logo
Niedziela, 28 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Bogny, Walerii, Witalisa, Piotra, Ludwika – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
O. Tomasz Szymczak OFMConv.
Księdzem będziesz?
Rycerz Młodych


Jedna całość
 
Sporo myśli nazbierało się we „łbie”, które gdzieś tam krążyły po tej pustelni (środek lasu). Takie myśli nurtują, denerwują. Krążąc z głową nabrzmiałą pytaniami, rozważając różne możliwości, wpadłem do Warszawy. Miałem jeszcze wakacje, był 1 września. Chodząc po Starówce, spostrzegłem kościół. Było to przy ul. Zakroczymskiej. Zaczęło mi się niepokojąco za dużo zgadzać. Okazało się, że kościół ma odpust tego samego dnia, co ja mam urodziny i jest pw. Stygmatów św. Franciszka. Poszedłem na furtę i pytam: „Czy ja mógłbym z kimś porozmawiać o życiu zakonnym?” Brat oczywiście zadzwonił: „Tak, tu kandydat do zakonu” – mówi. „Jaki kandydat do zakonu. Ja chciałem tylko porozmawiać” – odpowiadam. „Dobra, dobra. Zaraz przyjdzie”. Przyszedł o. Grzegorz Bartosik, wtedy był wikariuszem i mówi: „Co tam?” „Wie ojciec, coś mi po głowie chodzi, czy macie tu jakieś rekolekcje, jakieś dni skupienia, jak to się w ogóle robi, jak się przychodzi do zakonu? Ja nie byłem nigdy żadnym ministrantem, w oazach żadnych nie byłem, więc ja nie wiem, czy tak można w ogóle? „Co robisz?” „Na I roku studiów...”  „A wiesz, ja to bym od razu przychodził”. „Dobra, to też od razu przyjdę”. Była to odpowiedź na ten szereg pytań,  wszystkie nagromadzone myśli, wrażenia, modlitwy.
 
O co w ogóle chodzi?
 
Przychodząc na postulat, nie do końca byłem przekonany, czy powinienem być mnichem. Chciałem zobaczyć, o co w ogóle chodzi, czy mi coś nie odbija, czy to nie jest jakiś sposób na ucieczkę ze studiów itd. ... W okolicach 20 września zaczynał się postulat, ja rozmawiałem z o. Grzegorzem 18 września, a więc siłą rzeczy spóźniłem się. Rodzice, rodzina byli święcie przekonani, że jak wrócę z tych moich wojaży po Polsce, to pójdę na II rok. Nie wyprowadzałem ich z błędu dosyć długo, jeszcze przez następnych 5 dni.
 
Kiedy pojechałem do Gdańska po papiery, po świadectwo maturalne itd., wszyscy byli przekonani, że ja jadę się dowiedzieć, czy mam miejsce w akademiku. Miejsce było, ale ja tylko zabrałem papiery. Potem była krótka, ale dynamiczna rozmowa w domu, bo jak dziecko mówi, że idzie do zakonu i na pytanie: „Kiedy?”, odpowiada: „Za 3 dni”, to jest mocne. Mocne, ale jakoś to mężnie wszyscy znieśli.
 
Podczas postulatu w procesie rozeznawania zaczęło się w jakiś dziwny sposób wszystko składać. Nabierałem przekonania, że to nie jest wcale takie głupie, że być może to, co sam w tej głowie, pod czaszką hodowałem, co rodziło się w sercu podczas wakacji, wcześniej i przez prawie cały rok studiów, że te odczucia są prawdziwe – naprawdę wygląda to poważnie. Wtedy poczułem drżenie serca. Z taką wielką wolnością traktowałem czas postulatu, na zasadzie, że ja tu jestem, ale nie muszę tu być, zaś na inne osoby, które przychodziły (razem na postulacie było nas ok. 25), patrzyłem z przerażeniem. Myślałem sobie, że ja się nie nadaję, bo oni wszyscy dokładnie wiedzieli, że przyszli do zakonu, że postulat to jest etap nr 1. Ja postulat przeżywałem jako etap pt. „Zobaczymy”.
Jednak samo pójście na nowicjat było już z wielkim przekonaniem.
 
No i co?
 
Pamiętam, jak z myślą o powołaniu chodziłem po górach i mówiłem sam do siebie: „No i co? Księdzem będziesz?” „Tak”.
Tak do siebie gadałem w Dolinie Chochołowskiej. „Tak? Księdzem będziesz? To powiedz kazanie na ślub, powiedz!”
Wdrapywałem się i gadałem kazanie ślubne. „To co byś powiedział?” „Może powiedziałbym to i to... i to by było dobre...” Sam ze sobą dywagowałem.
 
Rok temu błogosławiłem pierwszy raz w życiu małżeństwo. Było to małżeństwo niecodzienne, dlatego że chłopak z Republiki Południowej Afryki, a dziewczyna z Polski. On baptysta, ona katoliczka, więc na ślub trzeba było mieć dyspensę z Kurii Biskupiej. Było to na Dąbrowie w Łodzi. Wtedy już byłem diakonem i o. Edward powiedział: „Ty może byś wziął ten ślub, pobłogosławił? Po angielsku trzeba będzie ich pytać o zgodę”. Odpowiedziałem: „Pierwszy raz”. „No to co z tego? Ty dasz jakoś tam radę”. No i dobra.
 
Pamiętam do dziś moje słowa: „Drodzy państwo młodzi, muszę wam się przyznać do jednej rzeczy. To kazanie, które chcę wam wygłosić, nie jest już świeże. Ułożyłem je lat temu siedem, prawie”. Kazanie było po polsku, tylko część gości była z RPA.
Wahanie gdzieś zawsze jest, taka myśl: „A co będzie, jak się okaże, że człowiek się pomylił, że to kompletnie nie jest to, co Pan Bóg mu przygotował?” Takiej walki jest sporo.
 
O. Tomasz Szymczak OFMConv
 
 
 



Pełna wersja katolik.pl