logo
Czwartek, 25 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Jarosława, Marka, Wiki – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Izabela Bobbé
Życie oddać...
Magazyn Salwator


Życie oddać...

Minęło dziesięć lat od tragicznej śmierci polskich franciszkanów w Peru.

"Pożoga"

Taki był tytuł pewnej wystawy w Krakowie, która dokumentowała drewniane kościoły Małopolski, które stały się ofiarą pożarów. Sczególnie utkwiły mi w pamięci zdjęcia i resztki - szczątki kandelabra - kościoła w Łękawicy koło Żywca. Myślę o nim w mieszkaniu pani Cecylii Strzałkowskiej, która opowiada o .Peru. Jakiż tu związek? - zapyta ktoś. A tak, bo z Łękawicy pochodził jeden z dwóch wspaniałych młodych mężczyzn, którego życie właśnie w Peru zostało gwałtownie przerwane. Był to o. Michał Tomaszek, misjonarz - franciszkanin, a także o. Zbigniew Strzałkowski, rodem z podtarnowskiej Zawady. Razem z nimi oddaliśmy Peru kawałek Polski.

Peru

Cecylia Strzałkowska, u której goszczę, już dwa razy wędrowała, a raczej pielgrzymowała, śladami swego bratanka, o. Zbigniewa, do tego dalekiego kraju na drugiej półkuli. W 2001 roku była to pielgrzymka bardzo uroczysta, z udziałem rodzin obu kapłanów, polskiego i miejscowego duchowieństwa, wiernych. Rozmawiamy wśród leżących przed nami licznych peruwiańskich pamiątek i zdjęć. Jawi się przede mną wspaniały kraj, z niezwykłym ciągiem pustynnych wydm tuż u brzegów Oceanu Spokojnego, z łańcuchami Andów częściowo skalistymi, częściowo zielonymi. Kraj czterokrotnie większy od Polski, dziwny, pełen niezbadanych tajemnic, mających swe źródła w wydarzeniach pierwotnych mieszkańców tych ziem - Inków, czcicieli słońca. A Inkowie - to starożytne miasto Cuzo, którego kamienna architektura odporna jest na najsilniejsze trzęsienia ziemi, to - odkryte dopiero w 1911 r. - niezywkłe położone w wysokich górach, tarasowe miasto Machu Picchu, z jego świątyniami i owianym legendą stołem ofiarnym. Gdyby nie ogromna nędza większości mieszkańców, nieustanne wstrząsy społeczne i ustrojowe - kraj ten mógłby być rajem dla turystów.

Ryzyko wliczone w powołanie

Franciszkanie misjonarze nie wybrali się do Peru jak na wycieczkę. Obaj, jeszcze przed święceniami kapłańskimi, przeczuli swe misyjne powołanie; mogło ono zrodzić się już w Krakowie, w tutejszym seminarium franciszkaów. Kiedy zaś wzięli swe krzyże misyjne - we Wrocławiu w roku 1986 - obaj mieli świadomość, że mogą nie powrócić z misyjnego szlaku. Człowiek świecki powiedziałby: to świadomość ryzyka, które jest wliczone w powołanie misyjne. W czasie mszy pożegnalnych, o. Michała w Pieńsku (k. Zgorzelca) i o. Zbigniewa w Legnicy, przewijała się myśl, że Bóg może zażądać od nich najwyższej ofiary.

Kiedy w grudniu 1988 roku stanęli na peruwiańskiej ziemi, najpierw o. Zbigniew z o. Jarosławem Wysoczańskim, a wkrótce o. Michał - krakowska prowincja franciszkanów dopiero rozpoczynała swą misję w tym kraju, ze swym wezwaniem "Pokój i dobro". Patrzę na zdjęcia pani Cecylii ze stolicy Peru, Limy. To było pierwsze miejsce na szlaku podróży młodych franciszkanów. Miasto niesamowitych kontrastów: przepych rezydencji miejscowych oligarchów, głównie potomków hiszpańskich rodów (dla przypomnienia - Peru zostało odkryte w 1532 r. przez Hiszpana Francisca Pisarro) - i niewyobrażalna dla nas bieda osiedli nędzarzy, Indian bytujących w lepiankach z gliny i dykty, bez wody. Istna wylęgarnia chorób. "Dachy domów w Limie to wysypiska śmieci - pisał o. Zbigniew w jednym z pierwszych listów - kradzież, lenistwo nie są tutaj grzechem."

Parafia, w której przyszło im pracować, Pariacoto - położona wysoko w górach - była ogromna, obejmowała 70 wiosek. Serdecznie przywitały ich tu siostry służebniczki, od lat czekające na kapłanów. Ludność miejscowa prymitywna, biedna, o "luźnej" moralności. Dla naszych misjonarzy wszystko to było nowe, inne: "Mówisz do nich słowo Boże, jakbyś mówił do kamieni" - notuje o. Michał w trudnych chwilach. Ale przecież szybko się odnajdują: "Pariacoto jest dla mnie wioską, która leży gdzieś za miedzą Łękawicy" - pisze w liście do domu. Coraz lepiej rozumieją nie tylko język, ale obyczaje i tradycje. "Bawią się w różne zawody: kierowcy, malarza, murarza, elektryka. Mają już za sobą sympatię Indian, a o. Michał "zaprawiony" w tej pracy w Polsce, staje się królem młodzieży i dzieci. Chodzą w góry - buty przysłano z Polski - są tam "bliżej nieba". Medytują w położonym nieopodal miejscu, gdzie w roku 1970 straszliwe trzęsienie ziemi pochłonęło - grzebiąc tonami śniegu i lodu - blisko 70 tysięcy istnień ludzkich (runął wierzchołek góry).
Czy nie czuli niepokoju? Widzieli na co dzień dziwny lęk i milczenie ludzi. Terroryzm. Po tragedii w Nowym Jorku - słowo to ma dziś inny wymiar. A przecież, kiedy misjonarze przybyli do Peru, już od prawie 20 lat krwawe ślady swej działalności znaczył ruch "Świetlistego Szlaku", wyrosły na ludzkiej biedzie i rozpaczy, wymierzający "niepokornym" po swojemu pojmowaną sprawiedliwość, której symbolami były znaki sierpa i młota. Fanatyczni terroryści ze "Szlaku" chcieli podporządkować sobie wszystko i wszystkich. Misjonarze z Polski musieli być dla nich przeszkodą. Nieśli oświatę, pomoc charytatywną i to na "ich" terenie! Mogli im zagrozić - i to trzeba było przerwać.

Zginęli za wiarę

Wieczorem, w piątek 9 sierpnia 1991 - właśnie skończyła się Msza Święta - kilkunastu zamaskowanych mężczyzn wyprowadziło ojców Michała i Zbigniewa z kościoła. Związano im ręce. "Przyszedł już czas" - powiedział jeden z nich, gdy wpychano ich do samochodów (należących zresztą do parafii). Zakonnicę, która próbowała do nich dołączyć, brutalnie wyrzucono z pojazdu. Słyszała jak kapłani mówili coś do siebie po polsku. Wywieziono ich w pobliże, do Starej Wsi (Pueblo Viejo) - i późnym wieczorem zamordowano, jako "sługusów imperializmu", w sposób Polakom dobrze znany - strzałami w tył głowy i plecy. Zastraszeni ludzie, zamknięci w domach, niczego nie słyszeli i nie widzieli. Nie wiemy, jakie były ostatnie słowa zakonników, zginęli samotnie. Tu szczególne skojarzenie: o. Zbigniew mówił kiedyś na kazaniu - jeszcze w Legnicy - o Chrystusie jako kapłanie samotnym.
Można powiedzieć, że ich powrót do Pariacoto był drogą triumfalną; trumny na ukwieconym wozie przejeżdżały pod bramami z kwiatów. Wszędzie tłumy modlących się i płaczących ludzi. Spoczęli w kościele, w kamiennych niszach grobowych, 33 letni o. Zbigniew i 30 letni o. Michał. Celebracje żałobne zgromadziły grono wybitnych osób duchowych i świeckich, jakich nigdy tu nie widziano. Wyrazy bólu i współczucia przesłał na ręce miejscowego biskupa Ojciec Święty Jan Paweł II. Zaś bp Luis Barbaren powiedział w kazaniu żałobnym: "Głosili słowa Jezusa Chrystusa, bronili pokoju, życia i godności człowieka. Zginęli za wiarę".

Są solą naszej ziemi

Zaledwie w pół roku po ich odejściu zapowiedziano wszczęcie procesu beatyfikacyjnego. Kościół w Peru od razu uznał ich za męczenników. Miejsca ich ostatniej drogi są dziś stacjami Drogi Krzyżowej, tak jak w Polsce - stacje ks. Jerzego Popiełuszki. Ich krew przelana - zebrana na relikwie - wydaje już owoce: zastraszeni ludzie przestają się bać, umacniają się modlitwą u grobów swoich ojców. Są nowe powołania kapłańskie.
"Widocznie Bóg chciał tej ofiary - mówi mi jeszcze pani Strzałkowska. A tam, w Pariacoto, my ich rodziny, czujemy wokół siebie ludzką wdzięczność, że oni tam wśród nich są, że obdarzają ich widocznymi łaskami." Są solą naszej ziemi, wśród gór, które już zdążyli pokochać.

Izabela Bobbé
Dziennikarka. Absolwentka wydziału filologii polskiej i romańskiej UJ. Redaktor w dziale literatury pięknej w Instytucie Wydawniczym Pax.

tekst pochodzi z Magazynu SALWATOR, nr 1/2002  - www.salwator.com

 
 



Pełna wersja katolik.pl