logo
Wtorek, 16 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Bernadety, Julii, Benedykta, Biruty, Erwina – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Wolni od niemocy
Wydawnictwo Pomoc


Ilość stron: 288
Oprawa: Miękka
Wymiary i waga: (SxW) 135x195; 350g
ISBN 83-7256-854-5
Wydawnictwo Pomoc, 2004

 
Pochylone życie - cz.II
 
Pewien mężczyzna skarżył się na to, że ma ogromne kłopoty ze swoją pożądliwością, że ogarnia go czasem taka nieludzka siła, jakby był zwierzęciem i popada wtedy w ipsację. A jednocześnie w kontakcie ze swoją żoną, którą bardzo kochał, odkrywał swoją niezdolność seksualną. Nie mógł sobie z tym poradzić i to było dla niego wielką tragedią. Nie mógł doprowadzić do współżycia, gdyż w obecności żony ogarniała go tak wielka obojętność, że sam jej nie rozumiał. Było w tym coś nieludzkiego w jego pojęciu. I słusznie! Trwało to wiele lat i było to istną męką dla tego małżeństwa. W czasie rozmowy rozeznającej z kapłanem, przypomniał sobie, że jego żona w młodości była napastowana przez wujka, który doprowadził do jej obnażenia i sam również tego dokonał – zranienie dokonało się przez nagie ciało mężczyzny. Stało się to kilka razy. Kapłan poprosił o to, żeby przywiózł żonę ze sobą. Modlili się wspólnie. Ten pożądliwy atak wujka doprowadził do tego, że w jej pamięci skojarzyły się widok nagiego mężczyzny oraz lęk i wstręt. Poza tym czuła się winna, że doszło do tego, bo przy każdej okazji swych grzesznych nadużyć, wmawiał jej, że to z jej powodu tak się dzieje, że jest taka prowokująca, taka seksualnie zniewalająca, że “sama chciała i on to czuje”. Przerzucał odpowiedzialność za swoje seksualne nadużycia na nią, obwiniając ją o to, że nie mógł przy niej się powstrzymać. Żyła będąc uwiązana tym skojarzeniem ohydy i wstrętu do ciała mężczyzny, w ogóle do nagości ciała, które przecież jest świątynią Ducha Świętego! Ponieważ bardzo kochała męża, nie chciała się do tego przyznać. Jednocześnie z tą wizją, tym obrazem ciała mężczyzny miała skojarzone uczucia nienawiści, lęku, wstydu, winy i zapewne w te uczucia wszedł duch, który zupełnie paraliżował ich współżycie. Modlitwa o uwolnienie mocą imienia Jezus usunęła tę przeszkodę. Znowu Jezus dał ze skarbca swoich zasług wspaniałą łaskę uwolnienia. W czasie modlitwy kapłan poprosił ją, żeby zamknęła oczy i wyobraziła sobie Chrystusa. Jednocześnie przyzywał Go, żeby jej się pokazał w uzdrawiającej dla niej postaci. Była przerażona, bo zobaczyła w swoim obrazie Jezusa z X stacji Drogi Krzyżowej! Czyli w takiej postaci, w jakiej najbardziej się bała zobaczyć nie tylko Jego! Jezus wszedł w to, czego najbardziej się bała.
 
Takiego Jezusa znamy z X stacji Drogi Krzyżowej: niesprawiedliwie obwinionego i zawstydzonego!!! To nie jest tylko wyraz pobożności, że sobie pójdziemy w czasie Wielkiego Postu na nabożeństwo Drogi Krzyżowej, popatrzymy i pójdziemy dalej. To są skarby łaski. Patrząc na to, co jest wyrażone w czternastu odsłonach, możemy doznać wielkich uzdrowień! Ona była przerażona, myślała, że popełniła jakieś bluźnierstwo kojarząc obnażenie Chrystusa z tym wszystkim, czego bała się wspominać, ale usłyszała uspokajające słowa kapłana: “Nie bój się! Pan Jezus przyjął tę stację dziesiątą Drogi Krzyżowej właśnie dla ciebie, żebyś była dzisiaj uzdrowiona. Dlatego On dwa tysiące lat wcześniej zgodził się na to, żeby zdarto z Niego szaty. Przewidział, że będą tacy ludzie, którzy sobie nie będą mogli poradzić ze swoją seksualnością i będą ranić innych, i że będą tacy, którzy będą z tego powodu cierpieć, że będzie tak jak za dni Lota w Sodomie. I dlatego Jezus obronił ciebie, przyjmując na Siebie to, co ci uczyniono!” Wzięła z tego skarbca pełną garścią wiary i przyszło uzdrowienie. Oczywiście w takie przeżycia mogą ingerować złe duchy: atakując te same miejsca naszej osoby tym samym przeżyciem i paraliżując wspólne życie małżonków. Ten duch atakował ją wiele razy tak samo! Wszystko to doprowadziło do tego, że nawet normalne, pełne miłości zachowanie, jakim jest akt małżeński stał się nienormalnym i paraliżującym przeżyciem. Podobnie jak ta dziewczyna, która mając 18-20 lat słyszała w domu tylko krzyk... – nawet radosne okrzyki wywoływały u niej strach i panikę. Właśnie takie obszary uczuciowe naszej osoby są napastowane i wiązane przez złe duchy.
 
Ostatnimi czasy tak wiele się mówi o bulimii albo anoreksji. Rzeczywiście to bardzo niepokojące zjawiska. Nie znam zapewne gruntownie istoty tych chorób, ale zauważyłem, że najczęściej osoby, które trafiały do mnie z tym problemem, miały bardzo uzależniających rodziców, wręcz nadopiekuńczych, nadtroskliwych, kontrolujących. Właściwie byli oni “bogami” kształtującymi dzieci na “swój” obraz. Wcale nierzadko rodzice anorektyków to ludzie z wyższym wykształceniem albo przynajmniej z wyższymi aspiracjami, ambicjami, tradycją, kulturą; ludzie, którzy sobie nie wyobrażają, że ich dziecko może ponieść porażkę, albo być gorsze od nich. Musi być zawsze lepsze! Rodzice, o których teraz powiem kilka słów, mocno działali we wspólnocie modlitewnej. Obydwoje byli ludźmi ogólnie szanowanymi, przez jakiś czas przewodniczyli całej grupie. W tym niestety kryła się zasadzka. Dobra opinia może zanadto zobowiązywać, aby jej nigdy nie stracić, można zbyt dużo wymagać od siebie i od innych. Poza tym religia dla wielu ludzi jest eskapizmem – ucieczką przed zbyt nędzną prawdą w świat ułudy, w świat idealnych wyobrażeń.. Dlatego, żeby obudzić kogoś z idealnych projekcji, dochodzi w takich rodzinach do “przebudzenia” realnych faktów o człowieku i jego nędzy – dzieci stają się manifestacją ukrytych prawd rodziców, którzy unieśli się ponad ziemię i zaczęli oszukiwać się wymarzonymi o sobie mniemaniami – dodajmy – również religijnymi ułudami. Dzieci szaleją w demonicznych albo niemoralnych i bagnistych sferach życia, ponieważ rodzice “szaleją” w mistycyzujących i wypuryfikowanych z grzesznej prawdy obszarach ducha. Poza tym ludzie boja się, że zawiodą księdza, przyjaciół, rodziców, wspólnotę i wreszcie swoje ideały i wszystko przestaje być miłością, jest tylko lękiem; przestaje być religią, jest tylko nerwicą. Najwięcej zasadzek złego ducha w drodze do Boga ukrywa się tam, gdzie człowiek najmniej się ich spodziewa. Ojciec tej dziewczyny zajmował wysokie stanowisko w pewnej instytucji artystycznej, natomiast matka była pracownikiem naukowym w pewnej polskiej uczelni. Od pewnego czasu ich córka chorowała na bulimię, nie chciała się modlić, zamykała się w pokoju ze słuchawkami na uszach, zdarzyło się jej wziąć “trawkę”, a nawet ukradkiem upijała się wiele razy.
 
Rodzice szantażowali ją stawiając jej tak wysokie standardy moralne i duchowe, że nawet im dorosłym nie byłoby łatwo je spełnić – choć udało się im udawać nieskalanych. W dziecku rodził się bunt. Rodzice byli “bogami” – sami idealni i tego samego wymagający od dziewczyny, ale za to stracili kontakt z prawdą. Jest przecież bardzo wyraźnym drukiem w Biblii napisane: Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy. (1 J. 1,8) W imię dobra dziecka i miłości do dziecka z dnia na dzień przymuszali je do zachowań i postaw, które im się jedynie podobały – rozpoczęli dzieło “puryfikacji” z grzesznej prawdy. Owszem, również we wczesnym dzieciństwie, zabrakło zwykłych gestów czułości, przytuleń, bajek i całusów na dobranoc, było zaś sprawdzanie higieny, codzienna nauka układania we właściwym miejscu rzeczy i ubrań, szybkie nauczanie czytania, żeby już w przedszkolu wyprzedzić inne dzieci, które tylko koślawo kreśliły kółka i krzyżyki, gdy córka już układała własne wiersze. Sumienie zostało ukształtowane tylko w jednym kierunku – w relacji do człowieka, do rodzica; grzechem było to, co nie podobało się rodzicom. Czwarte przykazanie stało się pierwszym, pierwsze… czwartym. Lęk przed niezadowoleniem, a jednocześnie pragnienie uwolnienia się z ich pęt tak kolidowały ze sobą, że dla dziecka życie stało się nie do wytrzymania. Nie mogło bowiem zgodzić się na obraz “idealnego” dziecka proponowany przez rodziców, a z drugiej strony, bycie “sobą”, czyli bycie nieudolnym i niedojrzałym, skazywało je na ogromne wyrzuty sumienia, na poczucie krzywdzenia rodziców, zawiedzenia ich. Te dwie siły rozrywały serce dziewczyny aż do pokus samobójczych. Jedynym zachowaniem, które dawało jej poczucie wolności, było odmawianie sobie jedzenia – w tym miejscu rodzice byli w szachu. W tej strefie rodzice czuli lęk i czuli się winni. To “niejedzenie” pozwalało dziecku mieć skrawek wolności i szantażując triumfować nad “boskimi” rodzicami. Niejedzenie to rodzaj podkreślenia niezależności, próba odzyskania kontroli nad własnym życiem. Próby samobójcze również miały ten sam cel – udowodnić rodzicom, że jedynie ona decyduje o swoim życiu! Cóż mieli zrobić? W ich odbiorze dziecko było zbuntowane i najlepiej było pogrozić Bogiem i karami, jak wyprostowanym palcem albo pasem.
 
Niektórym rodzicom myli się “szczucie” psem z napędzaniem Boga na swe dzieci! Posługiwanie się Bogiem tylko po to, by dziecko było takie jak chcemy, jest aktem przeciwnym pierwszemu i drugiemu przykazaniu. Bo cóż to jest “Nie wzywaj Pana Boga na darmo”? Czy nie oznacza to, że jeśli ktoś posługuje się Imieniem Boga dla osiągnięcia swych osobistych celów albo żeby wymusić na drugim człowieku określone postawy, straszy Bogiem swoje dziecko, to łamie to przykazanie? Ależ oczywiście, stąd właśnie w tych przykazaniach jest zawarte przekleństwo (zob. Pwt 28 – Wj 20, 1-8), które dosłownie sprawdza się na oczach rodziców widzących swoje dzieci, które odbierają sobie życie, biorą narkotyki, upijają się, chodzą opętane, mają upodobania satanistyczne lub marzą o śmierci. Za rączkę są prowadzane przez mamę i tatę po psychologach i psychiatrach, jednocześnie są w dalszym ciągu straszone, sprawdzane, penetrowane, zmuszane, obciążone poczuciem winy, są “częściami” życia rodziców, ale nie żyją swoim życiem. Nigdy nie są sobą, bo ciągle muszą udawać przed rodzicami kogoś, kto na kilka godzin uspokoi ich podejrzliwość, którą nazywają “miłością”. Kara za przekroczenie pierwszego i drugiego przykazania jest wtedy straszna – dzieci zamierają na oczach rodziców, którzy modlą się do Boga, jednocześnie tym samym Bogiem manipulując, aby ich dziecko było “idealnym” robotem żyjącym tylko po to, by przynosić codzienną satysfakcje rodzicom.
 
Jest w Dziejach Apostolskich taka historia o chłopaku, który miał na imię Eutyches. Jego imię znaczy “Dobry Los”. Zdarza się coraz częściej, że rodzice czynią wszystko, co tylko mogą, żeby ich dziecko miało los najlepszy, żeby było najszczęśliwsze, pozbawione problemów, kłopotów, cierpień, porażek, chorób…Wymuszają, zmuszają, szantażują, śledzą, podejrzewają, rozkazują, błagają, aby doprowadzić dziecko do tego, by było spełnieniem ich najwyższych aspiracji i marzeń. Kiedy Paweł przybył do Troady był tak pełen najlepszych chęci, że całą noc głosił Ewangelię – wszyscy go słuchali, ale prawdę mówiąc, przypominało to “karmienie gęsi” – chciał im wszystko na raz opowiedzieć. Od razu chciał uczynić z nich dojrzałych chrześcijan. Gdzieś koło północy, z okna, z trzeciego piętra spadł chłopiec – Eutyches, ponieważ zasnął w czasie głoszenia. Paweł szybko podbiegł do ciała leżącego na kamiennej posadzce i przytulił je. Eutyches ożył. Ale ten przypadek jest dla mnie symbolem stawiania komuś zbyt wysokich, perfekcyjnych wymagań – trzecie piętro! Niektórzy rodzice, przełożeni, wychowawcy, nawet przedszkolanki chodzące z miną profesorek, chcieliby, żeby ich dzieci od razu zajęli najwyższe lokaty – od razu na “trzecie piętro”, omijając oczywiście pierwsze i drugie albo nawet parter. A to takie zdrowe, kiedy czasem się kogoś sprowadzi “do parteru”! Dlatego ich dzieci muszą być najlepsze, najinteligentniejsze, muszą mieć najlepsze oceny, najładniej być ubrane, najzgrabniejsze, wszechstronne, błyskotliwe, idealne, bez skazy, niepokalanie poczęte, bezgrzeszne, nieomylne… Właśnie to jest takie “trzecie piętro” – dzień w dzień ciągle powracają przykazania rodzicielskie jak sfora erynii, które wciskają się w uszy i powodują narastające poczucie winy i pragnienie uwolnienia! Wcale nierzadko w domu zamiast ciepła rodzinnego są tylko uwagi, wymagania i konflikty między rodzicami. A “trzecie piętro” to po prostu nierealne cele – dziecko czuje, że nie jest w stanie sprostać żądaniom rodziców, czuje się bezwartościowe w ich oczach i jednocześnie czuje bunt na żądania, które są nierealne!

 



Pełna wersja katolik.pl