logo
Czwartek, 18 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Apoloniusza, Bogusławy, Gościsławy – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Brat Moris
Z powodu Jezusa i Ewangelii.
Wydawnictwo Esprit


Wydawca: Esprit
Rok wydania: 2010
ISBN: 978-83-61989-20-2
Format: 130x200
Stron: 420
Rodzaj okładki: miękka

 
Kup tą książkę

 

Zakłócona młodość

Rok później opuściłem prewentorium i po krótkim czasie spędzonym u matki - sytuacja nie zmieniła się, a więc pytanie, co ze mną zrobić, pozostało aktualne - wróciłem do Lafigere, do dziadka. Najmłodsza z moich ciotek, Juliette, zamierzała wyjść za mąż, lecz nie opuszczała regionu. W domu zostaliśmy więc we troje, dziadek, ciotka Luiza i ja. W takiej sytuacji mogłem więcej pomagać, a pomoc była potrzebna.

Gorąco kochałem dziadka, który był bardzo dobry i który, widziałem to wyraźnie, starzał się i tracił siły. Pewnego dnia, po zakończeniu wszystkich prac, usiedliśmy obok siebie na kamiennych schodkach, rzucając od czasu do czasu okiem na przycięte dopiero co drzewa oliwkowe. Dziadek zwrócił się do mnie po francusku, który znał nieźle, ale ponieważ nie mówił nim na co dzień, robił drobne błędy: "Myślałem o tobie pod twoją nieobecność i zastanawiałem się, jak mógłbym ci pomóc, ale jestem tylko starym wieśniakiem z gór. Kiedy zostaniesz sam, życie tutaj będzie dla ciebie zbyt ciężkie i bez przyszłości...". Dziadek był człowiekiem prawym i głęboko wierzącym. W niedzielę rano chodziliśmy razem na Mszę świętą, którą odprawiał młody ksiądz z sąsiedniej parafii. Dziadek, dopóki mógł, służył do Mszy, klęcząc na kamiennych stopniach przed ołtarzem. Głęboka wiara zawsze kierowała jego życiem i pozwoliła mu dostrzec wiele problemów wykraczających poza nasze dość ograniczone środowisko. W tamtym okresie był jedynym człowiekiem w gminie prenumerującym i regularnie czytającym gazetę. Nadszedł taki moment, kiedy musiałem go zastąpić w prowadzeniu rodzinnej modlitwy wieczornej. Należało dość szybko odmówić kilka modlitw na kolanach, ja zaczynałem, a pozostali podejmowali modlitwę.

Tamtego roku odwiedził nas najmłodszy brat ojca, Louis. Na stałe mieszkał w Nicei, widywaliśmy go bardzo rzadko. Mogłem mieć wówczas piętnaście lat. Razem z nim i z dziadkiem poszliśmy odwiedzić ciotkę Viktorię mieszkającą w odległości około 7 km od nas. Wizyta upłynęła bardzo miło, wracaliśmy drogą, gdyż w tamtym okresie samochody przejeżdżały tamtędy raczej rzadko. Szliśmy przez jakiś czas w milczeniu, ja w środku między nimi, aż w pewnym momencie stryj zadał mi najzwyczajniejsze w świecie pytanie, którego jednak się nie spodziewałem: Czy masz wieści od rodziców? Nie byłem w stanie odpowiedzieć. Wzmianka o rodzicach wstrząsnęła mną, z oczu popłynęły łzy. Byłem osłupiały, dalej więc szliśmy w milczeniu. Dziadek spuścił głowę, nie wiem, czy usłyszał pytanie. Nieco dalej spotkaliśmy ciotkę Louise. Wyszła nam naprzeciw w obawie, że jej ojciec może poczuć się zmęczony.. "Co się stało?" - zapytała na nasz widok, a stryj odpowiedział, że nic się nie stało. W domu życie potoczyło się normalnym trybem i dopiero później to banalne przecież zdarzenie uzmysłowiło mi, jak bardzo byłem przewrażliwiony i jak głęboko zraniony.

W dalszym ciągu pilnowałem owiec. Pomagał mi w tym pies, a ja wykorzystywałem ten fakt, by czytać. Wujowie nawieźli i zostawili w domu całą masę książek, głównie powieści, pewnie bez żadnej wartości literackiej, lecz ja bardzo lubiłem czytać. Zdarzało się, że kiedy byłem pogrążony w lekturze, rozbrykany koziołek podchodził i przeskakiwał przeze mnie. Coraz więcej pracowałem także na roli, przy uprawie winnej latorośli; z góry znosiłem na plecach ciężkie worki pełne kasztanów. Dzięki naukom dziadka zyskałem pewną wiedzę o podcinaniu drzew oliwkowych i winnej latorośli, posługiwaniu się siekierą itd. Czas mijał, raz czy dwa razy do roku odwiedzałem matkę. Skończyła się wojna, lecz kłopoty się nie skończyły.
Pieniędzy było mało, gdyż mieliśmy na sprzedaż jedynie kasztany, owoce (czereśnie i przede wszystkim figi), czasami kozie sery, lecz na co dzień korzystaliśmy z własnych produktów, które czasami wystarczały nawet na rok: z oliwek i tłoczonej z nich oliwy, z suszonych owoców, wina, wieprzowiny i mięsa z hodowanych przez nas zwierząt. Cieszyliśmy się też spokojem i wolnością, zwyczajnym, zdrowym życiem w niezwykle pięknym otoczeniu, lecz warunki pracy były ciężkie. Latem czasami zbiegałem do rzeki, żeby się wykąpać.

Kiedy miałem 16 czy 17 lat, coraz częściej dołączałem do grupy miejscowych młodych ludzi, którzy w niedzielę szli na tańce. Jechałem na rowerze wąską drogą wijącą się powyżej rzeki, często z kolegą obarczonym przewieszoną przez ramię harmonią. Ten kolega grał nam do tańca i sam bawił się całym sercem. Mieliśmy kilka miejsc spotkań, mających jedną wspólną cechę: całkowity brak luksusu. Szybko polubiłem taniec. Być może zamiłowanie to odziedziczyłem po rodzinie matki.
Pod koniec 1946 roku przyjechał do nas mój ojciec, sam, zmęczony. Chorował i przyjechał "na jakiś czas". Zrozumieliśmy, że przygoda z Yvonne zakończyła się, ojciec potrzebował odpoczynku, możliwości spojrzenia na całą tę sprawę z dystansu. Zaczął nam pomagać. Stosunki między nami były pozornie dobre. Odnosiłem się jednak do niego z rezerwą i starałem się nie mówić do niego "tato". Nie mógł nie wyczuwać niechęci z mojej strony. Potrzebowałem czasu, żeby się z nim oswoić!

Tego roku pewna młoda kobieta, dość z nami zaprzyjaźniona, przyjechała odwiedzić rodzinę na Boże Narodzenie. Znałem już trochę ową Margueritte, widywaliśmy się wcześniej. Była żoną rolnika mieszkającego w Carpentras, w okolicach Awinionu. Tam wszystko jest płaskie, ziemia – urodzajna, słońce – gorące, wody nie brakuje. Rozległe tereny bierze się więc pod uprawę truskawek, pomidorów, melonów itd., a w sezonie rolnicy potrzebują pomocy i zatrudniają robotników sezonowych. Marguerite zaproponowała, żebym pracował u nich przez sześć miesięcy; zapewniali mieszkanie, wyżywienie i zapłatę. Ponieważ ojciec był w domu, mogłem dysponować własną osobą, rozejrzeć się po okolicy i coś zarobić... Wyraziliśmy zgodę.


 



Pełna wersja katolik.pl