logo
Czwartek, 25 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Jarosława, Marka, Wiki – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Mirosław Sośnicki
Wzgórze Pana Boga
Wydawnictwo MTM


ISBN 83-920077-0-0
format A5, 208 stron

Wydawnictwo MTM
58-321 Jugowice
ul.Górna 42 A
tel (074) 8453163
www.WydawnictwoMTM.com
e-mail: MTM@WydawnictwoMTM.com


 

część 23

Pewnej soboty Elżbieta z mamą pojechały do Lichenia. Parafia, do której należała wieś, zorganizowała pielgrzymkę. Człowiek musiał zostać, ponieważ w każdą sobotę wypłacał tygodniówki robotnikom na budowie. W każdą sobotę uzgadniał z Jakubem, którego wybrał na brygadzistę, zakres prac na przyszły tydzień.
Wróciły późnym wieczorem. Zmęczone i zadowolone. Ponieważ wstały o czwartej rano, położyły się szybko spać. Człowiek przeglądał książeczki, foldery przywiezione przez Elżbietę. Słyszał wielokrotnie o Częstochowie, ale nigdy o Licheniu.
Z zaciekawieniem czytał o objawieniu, o znalezieniu przez Mateusza świętego obrazu, z jeszcze większym zaciekawieniem czytał o łaskach, jakimi Matka Boska Bolesna obdzielała proszących o pomoc.
Po raz kolejny miał w rękach dowód na działanie Boga, Boga Żywego, Boga Dobrego, Boga Cierpliwie Słuchającego.
I  trochę smutno mu się zrobiło, że nie może rozmawiać z Bogiem, mimo że co wieczór usilnie Go o to prosi.

Kto się oprze Matce Boskiej? – myślał człowiek. Przecież gdyby nie powiedziała Bogu „tak”, gdyby nie zgodziła się na urodzenie Jezusa, nie byłoby Kościoła. Może powinienem bardziej prosić Matkę Boską o wstawiennictwo. Może Ona mi wyjedna łaskę u Boga i Bóg mi w końcu powie, co mam robić. 
Trzy niedziele później wczesnym świtem człowiek usadził w samochodzie mamę i Elżbietę i ruszyli do Lichenia. Wsiadając do auta, myślał, że jedzie po to, aby poprosić Matkę Boską o łaskę dla Michała i o łaskę dla siebie. Aby żyć zgodnie z wolą Boga.
Jadąc, zastanawiał się nad tym, czy powinien prosić o łaskę dla siebie. Bóg mu dał przykazania. Czemu ciągle zawraca Bogu głowę. Ciągle upada. Nie przeżył jeszcze ani jednego dnia bez upadku. Bóg dotyka wybrańców. A on się do nich nie zalicza. Zaraz, to przecież mój Ojciec Niebieski. Z kim mam rozmawiać, jak nie ze swoim Ojcem? Kogo mam się pytać, co mam robić, jak nie swego Ojca? Z całą pewnością Ojciec chce mnie prowadzić za rękę. Tylko ja mu tę rękę ciągle wyrywam. Ciągle chcę robić wszystko sam.

Zaskoczył go widok tak ogromnej ilości pielgrzymów. Właśnie kończyła się msza. Przy drzwiach tłum gęstniał. Nie wiadomo jak i nie wiadomo kiedy znalazł się wewnątrz kościoła. Zrobiła się jakaś mała luka i człowiek, trzymając za rękę Elżbietę, wszedł do kościoła i uklęknął w jednej z pierwszych ławek.
Popatrzył przez chwilę na wnętrze, popatrzył na liczne wota, a następnie podniósł oczy i wpatrzył się w obraz. Przed tym obrazem modlił się chory kleryk Wyszyński. Prosił Matkę Boską Bolesną, aby dała mu tyle zdrowia, żeby mógł skończyć seminarium i odprawić przynajmniej jedną mszę. Matka Boska uczyniła go Prymasem Tysiąclecia. Prosił o tak mało, a dostał tak dużo.

A teraz człowiek patrzył na umieszczony nad ołtarzem obraz Matki Boskiej Bolesnej. Gdyby z obrazu zabrać złoto, koronę, zastałaby malutka twarz ze spuszczonymi powiekami. Taka kruszynka, taka drobinka, że tylko przytulić i pokochać. A to Królowa Nieba i Ziemi. Matka Boga. Najpotężniejsza z niewiast.
Człowiek patrzył na obraz i zamiast się modlić, zamiast wyjawić Matce Boskiej swoje prośby, zamiast pokornie prosić o łaskę dla Michała, o łaskę dla żywych i zmarłych członków rodziny, o łaskę dla siebie, zaczął zastanawiać się nad tym, co Matka Boska czuła, patrząc na mękę Jezusa.
– Matko Boska Bolesna, teraz, gdy wiem, co znaczy cierpieć, gdy wiem, jakim bólem jest śmierć ukochanego syna, teraz dopiero jestem w stanie zrozumieć to, co przeżyłaś. Wiem też, że każdy, kto chce poznać Twoje cierpienie, musi sam stanąć pod krzyżem. Nie ma innej drogi na poznanie Twojego cierpienia. Trzeba przejść drogę krzyżową, trzeba stanąć pod krzyżem i oddech po oddechu doświadczyć tej męczarni.
Na chwilę przymknął oczy i wyobraził sobie, że to Michał wisi na krzyżu. O nie! Natychmiast rzuciłby się na oprawców, aby ratować syna. Z pewnością by go usiekli. Tym samym cierpienie Michała byłoby jeszcze większe. Musiałby patrzeć na martwego ojca. Nie. Co za głupie porównanie. Nic nie rozumie. Nieprawda. Doskonale rozumie. Najlepiej ze wszystkich. On po prostu nie zniósłby patrzenia na cierpiącego syna. To byłoby dla niego nie do zniesienia. A Matka Boska stała pod krzyżem i cierpiała. I musiała to wytrzymać. I w ten sposób dodawała otuchy Jezusowi.
– Matko Boska, kiedy Jezus rozpoczął nauczanie, był kochany, uwielbiany i umiłowany. Ten, który karmił głodnych duchem i chlebem. Ten, który uzdrawiał i wskrzeszał. Ten, którego chciano okrzyknąć królem, czeka, aż przytwierdzą go do krzyża.

Człowiek znów zamknął oczy. Człowiek się bał. Nigdy nie myślał o cierpieniu Matki Boskiej. Wielokrotnie prosił Ją o pomoc, a teraz zobaczył Jej cierpienie. Zobaczył i się przestraszył.
– Matko Boska Bolesna, patrzysz, jak oprawcy biorą prawą dłoń Twojego Syna i przewiercają ją w nadgarstku. Ciało Jezusa targane jest konwulsjami. Teraz, gdy otwór w dłoni jest już gotowy, można przybić dłoń do ramienia krzyża. Przecież tego nie można znieść. To jest przerażające. Możesz umrzeć z bólu. Możesz umrzeć z przerażenia, bo przecież ten ból jest nie do wytrzymania dla kochającej matki. Ty jednak stoisz tam, bo chcesz dodać swojemu synowi otuchy. Mówisz: „Kocham Cię, mój Synu, kocham Cię, miłości moja, kocham Cię i nie opuszczę. Popatrz, jestem przy Tobie. Masz we mnie oparcie”. A po cichu, tak, aby Jezus nie słyszał, modlisz się do Boga i mówisz: „Boże, ukrzyżuj mnie zamiast Niego. Boże, czyż mój Syn nie okazał się godny Ciebie? Czyż nie przyjął Twojej woli? Czyż nie idzie na zatracenie tak, jak chciałeś? Boże, popatrz, jak On cierpi. Już przybili Mu drugą dłoń do krzyża, już przewiercili Mu otwory w nogach, już wisi na krzyżu. Jezus chce wypełnić Twoją wolę do końca. Jest posłuszny Tobie aż po śmierć. Dlatego proszę Cię, Boże, oszczędź Go. Przyjmij moją modlitwę, bo ja, matka, muszę ratować Syna, muszę Go ocalić, bo tak postępują matki. Takie jest prawo matek i ja z tego prawa chcę skorzystać. Oszczędź mojego Syna. Boże, ja chcę zastąpić Jezusa. Przyjmij moją ofiarę. Ukrzyżuj mnie. Ukrzyżuj mnie, Boże, zamiast mojego Syna”.

Człowiek czuł, jak łzy napływają mu do oczu, mimo to nie odrywał ich od obrazu.
– Matko Boska, teraz dopiero wiem, co wycierpiałaś. Nie ma większego cierpienia niż uczestniczenie w śmierci syna. Stałaś kilka godzin pod krzyżem i patrzyłaś na powolne konanie Jezusa. Twój Syn umierał, a Ty mogłaś tylko patrzeć. Nic nie można zrobić. Nie można wziąć Go w ramiona, nie można podać ręki. Nawet nie można, tak po matczynemu, przytulić do piersi. Można tylko patrzeć. Patrzeć, jak się męczy. Jak z coraz większym trudem oddycha. I tylko liczyć, że ten oddech nie jest jeszcze ostatnim, że jeszcze żyje, że jeszcze wszystko może się odmienić.
Zamknął oczy. Czerń, szarość, jakieś światło i duży krzyż, bez Jezusa Chrystusa. Człowiek ze strachem pomyślał, że teraz na niego kolej. Przez chwilę zastanawiał się, czy jest gotów. I nie mógł odpowiedzieć sobie na to pytanie.
– Matko Boska. Czy płakałaś wtedy? Ja bym płakał. Każdy by płakał. Nie, Ty nie płakałaś. Ty powstrzymywałaś Swoje łzy, aby Jezus myślał, że jesteś dzielną kobietą. Wewnątrz byłaś jednym wielkim płaczem, jednym wielkim szlochem, jednym wielkim cierpieniem, bo tak naprawdę to Jezusa i Ciebie ukrzyżowano. Strasznie musiałaś cierpieć. Matko Boska, tak bardzo Ci współczuję. Na pewno było Ci zimno. Bardzo zimno, bo przecież tak blisko byłaś śmierci. Gdybym mógł, wziąłbym Cię w ramiona i przytulił do siebie. Okrył czymś ciepłym.
Zaczerpnął powietrza. To było ponad jego siły. Pocił się, trząsł się cały. Nie mógł jednak przerwać modlitwy:
– Matko Boska, teraz najgorsze. Śmierć Jezusa. Każdy oddech rodził jeszcze nadzieję. A teraz jest śmierć. Trzymasz w ramionach ciało Jezusa. Martwe ciało. Pamiętasz radość stanu błogosławionego. Jak wielka to radość, gdy matka czuje pierwsze ruchy dziecka. A później narodziny. I ten okrzyk radości, gdy na świat przychodzi nowy człowiek. Pamiętasz, jak stawiał pierwsze kroki... To wszystko jest w Tobie razem z martwym Synem, martwym w Twoich ramionach. To jest prawdziwa śmierć. Tu nie ma litości. To jest prawdziwe cierpienie. Świat się zawalił. Jakże jest ciężko. Jak nie chce się żyć. Smutek, żal w każdym zakątku ciała. Tak wiele wycierpiałaś i Ty, Matko Boska, jesteś największą orędowniczką ludzi przed Bogiem. Ty nam wypraszasz łaski, Ty nas uzdrawiasz. Jakże wielka jesteś, Matko Boska, jak wielka jest Twoja miłość.

Zaczerpnął powietrza. Chciał uspokoić myśli. Chciał nabrać sił. Ledwo klęczał. 
– Matko Boska, straciłem syna. Bardzo go kochałem. Ty wiesz, Matko Boska, jaki to ból, jakie to cierpienie. Minęło już tyle miesięcy, a mnie się wydaje, że to było wczoraj. Tak trudno mi uwierzyć w jego śmierć. Gdy po chodniku idzie ktoś podobny, myślę: Michał idzie. Potem dodaję, że nie, to nie Michał, że Michał już nie żyje. Do dzisiaj nie wiem, w jaki sposób zginął. Może nawet popełnił samobójstwo? Nie wiem. Przyjechałem Ciebie prosić, Matko Boska, o ratunek dla Michała. Proszę Cię, przyjmij go do siebie. To był dobry człowiek. Może nawet za dobry jak na czasy, w których żyjemy. Proszę, pokochaj go, Matko Boska. Zaraz zacznie się msza. Już przed ołtarzem zapalone są świece. Matko Boska, za Twoim pośrednictwem to cierpienie związane ze śmiercią Michała ofiarowuję Jezusowi. Proszę Cię, Matko Boska, miej w opiece całą moją rodzinę. Żywych i martwych. Spraw, abyśmy byli jak najbliżej Boga, abyśmy mogli żyć tu na ziemi i tam w niebie na chwałę Boga. Amen.
Po mszy oglądali budynek nowej bazyliki. Ogrom, rozmach budziły podziw. Dobrze, pomyślał człowiek, przecież Matka Boska zasługuje na wielkość.

Zwiedzając bazylikę, zastanawiał się nad tym, co powinien zmienić. Coś musi z sobą zrobić. Uporządkować  modlitwę – to jedno, uporządkować siebie i jeszcze coś... No właśnie, co? Samo codzienne chodzenie do kościoła jest zbyt proste. To za mało. Potrzebuję czegoś więcej. Potrzebuję wsparcia, przewodnika. Kogoś doświadczonego, kto mnie poprowadzi do Boga.
– O czym tak myślisz? – spytała Elżbieta, gdy wyszli z olbrzymiego gmachu bazyliki.
Odruchowo chciał powiedzieć, że o niczym, albo że jest zmęczony. Na szczęście ugryzł się w język i odpowiedział z prostotą:
– Szukam przewodnika. Kogoś, kto mnie weźmie za rękę i zaprowadzi do Boga. Muszę coś z sobą zrobić. Muszę być bliżej Boga i ty musisz mi w tym pomóc.
Elżbieta nic nie odpowiedziała. Wzięła go tylko mocniej pod rękę i mimo upału przytuliła się do niego.
W drodze powrotnej Elżbieta i mama kilkakrotnie pytały o to samo.
– Nie jesteś zmęczony?
– Nie – odpowiadał za każdym razem.
Naprawdę nie był zmęczony. Mimo że w jedną stronę było ponad dwieście pięćdziesiąt kilometrów, nie był zmęczony. Sam się sobie dziwił. Czuł się nad podziw dobrze. Nie protestował jednak, gdy wymogły na nim postój. Elżbieta czym prędzej wyciągnęła z koszyka całą stertę kanapek i podała mu dwie naraz.
– Musisz jeść – powiedziała.

Nie był głodny. Ale nie miał wyboru. Nie po to Elżbieta robiła kanapki, aby je przywieźć z sobą do domu. Chociaż nie miał ochoty, jadł i pił. Herbatę z termosu i napój z butelki, bo Elżbieta do końca nie była pewna, co jest lepsze na upał. Na wszelki wypadek musiał wypić jedno i drugie.
Gdy dojechali do domu, nie chciał już nic jeść. Umył się i poszedł spać. Zasnął, gdy tylko przyłożył głowę do poduszki. Zasnął snem człowieka spokojnego. Po raz pierwszy od śmierci syna zasnął bez najmniejszych problemów. Bez przekręcania się z boku na bok, bez rozważania, o czym Michał myślał przed śmiercią. Po prostu zasnął.
Zasnął bez problemów również następnego wieczoru i następnego też. Od czasu pielgrzymki do Matki Bolesnej w Licheniu nie miał już żadnych kłopotów z zasypianiem. A przecież nawet Matki Boskiej o to nie poprosił.


 



Pełna wersja katolik.pl