logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
ks. Przemysław Bukowski SCJ
Wyznania z przeszłości
Czas Serca


Istnieją różne sposoby wyrażania siebie. Każdy z nich odsłania cząstkę naszej osobistej prawdy. Wyrazić siebie oznacza bowiem w pewien sposób wyznać coś prawdziwego, odkryć przed kimś drugim część swojego „ja”. Osobista prawda nie polega jednak na adekwatnych słowach czy gestach wobec naszych myśli bądź pragnień. Byłaby to prawda o nas. Ale „prawda o nas” to bardzo niewielka prawda i bardzo powierzchowna. Prawda naszego życia jest zupełnie inna, głębsza i szersza. Oznacza ona życie w prawdzie, bycie prawdziwym, a nie udawanie. Taka prawda domaga się wyznania. Ono nie zawsze jest łatwe. Nie każdy jest też godzien być jego świadkiem i nie każdy czas jest na nie właściwy. Takie wyznanie jest bowiem rezultatem wiary, a ta z kolei owocem nawrócenia. Trzeba zatem najpierw komuś uwierzyć, by wyznać przed nim prawdę. By mu uwierzyć, potrzeba z kolei samemu bycia uznanym przez niego za wiarygodnego. Tylko wówczas wyznanie jest naprawdę prawdziwe, dotyczy bowiem najbardziej osobistej prawdy.
 
Pamięć i tożsamość
 
Intrygujący jest świat ludzkich wspomnień. One są czymś, co czyni nas świadomymi siebie samych. Bez nich nie tylko nie mielibyśmy pamięci tego, skąd pochodzimy, co nas ukształtowało, jaka historia stoi za nami, ale również nie potrafilibyśmy śmiało patrzeć w przyszłość. To, jacy chcemy, powinniśmy być, ugruntowane jest przecież w tym, z czego wyrastamy. W przyszłość zawsze idziemy z bagażem, który uzbieraliśmy w przeszłości. Oczywiście wspomnienia są różnorodne, tak jak różne są sposoby ich odczytywania. Przemyślenia czy dyskusje nad ich treścią bywają bardzo burzliwe, jednak niewiele zmieniają w tej treści. Właściwie nie są one w stanie nic zmienić. Wspomnienia są bowiem takie, jakie są. Jedne lepsze, drugie gorsze. Jedne bardziej kompromitujące, inne przeciwnie: nieskazitelne i nobilitujące. Sposób ich interpretacji nie jest jednak już tak jednoznaczny i klarowny, jak sama ich treść. Nie każdy z tych sposobów bowiem w jednakowej formie i z jednakowym rezultatem oddziałuje na przyszłość, a zatem na nasze konkretne życie. Można nawet powiedzieć, że nie każdy sposób jest tutaj właściwy. Istnieją bowiem takie próby odczytywania oraz interpretowania wspomnień, z których poza czcią oddaną pamięci i dobrym samopoczuciem ze spełnionego w ten sposób obowiązku nic więcej nie wynika. Pamięć kształtuje tożsamość, może ją kształtować, jednak nie odbywa się to automatycznie w sposób twórczy. Pamięć może bowiem tak do siebie przywiązać, że nie pozwoli pójść ani kroku dalej. Osobista tradycja staje się wtedy monotonną i jednakowo brzmiącą odpowiedzią bez potrzeby zadawania jakichkolwiek pytań. Staje się synonimem przywiązania do starego, świętego obrzędu bez potrzeby krytycznego ukierunkowania się wobec dzisiejszych wyzwań. Więcej, każde postawione jej pytanie czy wątpliwość są z marszu wyrazem braku szacunku dla tej pamięci i sprzeniewierzaniem się jej. Bezpieczeństwo i stabilizacja są tutaj wrogami szczerej otwartości. Taka interpretacja pamięci jest jednak chora, zaś tożsamość tak ukształtowana jest zamknięta. Taka pamięć ma bowiem na celu wyłącznie rozpamiętywanie historycznych bólów, z nich właśnie czerpie paliwo do przeżycia jutra. Ale jutra nigdy nie ma i nigdy nie będzie. Będzie wyłącznie wczoraj przeżywane na nowo.
 
Węzeł gordyjski
 
Wspomnienia nie zawsze umierają. One potrafią żyć bardzo długo. Tak długo, jak żyje ich nosiciel, ten, którego ukształtowały i nadal kształtują. Czasami zapewniają mu nawet przeżycie czy przetrwanie w chwilach, gdy staje on wobec konkretnych zagrożeń albo niecodziennych wyzwań. W tym sensie przeżywane na nowo wykraczają ponad przeszłość, stanowią doświadczenia, z których czerpiemy lekcje. Stąd wiemy, kiedy trzeba uciekać, a kiedy ratować słabszych. Wspomnienia pozwalają przeżyć. Ale są i takie, które w ogóle nie pozwalają żyć. Przez które blizny zranień rosną razem z czasem ludzkiego życia. Czas nie goi wówczas urazów, on je nawet bardziej przypomina i potęguje. Syn, który nie miał w dzieciństwie ojca, sam nie potrafi być ojcem. Żona, którą porzucił mąż, wszędzie dopatruje się zdrad i niewierności. Uczeń, którego w szkole upokorzono przed klasą i nazwano błaznem, z lubością upaja się porażkami silniejszych od siebie rówieśników. Ktoś, komu ciągle przytakiwano, nie godzi się na prawa myślących inaczej niż on. Wspomnienia żyją w najlepsze i wcale nie przejmują się naszymi ambicjami czy postanowieniami poprawy. Wobec wspomnień aspiracje te mamroczą naiwnością. Są zupełnie bezsilne. Czy można zatem człowieka ze wspomnień rozliczać? Czy wolno stawiać go pod ścianą z zarzutami, za którymi stoi tak wiele uwarunkowań i nawet zupełnie nieuświadomionych czynników? Czy można w końcu liczyć, że wspomnienia to nie wszystko, ponieważ istnieje coś, co potrafi odmienić nawet największego łotra? I znowu odpowiedzi na te pytania są rozmaite, różnorodne są bowiem sposoby rozumienia człowieka i interpretowania jego wspomnień. Człowiek sam może mieć przecież ambiwalentne podejście do samego siebie. Może kłócić się ze swoimi wspomnieniami i próbować obciążyć odpowiedzialnością za nie wszystkich innych, byle nie siebie. Może też głęboko uwierzyć, że zdekonspirowanie osobistych krzywdzicieli wystarczy, żeby odetchnąć z ulgą, zapalając zasłużony znicz pamięci.
 
Odpowiedz(ialność)
 
Jest oczywiste, że każdy człowiek ma w pamięci wspomnienia różnej treści. Z częścią z nich chlubnie się utożsamia, z niektórymi jest w konflikcie. Być może niektórych nawet się obawia, bo przypominają mu, że nie jest taki święty, jakiego odgrywa przed tymi, na których względy ciągle liczy. Chce znaleźć równowagę pomiędzy tymi wspomnieniami, ale nie zawsze potrafi. Wtedy zaczyna szukać na zewnątrz siebie. Wewnątrz jest przecież tyle niepokoju. Rozmaite porady, normy, przykazania – to wszystko ma mu zapewnić ów spokój, podpowiedzieć, co robić, żeby żyć tak, jak trzeba. Harmonia odszukana na zewnątrz jest bardzo błoga, jednak zawsze efemeryczna. Prędzej czy później bowiem wszystkie odczytane katechizmy i kodeksy płowieją, a czysto teoretyczna, wmówiona sobie na sucho wiara w siebie przestaje być jakąkolwiek wiarą. Karmienie się zapewnieniami, że robię wszystko jak należy, bo nie przekraczam prawa, bo przed ślubem załatwiłem niezbędne formalności, łącznie ze spowiedzią, jest w rezultacie powolnym wykrwawianiem się z życia, wysączaniem z niego tego, co najważniejsze, choć niewidoczne. Jest w gruncie rzeczy zbrodnią lub zgodą na zbrodnię przeciw własnemu życiu. Nie da się uchronić od złych wspomnień. Tak jak nie da się uniknąć złych spojrzeń, złych dotyków, złych życzeń. Często jest to tylko kwestia odszukania wyrachowanych skrytek. Pokusa dowodzenia innym swojej poprawności jest oczywiście bardzo ludzka. Można nawet duszę zaprzedać, byleby nie odpowiadać za swoją wolność, nie decydować. Niech żona albo nawet Kościół wybiorą za mnie. W ramach ścisłego realizowania jego nauki mogę przecież zrezygnować z własnego sumienia. Trzeba przecież w wyborach zagłosować zgodnie z nauką Kościoła, a sumienie… No cóż, może być przecież źle ukształtowane. Sumienia nie da się jednak całkiem porzucić. Ono jakoś pozostaje. Jest bowiem mną samym, bardziej głęboko i prawdziwie niż wszystko inne we mnie. I nie zastąpi go nawet głos Kościoła, mimo nabożnej chęci agitatorów takiej dobrej zamiany. Sumienie przechowuje moje prawdziwe wspomnienia. I każe mi prawdziwie odpowiedzieć.
 
Czy wiara w człowieka wystarczy?
 
Do oczyszczania wspomnień nie wolno nikogo zmuszać. Prawdziwe oczyszczenie pamięci może się bowiem dokonać tylko wówczas, gdy osobiście się przekonam, że wiarygodny jest ten, komu ją powierzam. Że on mi uwierzy, kiedy wyznam, iż sam jestem najlepiej przekonany o własnej winie, dlatego nie potrzebuję wmawiania mi jej z duszpasterskiej troski. Wyznanie jest prawdziwe, gdy nie muszę się też z niego rozliczać regularnością wpisów w książeczce do bierzmowania. Gdy moja modlitwa nie jest wymuszona przez broszurowy rachunek sumienia. I gdy wyrasta ona z moralności większej od odwzorowywania norm. Czy takiego powiernika spotkam przed konfesjonałem, kiedy będę go szukał? Czy moja wiara w niego wystarczy na szczere wyznanie? Czy z kolei jego wiara we mnie w ogóle się ujawni?
 
Do cudzych wspomnień trzeba podchodzić z szacunkiem. To ziemia święta. Nie wolno jej deptać, szarpać czy uważać za pole pod własne uprawy. We wspomnieniach tych ukryta jest bowiem konkretna ludzka historia, ale nie tylko ona. Pamięć tworzy tożsamość. Tożsamość tworzy zaś przyszłość. Stajemy tutaj w obliczu ogromnych rodzących się możliwości. Przed nami stoi człowiek, który wybiera swoją nie tylko duchową przyszłość. I liczy na wiarę, przede wszystkim wiarę we własne możliwości. Oczarowanie nim nie jest wcale miałką wiarą. Można oczywiście zapytać, czy taka wiara w człowieka wystarczy? Czy ma ona w ogóle jakiś sens, skoro istnieje tyle kontrargumentów? Ludzkie umiejętności są zdumiewające. Poza złem człowiek jest przecież w stanie czynić dobro. Potrafi je wyprowadzić nawet ze zła. To coś więcej niż czysta kalkulacja. Człowieka stać na wielką wiarę, bowiem sam jest jej obiektem. Żeby uwierzyć inną wiarą, potrzeba najpierw przejść przez tę wiarę w człowieka. Ciągle przez nią przechodzić. Bez tej wiary bowiem nie istnieje żadna inna wiara. Wydaje się, że tej wiary w człowieka bardzo dzisiaj brakuje. Może najbardziej brakuje jej tam, gdzie tzw. pobożna wiara chce od razu zebrać wszystko. Bóg wierzy w człowieka. I będzie w niego wierzył, mimo jego zdrad. Człowiek jest bowiem Jego najlepszym wspomnieniem. I słowem, które On ciągle wyznaje.

Przemysław Bukowski SCJ
Czas Serca 145
 
 
fot. Hernan Sanchez | Unsplash (cc) 
 
 



Pełna wersja katolik.pl