zaczarowanym chlebem, taśmę, na której był przyczepiony duży krzyż ze srebra oraz kryształowy relikwiarz"[1]. Rzecz jasna, ojciec Julien został wtedy skazany na śmierć i zgilotynowany. Bojownicy o "wolność, równość i braterstwo" nawet na sali sądowej nie umieli zrezygnować z mowy pogardy i nienawiści - praktyki religijne nazwano uprawianiem fanatyzmu i przesądu, a Najświętszy Sakrament zaczarowanym chlebem.

Równie zakłamaną wolność religijną zafundował swojemu społeczeństwu bolszewizm. Zabijanie za wiarę komuniści nazywali karaniem wrogów ludu, a bezczeszczenie i zamykanie cerkwi i kościołów w żaden sposób nie przeczyło pełnej i całkowitej wolności, którą w Związku Radzieckim cieszyły się wszystkie bez wyjątku religie. Zarazem dla władz sowieckich było czymś oczywistym, że przestrzeń społeczna ma być niepodzielnie bolszewicka. Oczywistością było również to, że do owej przestrzeni publicznej władze włączały nawet ciała obywateli oraz wnętrza prywatnych domów - i słono można było zapłacić za noszenie krzyżyka czy za ikonę we własnej sypialni.

Znamienne, że agresja przeciwko zwykłym ludziom, którzy noszą, choćby bardzo dyskretnie, jakieś przedmioty religijne, podejmowana jest często z inicjatywy najzupełniej prywatnej. Esesmani, czekający w Oświęcimiu na kolejne transporty więźniów, zapewne nie mieli instrukcji, żeby księży traktować szczególnie brutalnie. A jednak to robili - jak opisuje jeden z więźniów, przywiezionych do obozu 15 sierpnia 1940 r.: szczególnie księży "biją po twarzy i głowie. Z rozchełstanych koszul widać wiszące na łańcuszku medaliki. Zrywają je brutalnie, biją w zęby, w głowę lub kopią. Medaliki zrywają z szyi, z pogardą rzucają na ziemię i depcą"[2].

Można powiedzieć: esesmani to byli zbrodniarze i wzajemnie się do zbrodniczego postępowania pobudzali. Wobec tego przypomnę los czarnoskórego 24-latka z Konga Belgijskiego Izydora Bakanja, beatyfikowanego kilkanaście lat temu. Został zamordowany w 1909 roku przez swojego pana A.J. van Cautera za to, że mimo wymierzonej mu chłosty nie chciał zdjąć szkaplerza. Z pewnością nikt nie namawiał postępowego Belga do tego, żeby kazał wymierzyć Izydorowi następną chłostę, "ale taką, żeby mu się odechciało nosić tę szmatę". Oprawcy zostawili go konającego, umarł po czterech dniach, modląc się za swojego prześladowcę.

 
1 2 3 4  następna
 



Pełna wersja katolik.pl