logo
Wtorek, 16 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Bernadety, Julii, Benedykta, Biruty, Erwina – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Brat Moris
Z powodu Jezusa i Ewangelii.
Wydawnictwo Esprit


Wydawca: Esprit
Rok wydania: 2010
ISBN: 978-83-61989-20-2
Format: 130x200
Stron: 420
Rodzaj okładki: miękka

 
Kup tą książkę

 

Rozdarcie

Odkrywałem Paryż, przeogromny, głośny, i rodzinę matki, tak różną od rodziny z południa. Mieszkaliśmy u rodziny jednego z braci matki, w małym mieszkaniu. Wszystko wydawało mi się niespokojne i trudne, duże wysokie domy, przylegające jeden do drugiego. Dni mijały, a mama dziwiła się brakiem wiadomości od ojca, później zaczęła się niepokoić, wpadła w popłoch. Dlaczego wciąż go nie ma? - powtarzała. Odczekała jeszcze trochę, ale dłużej nie mogła już wytrzymać i udało jej się uzyskać połączenie telefoniczne z burmistrzem naszej wioski. W ten sposób dowiedziała się, że wkrótce po naszym odjeździe sąsiedzi widzieli, że ojciec zapakował bagaże do samochodu i odjechał, zabierając ze sobą Yvonne i jej syna Jeannota. To wszystko, co burmistrz mógł nam powiedzieć. Dla matki jednak stało się jasne, że ojciec ją opuścił, że nas opuścił. Przez kilka dni płakała bez przerwy i nie wychodziła z domu. Być może to stało się powodem zapalenia zatok, wymagającego operacji.

Mama była więc zmuszona odważnie ruszyć na poszukiwanie pracy, a także szkoły dla mnie. Udało jej się szybko wynająć umeblowany pokój, niedaleko miejsca zamieszkania jej brata. Nasze nowe mieszkanie mieściło się nad nocnym lokalem o nazwie "Niebo i Piekło". Okna wychodziły na avenue de Clichy, ulicę hałaśliwą i uczęszczaną także w nocy. Zamieszkaliśmy tam już w połowie stycznia 1939 roku, a ja zostałem przyjęty do prywatnej szkoły na Montmartrze. Później matka zaczęła pracować w dużym sklepie.

Oznaczało to dla nas zasadniczą zmianę w życiu, a dla mnie szczególnie... Wszystko wydawało się takie nowe. Dzieci jednak szybko dostosowują się do nowych warunków, także do szkoły, w której, kiedy głośno czytałem albo odpowiadałem na pytania, dzieci śmiały się, słysząc mój akcent. Szybko zyskałem przyjaciół. Bawiłem się z nimi na wysepce pośrodku naszej ulicy, czekając na powrót mamy z pracy. Samochody jeździły z tyłu i z przodu, po chodnikach spiesznie przechodzili niezliczeni przechodnie, przede wszystkim turyści, odwiedzający kawiarnie, restauracje i nocne kabarety.

Wuj i ciotka, którzy sprzedawali w kiosku z gazetami przy placu Pigalle, starali się czuwać nade mną. Byli dla mnie bardzo dobrzy i spędzałem z nimi dużo czasu. W czwartki, dzień wolny od zajęć szkolnych, wuj zabierał mnie ze sobą, "żeby trochę chłopaka przewietrzyć", jak wyjaśniał ciotce. Czasami jeździliśmy taksówką na pole wyścigowe. Nie lubiłem tej rozrywki, gdyż wuj korzystał z okazji, by grać na wyścigach za pieniądze. Gromadziły się tam tłumy, grupy roznamiętnionych graczy, którzy spierali się ze sobą, a następnie rzucali się, by przed samym wyścigiem postawić na wybrane konie. Kiedy konie pędem przebiegały przed naszymi oczami nie widziałem nic, gdyż dorośli zawsze stali przede mną. Mój wuj całym sercem śledził wyścig, podobnie jak inni gracze, a ja nudziłem się, czekając na koniec. Kiedy indziej, i tę rozrywkę zdecydowanie wolałem od poprzedniej, szliśmy na piechotę do bazyliki Sacré-Coeur wznoszącej się na szczycie wzgórza Montmartre. Piękne, białe kopuły bazyliki odcinają się na tle nieba nad Paryżem. Musieliśmy wdrapywać się po wielu stopniach, obok był piękny ogród, a z góry rozciągał się wspaniały widok na Paryż. Wuj nie wchodził do środka do bazyliki, za to w drodze powrotnej zachodził do bistra na kieliszek białego wina. Tak wyglądały nasze przechadzki.

Miałem wielu wujów i ciotek mieszkających w okręgu paryskim, zarówno ze strony ojca, jak i matki. W niedzielne popołudnie często szliśmy z mamą do nich w odwiedziny. Pamiętam także jedną z sióstr ojca, która przyjechała do Paryża w poszukiwaniu pracy. Były z matką w podobnym wieku i bardzo się lubiły. Ciotka ta, Victoria, dostała pewnego dnia krótki list od mojego ojca z przeznaczoną dla nas niewielką sumą pieniędzy. Pokazała list matce, lecz nie chciała go jej oddać, gdyż na kopercie był stempel pocztowy, a ojciec zabronił ciotce zdradzić swoje miejsce zamieszkania. Matka błagała ciotkę, żeby jej oddała kopertę. Mówiła: Ja go znam i wiem, że gdyby zobaczył Maurice'a i mnie, wróciłby do nas.

Nie było to łatwe. Matka płakała i wyrzucała mi, że nic nie mówię, nie wyrażam uczuć, które mogłyby wzruszyć ciotkę i wpłynąć na zmianę jej decyzji. Rzeczywiście, nie mówiłem nic na ten temat, o nic nie pytałem, nie wszczynałem rozmów. Czułem się jak zablokowany od środka. Wujowie i ciocie patrząc na mnie, często powtarzali: Biedny mały, nie ma szczęścia, źle wygląda.

Zbliżały się letnie wakacje, miałem je spędzić u rodziny jednego z braci mamy, który miał dzieci w moim wieku, a mieszkał w pobliżu pięknego, rozległego parku, gdzie można było spędzać całe dnie. Matka odwiedzała nas w niedzielę. W rozmowach często przewijał się temat możliwej wojny. Rodzina planowała wywieźć dzieci na wieś. Pewnego dnia musieliśmy stać w kolejce po przydziałowe maski gazowe.


 



Pełna wersja katolik.pl