logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Adolfo Olivera Sánchez
Życie trudniejsze niż śmierć
eSPe


Wydawnictwo eSPe
Cena 13.80 zł.
Rok wydania 2002
Oprawa miękka
Format 125x195
ISBN 83-88683-43-8
stron 180, (30 rozdziałów)


 

rozdział 13

Pamiętam, że kiedy przybyłem do szpitala, każda śmierć była ciosem, który wstrząsał całym domem. Później nawet Jan stał się jeszcze jednym zmarłym. Przychodzi chwila, kiedy wydaje się nam, że już ten ostatni sto razy umierał na naszych rękach i że na jego pogrzeb przychodzą ciągle ci sami ludzie. Te same twarze, te same łzy, te same zdania, wszystko powtarzane z zadziwiającą monotonią. Trzeba walczyć dzień i noc, by pamiętać, że żadna śmierć się nie powtarza, że każdy doświadcza swojej po raz pierwszy i jedyny. Tak jak i nasza śmierć będzie niepowtarzalna.
My, żywi, widzieliśmy cudzą śmierć, wyobrażamy sobie, co może nastąpić, ale nie będziemy tego wiedzieli, dopóki nie nadejdzie ta chwila, a wtedy będzie już za późno, by gromadzić doświadczenia.

Trzy dni później, na tym samym łóżku, które zajmował Jan, umarł ktoś inny. Miał na imię Artur; jego choroba była zakaźna. Wydawał się mieć tę samą twarz i te same zgaszone oczy Jana. Przy nim również nie było nikogo.
Pielęgniarka poprosiła mnie, żebym przyszedł i Arturowi również zamknąłem oczy. Wspominałem Jana, zanim ostatecznie już przejdzie w zapomnienie.
Właśnie stamtąd wychodziłem, kiedy jedna z zakonnic zapytała, czy znam Jana, z piętnastki na dwudziestym drugim piętrze, bo pyta o niego jego córka. Ja na to, że tak, i żeby jej powiedziała, że jej ojciec już od trzech dni spoczywa na cmentarzu.
Rozpamiętywałem te sprawy w windzie, pełnej ludzi. Pewna pani chciała wiedzieć, czy pamiętam Ludwika, jej męża.
-Ludwik, Ludwik - szukałem jego twarzy w swoim rejestrze i nie znajdowałem jej.
- Wydaje mi się, że powinienem sobie przypomnieć, ale na razie mi się to nie udaje.
- Ależ tak - powiedziała ona - to ten, który ma siostrę zakonnicę, zrobili mu tracheotomię a ksiądz zawsze nazywał go "panem Ludwikiem".
Prawdę mówiąc nadal sobie nie mogłem skojarzyć, ale spytałem, żeby jej nie sprawić zawodu:
- I jak się miewa?
Spojrzała na mnie zbita z tropu. Trzymała za rękę niedorozwiniętego chłopca, który się uśmiechał. Puściła jego dłoń, żeby mi powiedzieć:
- Ale przecież odprawił ksiądz jego pogrzeb.
Dokładnie w tym momencie stanęła mi przed oczami twarz Ludwika. Ale zbyt późno. Kobieta to zrozumiała:
- Oczywiście, tylu ich ksiądz widzi. Każdy z nas widzi tylko swojego chorego i on wydaje się jedyny.

Marianna w swoim pokoju nadal skarżyła się na to, że wszyscy ją opuścili.
- Pamięta ojciec moją córkę? Już tu nie wróciła. Miałam okropną noc. Mówią, że majaczyłam. Przypuszczam, że znajdzie się w pobliżu ktoś, kto otrze mi rozpalone czoło odświeżającymi chusteczkami. Nie wiem. Ale muszę w kogoś wierzyć. Proszę sobie wyobrazić, że nie dali mi jeść. Mówią, że ta kroplówka wystarczy. Trzymam się jakoś tylko dzięki niej i dzięki plazmie. Ale nie mam odwagi spojrzeć w lustro. Jedyne, co mi zostało z tego całego omdlenia, to wspomnienie Boga. Widziałam Go, wie ksiądz? Pewnie ksiądz powie, że to tylko wytwór wyobraźni, ale to musiała być prawda, bo śmierć przestała mnie obchodzić. To był On. Bez cienia wątpliwości. Starzec, ale nie zgrzybiały, miał białą brodę, która wydawała się z kryształu, tak jak Jego twarz. Uśmiechał się do mnie i wyciągał ku mnie ramiona. Nagle zobaczyłam, jak z jego wyciągniętych dłoni wybiegła potężna błyskawica i pognała ku ziemi, do centrum Afryki. Wzywał mnie po imieniu i słyszałam, jak mówił, żebym się nie bała. Nigdy nie zdarzyło mi się nic podobnego, proszę mi wierzyć.

W tym miejscu głos jej zmatowiał i przestała płakać.
- A może ja zwariowałam, ojcze Andrzeju?
- Jest pani żywa i to jedyne, co się liczy.
- Wie ksiądz, czułam się bardzo szczęśliwa. Mogę to opowiedzieć tylko księdzu. A to wszystko zdarzyło mi się zaraz po tym, jak zbuntowałam się przeciwko modlitwie, którą przyniosła mi jakaś zakonnica. O, tu jest. Proszę mi ją przeczytać na głos.
Zamknęła oczy.
 "Panie, weź mnie za rękę
 i poprowadź mnie drogą, którą mi wyznaczyłeś,
 właśnie teraz, w mojej chorobie.
 Nie chcę zrobić niczego,
 Co sprzeciwiałoby się Twej woli.
 Dziękuję Ci za Twą miłość
 I za cierpliwość, z jaką mnie prowadzisz.
 Mam nadzieję znowu wyzdrowieć.
 Pomóż mi odnaleźć spokój
 I uznać, że Ty tego chciałeś.
- Proszę przerwać. - poleciła mi - Niech ksiądz dalej nie czyta. Czy to nie straszne? Jak to możliwe - ta bzdura, że On tego chciał? Kiedy widziało się Boga, tak jak ja Go widziałam, to jest herezja.
Patrzyliśmy na siebie.
- Ale to, co jest dalej, jest piękne i pomaga mi. Proszę kontynuować.
"Być może ten okres
okaże się dla mnie owocny,
bo mam więcej czasu na myślenie
i na pytania o plany
Jakie Ty masz wobec mnie.
Wskaż mi, co mam zmienić w swoim życiu
Co mam znosić z większą cierpliwością i miłością.
Naucz mnie, jak znosić niepokoje
Swego własnego serca. Daj mi Twój spokój
Daj mi na nowo nadzieję
I oby moja nadzieja udzieliła się innym"

Kiedy skończyłem, powiedziała z goryczą:
- Jakie piękne słowa, gdyby tylko zostało mi więcej życia.
Spojrzała przez okno na październikowe słońce, które chyliło się ku zachodowi.
- Widzi ksiądz, jakie to piękne? Jaskółki odleciały i znowu wróciły. Ciągle odlatują. Widać, że są szczęśliwe w tym krótkim czasie, kiedy trwa ich życie, krzyżując swe drogi w powietrzu.
Marianna także żyła między jednym a drugim światłem, polatując niczym ptak, który wpadł do pokoju jednym oknem, by zaraz wyfrunąć drugim. Nie bała się śmierci, ale ciągle myślała o tym, że rozpoczęła się właśnie jej zima. Pokój pogrążał się w mroku.
- Proszę nie świecić światła - poprosiła. Tak się lepiej myśli. Nie wiem, jak wytrzymam tę noc. Odstawiają mi morfinę, żebym się nie przyzwyczaiła, i bardzo się boję. Wie ksiądz, co wydaje mi się straszne?
- Co takiego? - spytałem.
- Kiedy umrę i moja córka przyjdzie mnie zobaczyć, ujrzy mnie taką, jak inni zmarli - ci, których ja widziałam. Nie chciałabym, żeby mnie taką zobaczyła. Ani ona, ani nikt inny. Nie podoba mi się, że włożą mnie do trumny. Nie mogę wyobrazić sobie siebie martwej, w skrzyni. To okropne.
 Drżały jej dłonie i wargi. Spytała:
- Jak to jest z tym, że wiara góry przenosi? Czy to prawda?
- Tak mówi Ewangelia - zapewniłem ją.
I później, naglącym tonem:
- A zatem, czy ma ksiądz dość wiary, by mnie uleczyć?
Nikt nigdy nie powiedział mi czegoś takiego. Odparłem:
- Ufność pokładana w Bogu jest czymś bardzo osobistym. Nikt nie może jej nam użyczyć.
- Oczywiście, rozumiem. To tak, jakbyśmy poprosili zakochaną kobietę, żeby podzieliła się z nami miłością, którą czuje do jakiegoś mężczyzny.
Widziałem, że jest zmęczona.
- Lekarze nie wiedzą, że kobalt zabija - mruczała sennym głosem.

Zaledwie mogłem dojrzeć jej twarz i włączyłem czerwoną lampkę. Zasypiała. Ja też padałem ze zmęczenia. Wyszedłem, by popatrzeć na niebo, potem otwarłem książkę.
"Śmierć, twoja niewolnica, stoi u mych drzwi.
Przebyła nieznane morze
I w twoim imieniu puka do mego domu.
Noc jest ciemna
I zatrwożyło się moje serce.
Ale wezmę lampę
Otworzę drzwi
I powitam ją z oddaniem.
Bo jest twą wysłanniczką,
Ta, co stoi u mych drzwi.
Będę ją adorował płacząc, ze złączonymi dłońmi.
Będę ją adorował, rzucając jej do stóp
Skarb mojego serca.
A ona, spełniwszy rozkaz, odwróci się
Zostawiając na moim jutrze swój czarny cień.
I w moim opustoszałym domu
Zostanę ja, samotny i zwiędły 
Jako moja ostatnia ofiara dla ciebie.

Przyszło mi na myśl, że są osoby, jak papież czy król, które każdego dnia, jak tylko się obudzą, tworzą historię i ja też, codziennie od rana, jak tylko stanę u wezgłowia chorych, czuję się tak, jakbym pisał własny testament.


 



Pełna wersja katolik.pl