logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Tomasz Budzyński
Wzywam do modlitwy
Fronda


Wzywam do modlitwy
Rozmowa z Tomkiem Budzyńskim, liderem ARMII

- Jesteś idolem. Idol oznaczał w starożytności bożka. Czy nie czujesz, że jesteś przez małolaty traktowany jak bożek?

- Ja siebie nie uważam za żadnego idola, ale wiem, że przez niektórych jestem tak traktowany.

- A czy ty sam poczułeś, uwierzyłeś choć raz, że jesteś bożkiem?

- Trzeba się strasznie pilnować, żeby nie uderzyło do głowy. Z doświadczenia wiem, jak łatwo jest wmówić coś publiczności. Za pomocą muzyki rockowej można manipulować młodymi ludźmi, bo ich interesuje przeważnie tylko muzyka.

- Jak oceniasz świadomość przeciętnego bywalca koncertów rockowych?

- Przeważnie brak świadomości. Oczywiście znajdują się wyjątki i w tym cała nadzieja. Z reguły publiczność jest podatna na wszystko, co leci ze sceny. Jest jak plastelina. Jeżeli wokalista śpiewa, jak fajnie jest brać LSD, to myślą sobie, że jeżeli on może, to czemu ja nie, skoro to takie fajne. Nie trzeba daleko szukać, wystarczy posłuchać, co ma do powiedzenia konferansjer w Jarocinie i jaki jest tego odzew.

- No właśnie, to chyba nie przypadek, że pierwszy miliardowy kontrakt w Polsce podpisał zespół, który śpiewa, że najważniejsza w życiu jest marihuana.

- Takie piosenki mogą zrobić dużo złego. Marihuana to jednak nie to samo, co papierosy, ale młodzi ludzie zaczynają już rozumować w ten sposób, że to tylko niewinna zabawa, a narkotyki to nie zabawa.

- A ty co sądzisz o narkotykach?

- Dla mnie to jest oszustwo. Nie można przecież brać narkotyków bezkarnie, za to trzeba zapłacić. A cena może być wysoka. Nie mieści mi się w głowie, że można myśleć, że leżąca w zasięgu ręki "piguła" przyczyni się do czyjegoś duchowego rozwoju albo odpowie na twoje wszystkie pytania. To już jest szaleństwo. Sądzę, że takie książki, jak "Drzwi percepcji" Huxleya, prowadzą donikąd.

- Co sądzisz o satanizmie heavy-metalowców?

- Jest to taki satanizm komiksowy, niepokojący, ale bardziej godny politowania, bo sprawa jest prosta: diabeł z rogami itd... Gorzej, gdy szatan przybiera postać Antychrysta z Sołowjowa, czyli tego, który twierdzi, że czyni dobro i inni też tak twierdzą. To jest bardzo niebezpieczne, zwodnicze i prawdziwie szatańskie.

- Czy biorąc udział w showbiznesie nie masz poczucia współuczestnictwa w kreowaniu tych szkodliwych wzorów?

- Nie mam. To, że ludzie mogą kupić w sklepie płyty mojego zespołu, o niczym jeszcze nie świadczy. Ja staram się unikać podejrzanych imprez i koncertów. Nie poczuwam się do żadnej rockandrollowej mitologii w stylu "sex and drugs and rockandroll", jest mi to zupełnie obce.

- Czy miałeś kiedyś na scenie poczucie, że możesz wszystko?

- Był taki moment na Róbrege, że zobaczyłem, jak wielką władzę może mieć człowiek trzymający mikrofon. Było dużo skinów i zaczęła się zadymka. Przestaliśmy grać i mówimy: uspokójcie się. A cztery tysiące ludzi skanduje: - Zabij skina! Sk****na! Cztery tysiące gardeł robi wrażenie, kiedy krzyczy: Zabij!... Zabij!... I widzę, że wkracza na scenę podjarany konferansjer, co by podgrzać jeszcze atmosferę, mówię mu: coś ty zwariował? Przecież oni krzyczą: zabij! Nagle oprzytomniał i zaczął skandować: - Precz z faszyzmem! To przecież wielka różnica między tym a "zabij!". Skini wyszli i zrobił się spokój. Ale gdybyśmy razem z nim zaczęli wtedy skandować: - zabij skina sk****na!, to boję się, że polałaby się krew.

- Myślisz?

- A ostatni Jarocin? Takiej agresji jeszcze nie widziałem, odkąd chodzę na koncerty. To przechodzi wszelkie pojęcie. Nie dość, że totalna demolka wszystkiego, co na małej scenie, to jeszcze obrzucanie kamieniami karetek pogotowia. Kiedyś wszystko było prostsze: my przeciw komunistom. A teraz: wszyscy przeciw wszystkim.

- ARMIA to kapela punkowa, ale chyba coraz mniej masz wspólnego z punkami.

- Myślę, że jesteśmy innym zespołem niż dawniej, tym bardziej, że punk jest czymś innym niż kiedyś. Nie można w żaden sposób mówić o jakimś jego jednolitym obrazie. Z jednej strony jest ekologia, wegetarianizm, sport i takie rzeczy, z drugiej kurwa, dupa, piwo, narkotyki; mrzonki o anarchii pominę. Nawoływanie do "myślenia" nie na wiele się zdaje, wystarczy skoczyć na typowy koncert kapeli punk. Najmniej  mam porozumienia z najmłodszymi punkami. Podam taki przykład. Kiedy przyjechałem do Jarocina, zobaczyłem jak na dworcu kilkunastu punków otoczyło jakiegoś pijaczka. Podszedłem bliżej i słyszę, jak mówią do niego: - Wyskakuj z forsy, no już! Wtedy powiedziałem do najbardziej agresywnego: - Czego go okradasz, złodzieju?! Nagle wszyscy obrócili się przeciwko mnie, chcieli mnie już bić, ale nagle ten główny punk mnie poznał: - A! to ty jesteś ten Budzyński! - mówi. - W SIEKIERZE to byłeś w porządku, a teraz to nie jesteś. I wtedy wszyscy zaczęli się kłócić: jest w porządku, nie jest w porządku, jest, nie jest...

- No właśnie, w SIEKIERZE. Śpiewałeś wtedy taką piosenkę: "Było tylko czterech nas, ona jedna, ciemny las, bez ratunku i bez szans". Albo inną: "Idzie wojna, idzie wojna, idzie straszna rzeź... a po schodach płynie ciepła ludzka krew..."

- SIEKIERA to był dla mnie bardzo zły czas. Dzięki Bogu, szybko dałem sobie z tym spokój, zaśpiewałem z nimi tylko pięć koncertów. W tych czasach najważniejsze było, że w ogóle można grać i wściekać się, że jest czad i coś się dzieje. To był rok 1984.

- Potem założyłeś ARMIĘ. Pierwsza wasza piosenka to: "My jesteśmy armia, niewidzialna armia, my jesteśmy ziarna, rozproszone ziarna". O czym była ta piosenka?

- To jest piosenka o poszukiwaniu św. Graala.

- A piosenka "Niezwyciężony"? "Jak orzeł spadasz na zdobycz, ofiarą jestem ja. I piórem z Twojego skrzydła na wodzie rysuję świat".

- O Duchu Świętym. Ku mojemu zdziwieniu stała się ona wielkim przebojem. I takie rzeczy się dzieją.

- Inspiruje cię religia?

- Słowa Jezusa Chrystusa z Ewangelii św. Jana powiedziane podczas Ostatniej Wieczerzy dają mi siłę do życia. Ja piszę właściwie ciągle o tym samym: o tym dziwnym świetle, które trudno opisać słowami, ale nie sposób się powstrzymać. Ja nie nawołuję do "myślenia", nawołuję do modlitwy.

- Co cię inspiruje oprócz Biblii?

- Wszystko, bo przecież nawet najmniejsze źdźbło trawy zaprowadzić cię może do "niezmierzonego eonu bogów". Oczywiście, są rzeczy, które działają na mnie w sposób wyjątkowy, np. chorał gregoriański, katedry gotyckie, w ogóle średniowiecze.

- Jak doszedłeś do Boga?

Odpowiem jak św. Augustyn: jak mnie nie pytają, to wiem; a jak Pytają, to nie wiem. To jest jak miłość - nie ma, nie ma i jest! Nie wiadomo, skąd przychodzi i dokąd idzie. Temu nie można się przeciwstawić i trudno o tym mówić. Tym bardziej, że istnieją chwile, godziny, dni, podczas których dzieją się takie rzeczy, że pamięta się je całe życie. I samo wspomnienie o nich przepełnia cię radością. Radością, która gdyby trwała wiecznie, byłaby nie do pomyślenia. I chyba tak z nią jest, że ona jest nie do pomyślenia.

- Wiążesz wiarę z miłością. Dosyć modna jest dzisiaj postawa: miłość - tak, wiara - nie.

- Dla mnie jest to sprzeczność. Miłość, o jakiej mówi Chrystus, jest czymś nie z tego świata. To jest miłość prawdziwa, czyż św. Paweł nie pisał o tym tak pięknie? Ten świat boi się Chrystusa, bo boi się takiej miłości.

- A co myślisz o chrześcijaństwie poza Kościołem? W gazetach czytasz na pewno o panoszeniu się kleru w Polsce.

- Jasne, że księża też popełniają grzechy, ale są przecież ludźmi, jak wszyscy. Przecież nawet św. Piotr trzykrotnie wyparł się Chrystusa. To nie jest dla mnie żaden argument, abym przestał chodzić do kościoła. Błędy duchownych nie mogą usprawiedliwiać niewiary. Ja chodzę do kościoła, a Msza Święta jest dla mnie czymś bardzo, bardzo pięknym, potrzebnym i pięknym. To jest największe dzieło sztuki - uczestniczy w nim Bóg. Moim marzeniem jest zbudować kościół, katedrę gotycką.

- Mówi się teraz często o końcu świata judeochrześcijańskiego, o powstaniu Nowej Ery, o New Age, Erze Wodnika. Czy zgadzasz się z tą diagnozą?

- Dziwię się, jak można dawać się nabierać na podobne brednie w stylu New Age. Dla mnie są to oszustwa i mącenie ludziom w głowach w amerykańskim stylu. Zastraszające jest dla mnie to, że tę mętną wodę łykają ludzie, którzy są swoistymi guru kontrkultury, środowiska po części kompletnie zdezorientowanego, które zainteresować może tylko perwersja albo neopogaństwo. Kiedyś interesowałem się tym wszystkim, a Jerzy Prokopiuk nazwał moje teksty na płycie "Legenda" czystą gnoza. Być może i ociera się to o gnostycki mit, tylko, że ja jestem chrześcijaninem.

- Odwrót od chrześcijaństwa na Zachodzie jest jednak faktem.

- W oczach tego świata chrześcijaństwo jest szaleństwem, o wiele łatwiej przyjąć plastikową panreligię New Age. Kto by chciał słuchać o grzechu, albo o końcu świata? Piekło tej rzeczywistości jest jasne, "jaśniejsze niż tysiąc słońc", a będzie jeszcze jaśniejsze, kiedy połowa świata przejdzie do rzeczywistości wirtualnej.

 - A czy masz jakieś namacalne, pozytywne efekty tego, ze śpiewasz o Bogu, a nie o gwałcie w lesie czy ciepłej krwi na schodach. Myślę o efektach nie dla ciebie, ale dla słuchaczy.

- Trudno mi powiedzieć, ale musi być w tym, co teraz robię coś takiego, że ludzie zaczynają mi wierzyć i piszą do mnie listy o swoich problemach.

- Wcześniej nie pisali?

- Pisali, ale mało. To, co dostawałem kiedyś, to jak stosunek l do 100 w porównaniu z tym, co teraz dostaję. I co to były kiedyś za listy: fajną piosenkę nagraliście, kiedy następny koncert, przyślij autograf, a teraz... ludzie piszą: POMÓŻ! Piszą o swoich najboleśniejszych, najintymniejszych, najważniejszych sprawach. Niektóre listy są wstrząsające. Takich rzeczy nie powierza się byle komu, czasami powierza się tylko jednej osobie. Zrozumiałem, jakie oddziaływanie mam, tylko dlatego, że śpiewam. Jestem często ostatnim ratunkiem. Co człowiek może zrobić? Może zniszczyć, a może uratować... Na początku się trochę wystraszyłem, bo kim ja w końcu jestem, żeby decydować o czyimś życiu, grzesznik jestem; poszedłem do znajomego księdza, poprosiłem o radę i on mi powiedział: musisz odpisać, skoro ci zawierzyli.

- Piszą do ciebie, bo śpiewasz o Bogu, ale nie odwołujesz się bezpośrednio do Biblii, raczej używasz języka symbolicznego, nawet Duch Święty u ciebie to nie gołąbek, lecz orzeł.

- Przestałem już używać języka symboli. Nasz utwór "Przebłysk" kończy się słowami: "Niech cię strzeże, niech cię wspiera światło!". Kiedy to pisałem, to myślałem przecież o Chrystusie. Pomyślałem sobie, po co mam ludziom mieszać w głowach i śpiewam teraz na koncertach: "Niech cię strzeże, niech cię wspiera Jezus Chrystus!".

- Jak to odebrano?

- Zdarzało się, że zostałem opluty.


Wywiad przeprowadzony został w październiku 1993

 
 



Pełna wersja katolik.pl