logo
Sobota, 27 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Sergiusza, Teofila, Zyty, Felicji – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
ks. Robert Skrzypczak
Kościół jutra - o rozpalaniu ognisk w czasach kryzysu
Życie Duchowe
fot. Mehul Dave | Unsplash (cc)


O przejawach narastającego kryzysu w sercach chrześcijan mówiło wielu świętych ostatniego stulecia. Ojciec Pio przestrzegał przed „cichą apostazją” narastającą w duszy „człowieka sytego”, pomimo pozorów jego religijności i respektu wobec zewnętrznego autorytetu Kościoła.

 

Przyglądając się historii chrześcijaństwa, można zauważyć, że mniej więcej co pięćset lat mamy do czynienia z głębokim kryzysem. Pierwszy cykl pięciu stuleci zakończył się upadkiem Rzymu. Wtedy Bóg powołał wielkiego papieża – Grzegorza I. Zaczął on nawracać barbarzyńców, kładąc podwaliny pod chrześcijańską cywilizację Europy. Drugi pięćsetletni okres zakończył się około roku tysięcznego, w czasach zaniku świętości w Kościele, w którym dominowały rozwiązłość duchowieństwa, kupczenie stanowiskami kościelnymi oraz mianowanie biskupów przez książąt i królów. Wtedy Bóg powołał papieża Grzegorza VII, który zawalczył o przywrócenie pierwszeństwa nadprzyrodzoności w Kościele. Pod koniec kolejnego okresu pięciu stuleci nastąpiło zerwanie jedności chrześcijańskiej. Ponownie widoczne było zepsucie wśród księży, a zakonnice powracały do stanu świeckiego. Wielki papież, wywodzący się z zakonu dominikanów Pius V, uratował Kościół, wprowadzając w życie reformy Soboru Trydenckiego oraz wspierając działalność misyjną na całym świecie.

 

Obecnie kończy się czwarty pięćsetletni cykl. Tym razem Bóg dał nam Jana Pawła II, który przyciągnął uwagę całego świata jak żadna inna osoba w historii ludzkości. Niczym owce pozbawione pasterza nagle zaczęliśmy dostrzegać wartość duchowego wymiaru życia, utożsamianego przez człowieka ubranego w biel. Dla wszystkich, którzy odnaleźli własną drogę, stał się on przewodnikiem po wierze i moralności. Dla tych, którzy drogę zgubili, był niosącym nadzieję światłem morskiej latarni. Dziś kryzys zdaje się znów przejmować inicjatywę. Pojawia się wielu szyderców, którzy drwią z nietrwałości pokolenia Jana Pawła II. Jakby ktoś usilnie postanowił posprzątać po niewygodnym dla świata polskim papieżu. Duchowa wojna trwa i – jak mi się wydaje – potrwa przez kilka pokoleń.

 

Zagrożenie i szansa

 

O przejawach narastającego kryzysu w sercach chrześcijan mówiło wielu świętych ostatniego stulecia. Ojciec Pio przestrzegał przed „cichą apostazją” narastającą w duszy „człowieka sytego”, pomimo pozorów jego religijności i respektu wobec zewnętrznego autorytetu Kościoła. Z samym Kościołem nie dzieje się lepiej. Papież Paweł VI, przepełniony bólem z tego powodu, otwarcie mówił: „Kościół nie jest w kryzysie, Kościół się rozkłada”. Odczuł to na swej skórze wielki mistyk z Neapolu, ks. Dolindo Ruotolo. Przed stu laty pisał: „Kościół jest spustoszony, nieznany, bo ci, którzy go tworzą, uciekają przed walką, pokładają nadzieję w ludzkich rozwiązaniach i zakopują w ziemi kosztowne klejnoty” [1]. I stawiał celną diagnozę: „Dziś zagrożona jest wiara w rzeczywistość nadprzyrodzoną. Stąd jako coś normalnego postrzega się możliwość zastosowania ludzkich środków zaradczych wobec epidemii zła, co pociąga za sobą zgodę na błędne ustępstwa, które nie zmniejszają niebezpieczeństwa, lecz wręcz je zwiększają, ponieważ uleganie skażeniom i duchowi tego świata to jak zamiana nowotworu na gangrenę” [2].

 

Greckie słowo krísis, pochodzące od czasownika krinein (łac. cernere), znaczy oddzielać, rozróżniać, postanawiać, sądzić. Takie znaczenie słowo to przyjmuje w Nowym Testamencie. Kryzys oznacza znalezienie się w momencie decydującym, wymagającym starannego rozeznania sytuacji i podjęcia stosownych decyzji lub osądzenia sprawy. Wyraziście zostało to uwydatnione w rozmowie Jezusa z Nikodemem: „A sąd [krísis] polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło” (J 3,19). Ewangeliczny kryzys jest rodzajem sądu, który dokonuje się nad człowiekiem w spotkaniu z Chrystusem. Sir Benjamin Rudyard, mówiąc w angielskim parlamencie w 1627 roku o ówczesnym stanie państwa, stwierdził, że to sprawa „życia lub śmierci” [3]. Hipokrates natomiast odnosił się do tego, co na polu starożytnej medycyny określane było „decydującym momentem w chorobie” [4]. Ciekawe, że chiński ideogram słowa „kryzys” stanowi kombinację dwóch znaczeń: „zagrożenie” i „szansa”. Chodzi zatem o okres przełomu, po którym nastąpi zmiana. Po załamaniu się dotychczasowego stanu rzeczy wyłoni się nowa jakość.


W niektórych sytuacjach kryzys może być postrzegany wręcz jako konieczny etap rozwoju ludzkiego. Oczywiście, sprawy nie wolno bagatelizować. Każdy kryzys ma dwa przeciwstawne bieguny: może się on okazać siłą destabilizującą dla wspólnoty, trudną do opanowania, zmuszającą do zastosowania szczególnej strategii zwrotu z jednym tylko wyjściem. W odniesieniu do Kościoła mogłoby się to łączyć ze swoistym przymusem nawrócenia czy też wymogiem świętości jako kryterium uzdrowienia struktur i odzyskania sił do ewangelizacji. „Decydująca jest tu obecność ludzi świętych – uważał Joseph Ratzinger – którzy z całkowicie dobrowolnym zaangażowaniem swej osoby tworzą coś nowego i żywego” [5]. Papież Jan Paweł II lubił powtarzać: „Kościół dzisiejszy nie potrzebuje nowych reformatorów. Kościół potrzebuje nowych świętych” [6].

 

Droga ogołocenia

 

Tylko jednej rzeczy możemy być pewni: żadne zwycięstwo nie dokona się bez Chrystusowego krzyża. Spektakularne sukcesy i szybkie rozwiązania nie należą do metodologii uczniów Jezusa. O ile chcemy nadal być prawdziwymi chrześcijanami, musimy żyć kontrkulturowo, a Kościół musi przestać udawać, że jest orędownikiem otaczającej go kultury. Zamiast tego potrzebuje dawać świadectwo swej wiary, niejednokrotnie idąc pod prąd. Zresztą, Kościół odzwierciedla w sobie wiele dominujących grzechów tejże kultury. Nasiąknęli nią jego członkowie i duchowni. Musi stać się nieugiętym prorokiem względem dominującej kulturowej ślepoty postnowoczesnego świata. Inaczej nie zdziała niczego dobrego. Świat zdaje się wnosić w Kościół wiele trucizn i zanieczyszczeń, nie oczekując prawie niczego w zamian ze strony katolickich wspólnot i instytucji. Być może niewielu przywódców Kościoła jest gotowych przyznać, że przestał on być już organizacją mającą wpływ na sprawy doczesne. Powinien uznać tę utratę wpływów, rozpoznać jej znaczenie i przestać się tego kurczowo trzymać, w zamian za to skoncentrować się na głoszeniu Ewangelii Jezusa Chrystusa bez oczekiwania na pochlebne recenzje ze strony czołowych światowych środowisk opiniotwórczych.


Przyszły papież Benedykt XVI w 1969 roku powiedział w Radiu Hesja coś, co dziś powszechnie nazywane jest „proroctwem Josepha Ratzingera”: „Kościół czeka poważny kryzys, który drastycznie ograniczy liczbę wiernych i jego wpływy. Z obecnego kryzysu wyłoni się Kościół jutra, Kościół, który stracił wiele. Będzie niewielki i będzie musiał zacząć od nowa, mniej więcej od początku. Ponieważ liczba jego zwolenników maleje, więc straci wiele ze swoich przywilejów społecznych. Będzie wspólnotą bardziej uduchowioną, nie wykorzystującą mandatu politycznego, nie flirtującą ani z lewicą, ani z prawicą. To będzie trudne dla Kościoła, bo ów proces krystalizacji i oczyszczenia będzie kosztować go wiele cennej energii. To sprawi, że będzie ubogi i stanie się Kościołem cichych”. I dalej mówił bawarski teolog: „W totalnie zaplanowanym świecie ludzie będą strasznie samotni. Uświadomią sobie, że ich egzystencja oznacza «nieopisaną samotność», a zdając sobie sprawę z utraty z pola widzenia Boga, odczują grozę własnej nędzy. Wtedy – i dopiero wtedy – w małej owczarni wierzących odkryją coś zupełnie nowego: nadzieję dla siebie, odpowiedź, której zawsze szukali” [7]. Rod Dreher, amerykański dziennikarz i publicysta, nawiązując do słów przyszłego papieża, stwierdził: „Przyszłość wiary na Zachodzie zależeć będzie od naszego sposobu życia tym proroctwem” [8].

 

Przez Zachód przechodzi fala radykalnych zmian dokonujących się w społeczeństwie. Sporo ruchów o nastawieniu marksistowskim, antyrodzinnym i promującym ideologie LGBT doznaje wsparcia od najbogatszych ludzi tego świata – fundacji Forda, Rockefellera, Rothschilda czy Sorosa – w jednym celu: by uwolnić się, jak twierdzą, od uścisku heteronormatywnego myślenia i chrześcijańskiego przekonania o tym, że w centrum najwyższej troski społeczeństwa winna stać rodzina. Pieniądze i nacisk medialny zmierzają w jednym tylko kierunku: autorytarnej kontroli społeczeństw. Nowa zasada wolności brzmi: nie wolno kwestionować naszych idei i wysiłków! I jest ona konsekwentnie egzekwowana przez społecznościowych gigantów medialnych, takich jak Facebook i inne. Przodują one w technikach publicznego upokarzania i eliminowania osób, jak i środowisk o odmiennych poglądach i stanowiskach. Są to techniki znane z wcześniejszych komunistycznych rewolucji.


Twórzcie małe wspólnoty!

 

Jeśli chcemy przetrwać, musimy wrócić do korzeni wiary, być Kościołem bez kompromisów. Papież Benedykt XVI w 2012 roku mówił, że kryzys duchowy ogarniający Zachód jest poważniejszy od upadku Imperium Rzymskiego pod koniec V wieku. Światło chrześcijan wygasa, bo zlekceważyliśmy objawy nadciągającej klęski. „Nie ma już bezpiecznego miejsca dla chrześcijan – pisał przywoływany wyżej Rod Dreher – ani w świecie, ani też wewnątrz Kościoła” [9]. W jego wnętrzu, zamiast żywej, biblijnej wiary, górę bierze „rozwodniona duchowość” oraz „moralistyczny deizm terapeutyczny” [10]. Ta mentalność podbija Kościoły, niszcząc w nich depozyt wiary biblijnej. Nie ma w niej miejsca na pokutę, miłość wymagającą poświęcenia, czystość serca i chwalebny krzyż. Obowiązuje religijność naturalna wokół kultu własnego ja i materialnej wygody. Narzuca się pytanie: czy chrześcijaństwo, jakie jest wyznawane w naszych parafiach i rodzinach i jakie jest znane młodym ludziom, stanowi środek nawrócenia czy też usypiającą szczepionkę służącą temu, by nie brać wiary na serio? Żyjemy w społeczeństwie, w którym przekonania ewangeliczne tracą na znaczeniu.

 

Należy dawać odpór światu z taką samą siłą, z jaką on napiera na nas. Zachód porzucił rozum i cnoty, poddając się relatywizmowi. Jesteśmy rządzeni emocjami. Za moralne uchodzi to, co jednostka uważa subiektywnie za słuszne i poprawne. „Nie możemy liczyć – pisze Dreher – na skuteczny opór wobec nadchodzącego miękkiego totalitaryzmu, jeśli nie mamy uporządkowanego życia duchowego” [11]. Rozpaczliwie potrzebujemy wyzwolenia z więzów samotności i rozproszenia, potrzebujemy exodusu z Internetu, by odkryć wolność, która daje poczucie wspólnoty. Od początku dziejów Kościoła przepowiadanie kerygmatu o zwycięstwie Chrystusa nad grzechem i śmiercią prowadziło do tworzenia małych wspólnot, aż ich ogromna ilość przyczyniła się do narodzin chrześcijańskiej cywilizacji ogarniającej całe społeczeństwo. Dziś, gdy owa cywilizacja przemija, znowu potrzeba tworzyć małe środowiska intensywnego życia wiary, które będą w stanie oprzeć się naporowi neopogańskiego barbarzyństwa i zapewnić chrześcijanom warunki pogłębiania więzi z Bogiem. Benedykt XVI zaproponował powrót do „wspólnot katechumenalnych, aby życie chrześcijańskie mogło się utrzymać w swej specyfice”. Wyjaśnił, że „w pierwotnym Kościele katechumenat został ustanowiony w odpowiedzi na coraz bardziej zdemoralizowaną kulturę jako przestrzeń życiową, w której praktykowano specyficzny i nowy sposób życia chrześcijańskiego, a jednocześnie chroniono go przed ogólnym sposobem życia” [12].


Ostatnie czasy są naznaczone licznymi interwencjami Matki Bożej w dzieje świata i Kościoła. Dawniej większość objawień maryjnych wiązała się z prośbą o wybudowanie kaplicy lub sanktuarium w miejscu Jej ukazania się. Tymczasem w 1959 roku, przychodząc do hiszpańskiego malarza Kiko Argüello, Maryja powiedziała: „Trzeba tworzyć wspólnoty chrześcijańskie, takie jak Święta Rodzina z Nazaretu, które żyłyby w pokorze, prostocie i uwielbieniu, gdzie drugi jest Chrystusem” [13]. Zamiast świątyni pojawia się wspólnota chrześcijańska jako miejsce nowej obecności Boga oraz nowego kultu [14]. Przyszłość pokaże, czy ta intuicja jest Bożym drogowskazem na nasze trudne czasy.

 

Dzisiejsza postnowoczesna cywilizacja przypomina mocno rozpędzony pociąg zapewniający pasażerom komfortowe warunki podróżowania. I to właściwie spełnia oczekiwania jego użytkowników. Nikt nie pyta o cel tej podróży. Tymczasem pociąg zmierza z wciąż wzrastającą prędkością w przepaść. Nic nie zdoła go uratować. Małe chrześcijańskie wspólnoty mogą w tej sytuacji przypominać ludzi, którzy rozpalają wzdłuż torów kolejowych wielkie ogniska i tańczą wokół nich, zachęcając przejeżdżających podróżnych, by wyskakiwali z tego ekspresu, ratując się przed katastrofą. By odkryć pierwsze prawdy wiary i jej piękno, potrzeba małych wspólnot.

 

ks. Robert Skrzypczak
Życie duchowe 116 jesień 2023

_________________________

Przypis:

 

[1] Ks. Dolindo Ruotolo, Tak widziałem Niepokalaną, Kraków 2020, s. 77.
[2] Ks. Dolindo Ruotolo, Maryja Niepokalana. Matka Boga i Matka nasza, t. 3, Warszawa 2022, s. 365.
[3] Cyt. za: A.C. Baugh, A Literary History of England, London 1967, s. 880.
[4] Hipocrate, Oeuvres complétes, t. VI, Paris 1849, s. 217.
[5] J. Ratzinger, Formalne zasady chrześcijaństwa. Szkice do teologii fundamentalnej, Poznań 2009, s. 506.
[6] Cyt. za: Raport o stanie wiary. Z ks. kard. Josephem Ratzingerem rozmawia Vittorio Messori, Kraków–Warszawa–Struga 1986, s. 35.
[7] J. Ratzinger, Wiara i przyszłość, Warszawa 1975, s. 77–78.
[8] Nouvel entretien exclusif avec Rod Dreher, „La Nef”, 9.02.2018.
[9] R. Dreher, Opcja Benedykta. Jak przetrwać czas neopogaństwa, Kraków 2018, s. 26.
[10] Tamże.
[11] R. Dreher, Żyć bez kłamstwa. Jak wytrwać w chrześcijańskiej opozycji, Kraków 2020, s. 11.
[12] Benedikt XVI, Die Kirche und der Skandal des sexuellen Mißbrauchs, „Klerusblatt”, Februar 2019.
[13] K. Argüello, Adnotacje 1988–2014, Częstochowa 2018, s. 5.
[14] Por. przypis do Rz 12,1 w Biblii Jerozolimskiej, Poznań 2006, s. 1594.

 
 



Pełna wersja katolik.pl