logo
Sobota, 20 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Agnieszki, Amalii, Teodora, Bereniki, Marcela – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Mirosław Sośnicki
Wzgórze Pana Boga
Wydawnictwo MTM


ISBN 83-920077-0-0
format A5, 208 stron

Wydawnictwo MTM
58-321 Jugowice
ul.Górna 42 A
tel (074) 8453163
www.WydawnictwoMTM.com
e-mail: MTM@WydawnictwoMTM.com


 

część 14

Trzeba tylko otworzyć drzwi  i... człowiek z rozmachem otworzył drzwi kościoła. Minęła szósta. Do porannej mszy brakowało jeszcze kilkunastu minut, a ksiądz, prawie staruszek, był już w konfesjonale. Wokół pusto.
Zawahał się. Zamiast pójść prosto do konfesjonału, uklęknął w ławce.
– Panie Boże, nauczyłem się ponownie dziesięciu przykazań. Znałem je, gdy szedłem do pierwszej komunii świętej. A teraz nauczyłem się ponownie. Przeczytałem wszystko, co dotyczy rachunku sumienia. I powiem Ci, Boże, że jesteś Wymagającym Bogiem. Jasno powiedziałeś, czego żądasz. Chcę Ci sprostać, Panie Boże. Nie chcę już grzeszyć.
Podniósł głowę. Popatrzył w kierunku konfesjonału. Nikogo. Tylko podejść. Na co czeka?
– Panie Boże, zaraz pójdę do spowiedzi. Proszę Cię, tak wiele mam na sumieniu. Panie Boże, chcę Ci wszystko wyznać. Ale gdybym czegoś zapomniał, nie gniewaj się na mnie.
Teraz trzeba tylko wstać. Człowiek wstał. Wystarczy podejść. Zamknąć oczy, zamknąć uszy i nie patrzeć na nic. Po prostu podejść. Jeszcze tylko spojrzenie na wnętrze kościoła. Zaledwie kilka kobiet. Nikt nie chce iść do spowiedzi. Nawet nie spoglądają na konfesjonał.

– Czeka na mnie – powiedział do siebie człowiek i dodał jednym tchem: – Idę. – Ruszył prosto w kierunku konfesjonału. Szedł, nie zastanawiając się, nie patrząc na boki. Poczuł, jak oblewa go zimna fala potu, nogi trzęsą się, jakby wszedł do lodowatej  wody, a nie kroczył po posadzce kościoła. Patrzył uważnie pod stopy, obawiając się, że się pośliźnie, przewróci, a może wpadnie do jakiejś wielkiej dziury.
Odganiał od siebie myśli, które podpowiadały mu, aby zawrócić, aby pójść do domu, wziąć prysznic i położyć się pod ciepłą kołdrą. Odpocząć, wyspać się porządnie, bo przecież nie spał ani godziny. Elżbieta poda mu do łóżka najsmaczniejszą bułkę, taką dobrze wypieczoną, chrupiącą, zarumienioną, posmarowaną świeżym masłem. Wystarczy tylko zawrócić. To nic, że ksiądz już odłożył brewiarz, który trzymał na kolanach, to nic, że już zamknął okienko konfesjonału. Wiadomo przecież, że w takim stanie nie można pójść do spowiedzi. Trzeba się najeść, wyspać i pójść do lekarza. Skąd to pocenie, takie ogromne? To zapalenie płuc albo stan przedzawałowy. Nogi tak się trzęsą, że pewnie nie zrobi ani kroku. Będzie inwalidą do końca życia.
Tuż przed samym konfesjonałem, gdy pochylał się, aby uklęknąć, ktoś mu szeptał uporczywie do ucha, że przecież Boga nie ma, że on, światły człowiek, powinien to wiedzieć. Jeszcze chwila, a krzyczałby z rozpaczy. Zmusił siebie, aby uklęknąć, a gdy tylko to zrobił, czym prędzej powiedział:
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
– Na wieki wieków.
– Ostatni raz u spowiedzi byłem ponad dwadzieścia pięć lat temu. Mam tak dużo grzechów, że nie wiem, od czego zacząć. Żałuję za wszystkie grzechy – powiedział jednym tchem i zaraz szybko dodał: – Chcę żyć razem z Jezusem, razem z Bogiem.
Człowiek czekał. Był przekonany, że ksiądz udzieli mu reprymendy, że złapie się za głowę i powie, że ćwierć wieku to szmat czasu, że to przecież niemożliwe, aby żyć tyle lat bez Boga. Czekał, a tu nic. Za kratką konfesjonału wciąż widniało ucho księdza gotowe do słuchania. Jak studnia, przemknęło przez głowę człowieka porównanie, i już nie zważając na nic, powiedział:
– Chcę wyznać wszystko, co mam na sumieniu.

Człowiek spowiadał się długo. Gdyby mógł, to przeciągałby tę spowiedź w nieskończoność. Czuł, jak spada mu olbrzymi ciężar z barków, czuł, jak gdzieś tam w środku zaczyna pobrzmiewać radosny śpiew. Z każdą sekundą, z każdą chwilą czuł się lepiej. Szybko, coraz  szybciej wyrzucał z siebie to całe świństwo, które w nim siedziało. Niech jak najszybciej pójdzie sobie precz. Niech już więcej nie wraca, bo teraz człowiek ponownie wchodzi do krainy Boga, do krainy Jezusa Chrystusa. I coś się dziwnego działo. Człowiek czuł, że płacze, że łzy mu lecą  jak głupie, że jeszcze trochę, a zacznie szlochać. Jeszcze chwila, a ten płacz, płacz radości i szczęścia przeogromnego, będzie tak wielki, że popłynie  razem z księdzem w konfesjonale  prosto w ramiona Boga Dobrego, Boga Życzliwego, Boga Przebaczającego, który z radością wita powrót marnotrawnego syna. Z każdą chwilą czuł się coraz lepiej i lepiej. Wypoczęty, radosny, lekki jak piórko. Człowiek czuł, jak rodzi się w nim życie, jak duch życia wstępuje w niego. Uczucie wszechogarniającej wolności. Uczucie czystości, nieskazitelności. Jeszcze chwila, a człowiek gotów był otworzyć drzwi konfesjonału i wyciągnąć tego księdza, tego staruszka dobrego na środek kościoła i zatańczyć z nim skocznego oberka. Z każdym wypowiedzianym grzechem wstępowała weń tak wielka radość, że nim się spostrzegł, już zakończył spowiedź. To, co miało trwać całą noc i cały dzień, już się skończyło.
Przed pójściem do spowiedzi postanowił sobie, że będzie się spowiadał co miesiąc. A ksiądz, jakby wiedząc o jego postanowieniu, jako pokutę zadał mu comiesięczną spowiedź przez pół roku. Człowiek był gotowy leżeć krzyżem na środku kościoła, był gotowy iść na kolanach do Częstochowy, aby przebłagać Boga, a tu tylko comiesięczna spowiedź.

– Łaskawy, Boże, dla mnie jesteś – zaczął się modlić  po zakończonej spowiedzi. – Szczęśliwy jestem, Boże, że mnie do Siebie przyjąłeś. Dzisiaj wieczorem będzie msza w intencji Michała. Panie Boże, od dzisiaj będą zgadzały Ci się rachunki. Michał umarł, a ja zająłem jego miejsce w Kościele. Chcę być dobrym katolikiem, chcę, Panie Boże, wypełniać Twoje przykazania, ale ponieważ bardzo długo tego nie robiłem, nie krzycz na mnie za bardzo, gdy czegoś zapomnę.


 



Pełna wersja katolik.pl