logo
Niedziela, 28 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Bogny, Walerii, Witalisa, Piotra, Ludwika – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Krzysztof Maślanka
Jak powstał wszechświat?
Obecni


Trzeba jeszcze koniecznie zwrócić uwagę na niebezpieczeństwo popełnienia – i to w najlepszej wierze – subtelnej pomyłki, a może wręcz nadużycia. Jeśli bowiem Wszechświat miał swój początek w postaci gigantycznej eksplozji, to kuszące staje się utożsamienie owej eksplozji z Bożym aktem stworzenia, o którym mówi biblijna Księga Rodzaju: „Na początku stworzył Bóg niebo i ziemię”. W takim właśnie duchu wypowiedział się papież Pius XII w swym przemówieniu do Papieskiej Akademii Nauk w roku 1951: „Wszystko zdaje się wskazywać, że Wszechświat miał w skończonym czasie gwałtowny początek” – mówił papież, dodając, że bezstronne naukowe rozumowanie pokazuje, iż Wszechświat jest „dziełem stwórczej wszechmocy, której potęga, wyzwolona przez potężne fiat wypowiedziane miliardy lat temu przez Ducha-Stworzyciela, rozprzestrzeniła się na cały Wszechświat”.

Trzeba wszakże z naciskiem podkreślić, że, jak przyznał dalej papież, „zgromadzone do chwili obecnej fakty nie stanowią niepodważalnego dowodu na to, że Wszechświat został stworzony w czasie”.

Interesująca była reakcja uczonych na to dość jednoznaczne oświadczenie, i to pochodzące z tak autorytatywnego źródła. Wśród członków samej Akademii nastąpił rozdźwięk. I tak znany matematyk angielski, Sir Edmund T. Whittaker, skądinąd nawrócony na katolicyzm anglikanin, poparł stanowisko papieża. Natomiast wybitny belgijski kosmolog, ksiądz katolicki oraz pionier koncepcji rozszerzającego się Wszechświata, Georges Lemaître, wyraził zdecydowany sceptycyzm i próbował złagodzić wspomnianą wypowiedź twierdząc, iż nie ma solidnych podstaw, by stawiać znak równości między Wielkim Wybuchem a Bożym aktem stworzenia.

Wydaje się to paradoksalne, ale z perspektywy czasu okazuje się, że bliżej prawdy był sceptyczny Lemaître. Przypuśćmy bowiem na moment, że faktycznie nauka natknęła się na wyraźny, dający się zaobserwować ślad Bożej interwencji stwórczej. W pierwszej chwili można poczuć zrozumiałą satysfakcję, wręcz euforię: oto potwierdziliśmy naukowo Pismo Święte, podstawy naszej religii są zatem obiektywnie prawdziwe. Nauka i wiara spotkały się.

Ale zaraz potem przychodzą wątpliwości: czy Bóg, którego działanie można zweryfikować ludzką matematyką i teleskopem może faktycznie być nieskończenie doskonały? Ten, „który zamieszkuje światłość niedostępną, którego żaden z ludzi nie widział ani nie może zobaczyć” (1 Tm 6,16) i który, jak mówi prorok Izajasz, jest „Bogiem ukrytym” (Iz 45,15)? A jeśli kiedyś model Wielkiego Wybuchu zostanie po latach zmodyfikowany lub wręcz obalony przez kolejnego Kopernika czy nowego Einsteina? Wtedy trzeba by konsekwentnie odwołać wspomniane poglądy…

Aby nie było wątpliwości, Pius XII był wyjątkowo otwarty na sprawy nauki i postępu technicznego. Jego – rzadko niestety przytaczane i stąd mało u nas znane – trafne wypowiedzi na temat roli wynalazków technicznych dowodzą, że był to mądry i światły człowiek. Tymczasem propaganda komunistyczna zawzięcie próbowała go (a postkomunistyczna i inna nadal próbuje) zdyskredytować jako rzekomego konserwatystę. Od tamtego czasu kolejni papieże, zwłaszcza Jan Paweł II, kilkakrotnie ogłaszali ważne dokumenty na temat związków nauki i religii. Jest to głęboki i trudny temat na osobny artykuł. Tutaj wspomnę tylko, że nie należy mieszać – choćby w najlepszej wierze – metody naukowej, czyli matematyczno-doświadczalnej z istotą teologii, gdzie dominuje pozarozumowe objawienie. To świadome rozdzielenie – a jednocześnie wzajemne harmonijne uzupełnianie się – w sposób najpełniejszy wyraził Jan Paweł II w swej encyklice Fides et ratio (Wiara i rozum) pisząc o „dwu skrzydłach, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy”.

Zajmowanie się sprawami globalnymi i granicznymi, takimi jak cały Wszechświat, jego pochodzenie, struktura, ewolucja i ostateczne losy skłania zawsze do snucia refleksji bardziej ogólnych, z natury swej mniej ścisłych, ale, jak sądzę, inspirujących i pożytecznych. Kilka z nich chciałbym na koniec przedstawić.

Zapewne zabrzmi to banalnie, ale każdy naukowiec jest przede wszystkim człowiekiem – niezależnie od tego, jak zawiłe rzeczy bada i niezależnie od tego, jak bardzo jest uzdolniony, sławny i utytułowany. Doświadczenie dowodzi, że każdy z nich, nawet wielki Einstein, w swych planach badawczych napotkał kiedyś szczyt nie do zdobycia, mur nie do skruszenia. Przychodzi nieuchronny moment, gdy opadają emocje towarzyszące odkryciom, gdy ambitne naukowe plany nie wytrzymują konfrontacji z trudną rzeczywistością. Kończą się pompatyczne konferencje naukowe, gdzie jeden umiejętnie nagłośniony sukces goni inny. Wymarzony, tak znakomicie zapowiadający się wynik naukowy okazuje się wielkim rozczarowaniem. Zdarza się, że o tym, co wczoraj było modne, więcej – „jedynie słuszne”, dzisiaj niezręcznie nawet wspominać w gronie fachowców: teoria wszystkiego, wielka unifikacja sił przyrody, wielowymiarowe czasoprzestrzenie, tzw. superstruny – by wymienić tylko niektóre wyblakłe hasła i niespełnione marzenia ostatnich lat. Zawiedziona nadzieja, pustka i ciemność. Każdy bardziej ambitny naukowiec zna to uczucie, lecz żaden nie lubi się z niego zwierzać, tym bardziej nie widać tego w publikacjach.


 

 
 



Pełna wersja katolik.pl