logo
Czwartek, 09 maja 2024 r.
imieniny:
Grzegorza, Karoliny, Karola, Pachomiusza – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Iwona Szkudelska
"Nie zmuszą mnie, bym ich nienawidził"
Głos Ojca Pio


W imię prawa

W klasztornej celi-więzieniu miał dużo czasu na przemyślenie sytuacji, w jakiej się znalazł. Była nie do pozazdroszczenia. W cywilizowanym państwie skazano go na śmierć cywilną, pozbawiając nawet praw przysługujących więźniom: nie znał wyroku, jego uzasadnienia, nie wiedział również, jaki będzie czas odbywania "kary". Odnosił wrażenie, że jeśli chodzi o zakres udzielania tych informacji, rząd bawi się jego kosztem.

Już na początku pobytu w tym miejscu "pan o twarzy bez wyrazu" oświadczył, że za kilka dni zgłoszą się do Prymasa przedstawiciele rządu, by porozmawiać o zaistniałej sytuacji (zapowiedź ta została spełniona dopiero dwa lata później, w sierpniu 1955 roku, gdy Prymas przebywał w trzecim miejscu aresztowania - w Prudniku Śląskim).

O stawianych wobec niego zarzutach dowiedział się ze skrawka "Trybuny Ludu", który, mimo braku dostępu do prasy, niespodziewanie wpadł mu w ręce. Na łamach tej gazety generał Ochab obrzucił go stertą spreparowanych, kłamliwych oskarżeń. Było to poważne naruszenie honoru żołnierskiego: zaatakowano bezbronnego.

Wiedział, że musi się bronić. "Gdybym dziś nie chciał bronić swych praw do wolności, nie umiałbym - gdyby zaszła potrzeba - bronić i wolności Ojczyzny. Tylko taki obywatel umie bronić wolności, który doznaje wolności w swej Ojczyźnie. Obywatel uciskany w swej Ojczyźnie nie jest zdolny jej bronić" - odnotuje w "Zapiskach".

Po długim oczekiwaniu na jakąkolwiek szansę rozmowy z władzami, poprosił o pozwolenie na napisanie listu do rządu z prośbą o wyjaśnienie zaistniałej sytuacji. Uważał to za swój obowiązek; jego milczenie mogłoby być bowiem odebrane jako wyrzeczenie się praw lub lekceważenie zarzutów, które przeczytał. Prośba ta przez wiele miesięcy okazywała się niemożliwa do zrealizowania. Komendant, który miał obowiązek przeprowadzania codziennych, kilkuminutowych wizyt w celi aresztanta, odpowiadał niezmiennie, że w tej kwestii "przełożeni dotychczas nie zajęli stanowiska".

Owo zaprogramowane milczenie ze strony władz było tym boleśniejsze, że wcześniej to właśnie kardynał Wyszyński był inicjatorem dążenia do szukania porozumienia pomiędzy Kościołem w Polsce a rządem, aby w bardzo trudnych czasach, w których zaczęło się nasilać jawne prześladowanie Kościoła, uchronić naród od napięć i rozlewu krwi. Dążenia te zaowocowały pracami Komisji Mieszanej i powstaniem tekstu nazwanego "Porozumieniem". Dokument ten stał się odtąd jedynym argumentem w ręku Episkopatu - ówczesny rząd nie liczył się bowiem z konstytucją, zerwał konkordat i nie uznawał Kodeksu prawa kanonicznego.

Kiedy w październiku 1953 roku przewieziono Prymasa do innego miejsca aresztowania - starego budynku poklasztornego w Stoczku Warmińskim - w obecności komendanta po raz kolejny zaprotestował przeciwko takiej formie uwięzienia.

Słowa protestu odbiły się echem od ścian klasztornej celi.

Troska o zdrowie

Zima w Stoczku była szczególnie surowa, a warunki bytowania więźnia godne pożałowania. Piec nie wystarczał na ogrzanie pokoju. Od parteru ciągnęła wilgoć, a od okien przeszywające zimno. Przez długi czas trzeba było się myć w zimnej wodzie, której i tak bardzo często brakowało. Ściany korytarzy pokryte były szronem. Nieustannie marzły ręce, nogi; nie można ich było rozgrzać nawet w nocy.

Kardynał bardzo podupadł na zdrowiu. Puchły mu ręce, oczy. Odczuwał silny ból w okolicy nerek i w całej jamie brzusznej. Ból głowy stał się jego nieodłącznym towarzyszem. Trudno było się doprosić jakiegokolwiek środka przeciwbólowego. Tak jakby chciano mieć kontrolę nad wszystkim, nawet nad najdrobniejszą dolegliwością.

Komendant podczas swoich rutynowych wizyt musiał wysłuchiwać również skarg dotyczących zdrowia. Niewzruszenie uważał, że za jego stan odpowiedzialność ponosi sam więzień. Zaproponował jednak zbadanie go przez komisję lekarską, gdyż, jak stwierdził, "w XX wieku człowiek ma prawa" i ksiądz ma "prawo do leczenia się". Prymas zapytał o jej skład, gdyż na anonimowych medyków w tak delikatnej i osobistej sprawie, jak troska o własne zdrowie, nie mógł się zgodzić. Ustalono, że jeden z lekarzy będzie ze strony władz, a drugi zostanie wskazany przez Prymasa.

I w tym przypadku rząd dopuścił się nielojalności: komisja złożona z dwóch lekarzy wyznaczonych przez władze zbadała więźnia dopiero w maju. Przy tej okazji Prymas zwrócił ich uwagę na warunki przetrzymywania, zarówno zewnętrzne, jak i psychiczne, gdyż miały one znaczący wpływ na jego zdrowie. Stwierdził, że skoro są oni nie tylko lekarzami, ale także przedstawicielami społeczeństwa, musi wyrazić względem nich poczucie krzywdy i zniewagę, jaką odczuł ze strony państwa - nie tylko osobistą, ale również wobec Kościoła, która bardziej boli niż rany i choroby ciała.

W klasztorze

Podczas jednej z rozmów z komendantem kardynał Wyszyński dowiedział się, że nie może twierdzić, iż jest "więźniem", ponieważ nie przebywa "w więzieniu", lecz "w klasztorze". Taką wersję przekazano również społeczeństwu. Zbulwersowany, wyjaśnił wówczas swojemu rozmówcy, co należy rozumieć przez wyrażenie "osadzenie w klasztorze" - nagminny za czasów rosyjskich sposób traktowania księży katolickich przez władze. Ci więźniowie znajdowali się jednak w lepszej sytuacji niż on: mogli poruszać się po okolicy, mieli zapewnioną wolność korespondencji i dostęp do prasy - a tych podstawowych ludzkich praw Kardynał został pozbawiony.

Jedynie w czwartym miejscu przymusowej izolacji - klasztorze sióstr nazaretanek w Komańczy, do którego został przewieziony 27 października 1955 roku, by spędzić w nim ostatni rok aresztu, miał nieco lepsze warunki, choć też mocno ograniczono i kontrolowano zakres swobody więźnia. Mógł spacerować po pobliskim lesie, czytać dowolną prasę (po raz pierwszy od dwóch lat), korespondować, przyjmować osoby odwiedzające, którym udało się zdobyć specjalną przepustkę (odpowiednie władze "wyspecjalizowały się" w utrudnianiu jej wydawania).

We wcześniejszych miejscach przymusowego pobytu: Rywałdzie, Stoczku Warmińskim i Prudniku Śląskim tych praw był pozbawiony. Cenzurze poddawano jego korespondencję. Mógł pisać listy tylko do ojca i siostry (prosząc każdorazowo o pozwolenie) i nie miał wpływu na to, kiedy ta korespondencja zostanie "odczytana". Była to dodatkowa szykana. Ani siostra, ani ojciec, choć byli adresatami, a więc właścicielami listów, nie mogli ich sami czytać ani zatrzymać.

Manipulowano również odpowiedziami na nie: wycinano niektóre fragmenty, a pozostałe sklejano, by sprawiały wrażenie całości.
 
 
 



Pełna wersja katolik.pl