Autor: ta gorsza (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data: 2020-05-25 10:03
@A - piszesz: "Było może tak, że myśląc o tym, pozwalając płynąć tym myślom w sobie, do oczu zaczęły napływać ci łzy? Albo może leżąc już w łóżku zdarzyło ci się czasem płakać do poduszki? Łzy, których nikt nie widział i nie słyszał jak płaczesz. Pomyślałaś, że te łzy to może właśnie był taki znak Jego obecności? Jego delikatnego, czułego dotyku. Że może właśnie wtedy On cię przytulał do siebie? I te łzy to był taki dotyk Jego miłości. Skutek tego dotyku. On już z daleka widział twoje myśli, czytał je w tobie i jeszcze zanim zdążyłaś je wypowiedzieć, jakby puścić w ruch, pozwalając im płynąć, to On już wcześniej cię przytulił i stąd właśnie te łzy. Na skutek dotyku Jego miłości. Jego przytulenia."
Przecież Jezus wie, że moje życie od początku pełne jest łez smutku, żalu, bólu, bezsilności, tęsknoty, poczucia bycia odrzuconą, nie kochaną, nie chcianą. Nie raz płakałam w poduszkę, a mój mąż mówił: "ty tylko płakać potrafisz". Mama widząc łzy w moich dorosłych już oczach mówiła: "zachowujesz się jak dziecko". Teraz płaczę tak, żeby nikt nie widział. Leki na przeciw depresji już nie pomagają. Dlaczego do tych łez Jezus "dorzucił" jeszcze swoje? Chciał mnie dobić? Prosiłam o przytulenie, a dał mi łzy? Przecież sam mówił: "Jeżeli którego z was, ojców, syn poprosi o chleb, czy poda mu kamień?" (Łk 11,11).
|
|