logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Magdalena Guziak-Nowak
Wędrówka do wolności
Przewodnik Katolicki
fot. Stephen Leonardi | Unsplash (cc)


O dorosłych dzieciach alkoholików i trampolinie, na której odbijają się do normalnego życia z Dominiką Krupińską, autorką książki o DDA, rozmawia Magdalena Guziak-Nowak

„Jestem dorosłym dzieckiem alkoholika”. Trudno wypowiedzieć takie zdanie?

Szczerze mówiąc, nie pamiętam. Oswoiłam się z tym, przerobiłam ten temat kilkanaście lat temu. W tej chwili bycie DDA (dorosłym dzieckiem alkoholika) już nie rujnuje mi życia. Mam pewne objawy typowe dla DDA, np. skłonności lękowe i niechęć do nagłych zmian, zwłaszcza jeśli przychodzą z zewnątrz, a nie są przeze mnie zaplanowane. Poza tym żyję normalnie, co oznacza, że przestałam żyć tym tematem.
 
To dobra wiadomość.

Tak. Z jednej strony DDA jest się zawsze, z drugiej można dojść do stanu, w którym przestaje to zajmować centrum naszej egzystencji.
 
W jaki sposób dowiedziała się Pani, że jest DDA?

Moja „przygoda z DDA” zaczęła się dość późno. Kiedy miałam 34 lata, w moim życiu nastąpił splot traumatycznych wydarzeń. W tym samym czasie umarła bliska ciocia, przeżywałam poważne nieporozumienia małżeńskie i zginęły trzy moje koty, zupełnie jak w filmie Rybka zwana Wandą. Rozsypałam się zupełnie. Dopiero wtedy zaczęłam się spowiadać w sposób pogłębiony. Wcześniej, przez lata, mój związek z Kościołem był bardzo luźny. Na szczęście trafiłam na wspaniałego spowiednika, który miał szeroką wiedzę psychologiczną. Praca nad formacją spowiedzi zaczęła rozbijać powoli mój pancerz ochronny i – jak to się mówi – z mojej szafy zaczęły wylatywać trupy. Przypominały mi się rzeczy, które dawno temu wyparłam z pamięci. Śniły mi się koszmary, płakałam nocami. Odkryłam, że moja mama była alkoholiczką. Jak ja mogłam nie zdawać sobie z tego sprawy? Przecież miałam świadomość, że piła nocami i były awantury, a z szafki z płytami, którą kiedyś otworzyłam, wysypały się puste butelki po koniaku. Jednak moje mechanizmy obronne były tak silne, że w ogóle nie wiązałam tych faktów z alkoholizmem mamy. Psychika zabezpieczała mnie przed prawdziwą interpretacją faktów.
 
Instynkt samozachowawczy?

Tak. To typowy mechanizm, który rozwija DDA, żeby przetrwać. Miałam przekonanie, że sama muszę sobie poradzić, że muszę być dzielna, dzielna, dzielna. Dopiero przystąpienie do kierownictwa duchowego uwolniło moją psychikę. Gdy wreszcie połączyłam fakty, tzn. picie mamy i moje nieadekwatne zachowania, przypomniał mi się artykuł o DDA, który przeczytałam dawno temu z nudów. I zaczęłam myśleć: „A może i ja to mam?”. Wyszukałam internetowy test na ponad dwadzieścia pytań i szybko doszłam do wniosku, że spośród wymienionych w nim cech typowych dla DDA nie obserwuję u siebie zaledwie dwóch.
 
Wstydziła się Pani do tego przyznać?

Nie. Przecież od dawna wszyscy to wiedzieli! Moje otoczenie widziało, że coś jest ze mną nie tak, że moje reakcje są nieadekwatne do sytuacji, np. denerwuję się o byle co. Tylko ja nie wiązałam faktów. Przyznanie się przed innymi, że jestem DDA, nic nie zmieniło w moich kontaktach. Ale mnie samej przyniosło ulgę.
 
Bo znalazła Pani wytłumaczenie?

Ale nie wytłumaczenie w znaczeniu „wymówkę”, lecz „diagnozę”. Wreszcie wiedziałam, o co chodzi, wreszcie miałam rozpoznanie. A gdy jest rozpoznanie, można rozpocząć leczenie. Rzuciłam się na czytanie wszystkiego, co mogłam na ten temat znaleźć. Okazało się, że nie tylko ja mam takie problemy.
 
Czy brała Pani udział w regularnej terapii?

Z tym było u mnie dość… ciekawie. Po pierwsze, nie każdy DDA potrzebuje terapii. Czasem urazy są na tyle niewielkie, że można sobie z nimi poradzić. W tym przypadku pomaga psychoedukacja i wiara. Ja ostatecznie nie brałam udziału w psychoterapii, choć na początku mojej drogi nie wiedziałam, że nie jest mi potrzebna. Więc szukałam. Trafiłam do terapeutki, która spojrzała na wypełniony przeze mnie kwestionariusz i postawiła diagnozę, że jestem… alkoholiczką.
 
Alkoholiczką?

Pojechałam na obóz terapeutyczny.
 
Jak to na obóz terapeutyczny?

Byłam DDA na początku swojej drogi. Brakowało mi wszystkiego, a najbardziej pewności siebie. Oczywiście, nie byłam uzależniona od alkoholu, ale skoro mówił mi to autorytet…? Finał tej historii jest taki, że jestem w Polsce chyba jedyną osobą, u której zdiagnozowano brak alkoholizmu.
 
Jak mogło dojść do takiej pomyłki?

Już na pierwszej rozmowie z terapeutką powiedziałam, że jestem osobą wierzącą i od jakiegoś czasu pracuję ze swoim spowiednikiem. Myślę, że to sprawiło, iż się do mnie bardzo uprzedziła. Potem dowiedziałam się, że ma bardzo antyklerykalne poglądy. To wydarzenie nauczyło mnie bardzo ważnej rzeczy. Owszem, żeby terapia była skuteczna, trzeba mieć zaufanie do swojego terapeuty. Ale wcześniej trzeba go mądrze wybrać! I nie można traktować terapeutów jak bogów. Warto potwierdzić diagnozę u innego specjalisty. Przecież kiedy dowiadujemy się, że mamy np. chory żołądek albo serce, też szukamy potwierdzenia diagnozy u drugiego lekarza.
 
Jest wiele definicji DDA. Która jest Pani najbliższa?

Istotą problemu DDA jest takie nagromadzenie u kogoś traumatycznych wydarzeń życiowych, związanych z dzieciństwem w rodzinie z problemem alkoholowym, które przekroczyło możliwości zaradcze systemu samoobrony tej osoby. Czyli osoba z DDA „sobie nie radzi”. W dodatku w jej obrazie siebie i funkcjonowania powstały trwałe ślady zbliżone do tzw. stresu pourazowego.
 
Wspomniała Pani, że odkrycie: „Jestem DDA” wywołało u Pani ulgę. A w książce pisze Pani, że był to skok w ciemność.

To się nie wyklucza. Czułam ulgę, bo wiedziałam, co mi jest. A skok w ciemność wiązał się z tym, że musiałam wywrócić do góry nogami mechanizmy obronne i utarte schematy myślenia, co nie jest łatwe. Praca nad tym jest uciążliwa i wymaga konsekwencji oraz skrupulatności. To wycieczka w nieznane, co dla DDA jest trudne.
 
Co było dla Pani pomocne?

Wspomniałam, że w procesie zdrowienia nieocenione jest wsparcie osób, do których mamy stuprocentowe zaufanie. Jeśli chodzimy na terapię, dobrze, jeśli znajdujemy je u terapeuty. Dla mnie takimi osobami byli mój spowiednik oraz przyjaciółka, która ma bardzo szeroką wiedzę teologiczną i jest zaawansowana w formacji duchowej. Pamiętajmy, że DDA wszystko odbiera na opak. Ma zniekształcone sposoby interpretowania zachowania innych ludzi. Dlatego kiedy zaczyna rozbijać swoje mechanizmy ochronne, potrzebuje kogoś, kto da informację zwrotną na temat jego zachowania i powie prawdę. Na przykład jeśli wydawało mi się, że ktoś mnie nie lubił i zwalczał, a przyjaciółka przekonywała, że to tylko mój wypaczony punkt widzenia, ufałam jej. Była moim lustrem. Dzwonię do niej do dzisiaj, gdy potrzebuję realistycznej oceny z zewnątrz: „Powiedz mi, czy moja ocena tej osoby i sprawy jest adekwatna”.
 
Poza tym największą pomocą w poradzeniu sobie z syndromem DDA są zawsze zasoby własne, czyli np. wsparcie rodziny i wiara. Moja książka dotyczy tego drugiego – jak uruchomić swoje zasoby religijne, aby stały się pomocne w procesie zdrowienia.
 
Ale zaraz po zdiagnozowaniu u kogoś syndromu DDA, nie wysłałaby go Pani prosto do spowiedzi.

Oczywiście, że nie. Nie można mieszać sfery psychiki i sfery religijnej. One są komplementarne i wpływają na siebie, ale jedna nie zastąpi drugiej. Zatem psycholog powinien współpracować z kierownikiem duchowym. Nie mogą siebie nawzajem zastępować, ale też nie powinni się zwalczać i podważać autorytetu.
 
A jeśli ktoś nie ma wsparcia w wierze?

Zasoby religijne można włączyć wtedy, gdy są znaczące dla danej osoby. Jeśli ktoś jest obojętny religijnie albo bardzo mało zainteresowany, to odwołanie do wiary nie będzie miało dla niego żadnego znaczenia. Do zmiany myślenia i pracy nad sobą może nas pociągnąć tylko to, co jest dla nas ważne.
 
Na samym początku powiedziała Pani, że DDA już nie rujnuje Pani życia…

Miałam zachowania lękowe i nerwicowe. Bałam się przyszłości, podejmowania decyzji. Tego, że stanie się coś złego. Wynikało to z fałszywych obrazów Boga, jeśli miałam. Sądziłam, że jeśli tylko się do czegoś przywiążę i okażę to Panu Bogu, to On mi to złośliwie zabierze, więc wszystko muszę przed Nim ukrywać. Taka postawa może skutecznie rujnować życie, prawda? Fałszywe obrazy Boga powstają m.in. z negatywnych wzorców toksycznej religijności wpojonej w dzieciństwie lub z nieudanej katechezy. Ma je wielu z nas, nie tylko DDA.
 
Jakie to mogą być obrazy?

Na przykład „Bóg” wymagający i niewybaczający, czyli taki, którego trudno zadowolić. Stawia wysokie wymagania, nie nagradza sukcesów, bo uważa je za oczywiste, ale za to nigdy nie zapomina porażek. Jest „wielkim księgowym”: drobiazgowym, chłodnym. Inny obraz to „Bóg” wybiórczy i niesprawiedliwy, który ma wzgląd na osoby. Kto ma taki obraz Stwórcy, czuje się chrześcijaninem drugiej kategorii. Może być też „Bóg” miły, ale zagubiony. Osoby, które tak Go postrzegają, nie widzą Jego wszechmocy i potęgi. Wątpią, czy pomoże im w rozwiązaniu problemów, więc czują, że mogą liczyć tylko na siebie. „Bóg” to dla nich rozmemłany fajtłapa.
 
A Pani „Bóg”?

Był mściwy, okrutny i kapryśny. Bałam się, że bawi się moim kosztem. Bałam się Go, nie widziałam w Nim swojego Ojca. Gdy „rozmontowałam” tę karykaturę, okazało się, że pod spodem mam jeszcze jeden fałszywy obraz – „Boga” odległego i niedostępnego, który wprawdzie nie robił mi nic złego, ale też nie interesował się mną. Był odległy, obojętny.
 
Natomiast dzisiaj…?

Dzisiaj mam biblijny obraz Boga. To mój Ojciec, który jest nieskończenie kochający, opiekuje się mną i prowadzi.
 
Twierdzi Pani, że osoby religijne mają łatwiej niż ateiści z DDA?

Oczywiście. Świadomość, że Bóg mnie kocha i akceptuje to kosmiczna dawka miłości i trampolina, na której można się odbić i zacząć porządkować swoje życie. Poczucie Bożej miłości to podstawa – nawet gdyby żaden człowiek mnie nie chciał, Pan Bóg pragnął i pragnie mojego życia. Ta perspektywa sprawia, że osoby wierzące są w o wiele lepszej sytuacji niż ateiści. Potwierdza to wiele badań z całego świata – ludzie ze zdrową religijnością są w lepszej formie psychicznej. Co nie znaczy, że mogą liczyć na łatwe i szybkie sukcesy. Praca z DDA jest trudna, to dwa kroki w przód i jeden w tył. Jeśli czyjeś traumy powstały w wyniku wieloletniego zaniedbywania przez rodziców, to dopieszczenie takiego człowieka też musi zająć lata.
 
Tytuł Pani książki to Wędrówka do wolności. Jak Pani rozumie wolność?
 
Bliskie jest mi pojmowanie wolności przez św. Tomasza i mistrzów starożytnych, od których czerpał: Arystotelesa i Platona. Wolność nie jest obojętna wobec wartości, ale sprawia, że świadomie podejmuję wybory, które prowadzą mnie do dobra, bo wiem, że tylko wtedy będę szczęśliwa. Człowiek z natury dąży do szczęścia i dobra. Nawet jeśli pije alkohol albo bierze narkotyki, robi to nie dlatego, że chce autodestrukcji, ale by osiągnąć szczęście. Inna sprawa, że tylko na chwilę… Cała zabawa polega na tym, by tak pracować nad swoimi przekonaniami i uczuciami, aby poddawały się kierownictwu rozumu. I żeby w konsekwencji uczyć się wybierać wolność, która prowadzi nas do szczęścia.
 
Czuje się Pani wolna?

Tak, choć żaden człowiek nie jest wolny w stu procentach. Takie szczęście mają dopiero święci, którzy opanowali sztukę podejmowania dobrych decyzji w każdej sytuacji.
 
Rozmawiała Magdalena Guziak-Nowak
Przewodnik Katolicki 15/2017
 
 
 



Pełna wersja katolik.pl