Wydawca: Bratni Zew Rok wydania: 2011 ISBN: 978-83-7485-160-2 Format: 130x210 Stron: 110 Rodzaj okładki: Miękka |
Romans na huśtawce
- Jedziesz za szybko jak na te warunki.
- Mam wszystko pod kontrolą.
Musieliśmy podnosić głos, żeby przekrzyczeć pospieszne szuranie wycieraczek.
Godzinami deszcz ze śniegiem uderzał w szybę. Godzinami siedzieliśmy w gorzkim milczeniu.
Dzięki Bogu za ciemność. Dzięki Bogu za to, że dzieci spały cicho z tyłu naszego niebiesko-szarego suburbana. Dzięki Bogu, że prawie byliśmy już w domu.
To miały być wspaniałe święta. Nasze kwatery w Waszyngtonie, zarezerwowane i opłacone przez hojnego przyjaciela, były wygodne i przestronne. Dzieci, które czuły się bardzo dorośle w wieku lat jedenastu (Shauna) i ośmiu (Todd), cieszyły się ze swobody włóczenia się samotnie po wielkim, starym hotelu, prawie pustym z powodu świąt. Zachwycone, pozwalały mamie i tacie pospać dłużej, podczas gdy same schodziły na dół, aby zamówić sobie śniadanie. Nasz plan zwiedzania był niespieszny i dostosowany do zachcianek dzieci: dla nich idealne popołudnie składało się z dwóch godzin w muzeum Smithsonian i dwóch na hotelowym basenie. Do zabytkowego Georgetown można było dotrzeć na piechotę, każdego wieczoru przechadzaliśmy się więc pod oknami urokliwych sklepików i wybieraliśmy coś z szerokiej oferty ciekawych jadłodajni. Jednego wieczoru, podczas gdy chłopcy „kręcili się” po mieście, dziewczęta śmiały się i płakały na Opowieści wigilijnej Dickensa w Ford Theater. Brzmi wspaniale, prawda?
Dla dzieci było – taką mamy nadzieję; staraliśmy się, jak mogliśmy, aby zapewnić im niezapomniane przeżycia. Ale dla nas był to koszmarny tydzień. Wygodne noclegi i dobrze przygotowany plan zajęć nie mogły złagodzić bólu, jaki sprawiał nam nasz burzliwy związek. Zachęcające łoże małżeńskie w sypialni nie było w stanie pomóc nam przekroczyć przepaści między oziębieniem stosunków a intymnością. Frustracja, samotność, beznadzieja, strach, rozpacz, smutek przyćmiewały wszelką potencjalną radość i opierały się wszelkim wysiłkom podejmowanym, by je przełamać. Podczas gdy dzieci włóczyły się beztrosko, my rozmawialiśmy, ale każda rozmowa oddalała nas od siebie jeszcze bardziej. Stawaliśmy się coraz bardziej niezadowoleni z siebie i źli na siebie nawzajem. Czuliśmy się uwięzieni, podobnie jak wielekroć w przeszłości. Nasze zobowiązania wobec dzieci, Kościoła i Boga sprawiały, że trzymaliśmy się kurczowo małżeństwa, które nader często łamało nam serca.
Zajechaliśmy do domu pierwszego dnia nowego roku.
Szczęśliwego Nowego Roku.
– Nigdy nie widziałem tylu gwiazd.
– Niebo wygląda jak aksamitna kopuła wysadzana brylantami.
Łagodne fale powoli sunęły w górę piaszczystej plaży, a potem z powrotem toczyły się w ciemne wody oceanu. Leżeliśmy na plecach na piasku, rozmarzeni od hipnotycznego rytmu spokojnego szumu. W nocnym powietrzu nie było nawet śladu zimna. Jak wspaniale jest spoczywać w czułych objęciach wszechświata.
Jedyne, co dorównywało doskonałości tej nocy, to dzień, który ją poprzedzał. Kiedy się obudziliśmy, mżyło; popijaliśmy herbatę z cytryną w malutkim wynajętym domku, a potem spacerowaliśmy po plaży w stronę tęczy, której łuk widoczny był na południu. Obserwowaliśmy, jak kolory stawały się coraz bardziej jaskrawe, a potem bladły, kiedy poranne słońce wysysało wilgoć z powietrza. Chodziliśmy po pas w wodzie, a potem zanurkowaliśmy pod jej migotliwą powierzchnię. Pływaliśmy, aż zaczęły nas boleć mięśnie, a potem pozwoliliśmy, żeby nośne fale wyrzuciły nas na brzeg. Małe, srebrzyste ławice rybek prześlizgliwały się tuż pod powierzchnią wody obok nas, aby błysnąć w słońcu, a potem nurkowały i ścigały się na podwodnym placu zabaw z konch, małży i muszli ślimaków. Odświeżeni pływaniem zmyliśmy sól z włosów i ubraliśmy się na resztę dnia w odpowiedni strój wakacyjny – kolejne kostiumy kąpielowe. Zjedliśmy późne śniadanie składające się z musli z owocami, a potem każde z nas złapało po książce, ugnietliśmy piasek i ręczniki plażowe na kształt foteli i wystawiliśmy wysmarowane kremem ochronnym twarze do słońca.
Niebo było bezchmurne, a pogoda nie mogłaby być lepsza; co ważniejsze, my nie moglibyśmy być lepsi. Dni niespiesznego życia odprężyły nas i złagodziły napięcia między nami. Rozmawialiśmy spokojnie i swobodnie się śmialiśmy. Wymienialiśmy się książkami, nalegając, żeby to drugie koniecznie spojrzało na ten „świetny fragment”, który właśnie przeczytało pierwsze. Dzieliliśmy się notatkami i pomysłami. Wspominaliśmy i rozmawialiśmy o przyszłości. Odsłanialiśmy obawy, przyznawaliśmy się do słabości, dyskutowaliśmy o marzeniach i dzieliliśmy się tajemnicami.
A przyjemności tego dnia otworzyły drogę do romantycznej przygody pod gwiazdami.
Rozpacz na przednich siedzeniach chevy suburbana? Czy romantyczna przygoda pod brylantowym niebem? Co z tego naprawdę opisuje małżeństwo Hybelsów?
Jedno i drugie. Tak naprawdę te dwa epizody wydarzyły się w odstępie kilku miesięcy. Wydaje się to niemożliwe, ale przeskakiwanie między tymi dramatycznymi kontrastami charakteryzowało nasz związek, od kiedy poznaliśmy się w wieku siedemnastu lat. Najlepsze chwile zapierały dech w piersiach swoją wspaniałością; najgorsze były druzgocące. W czasie tych najlepszych uważamy, że nasze spotkanie było najcudowniejszą rzeczą, jaka mogła się nam przydarzyć; w czasie najgorszych z żalem wspominamy dzień, kiedy nasze drogi się skrzyżowały.