logo
Czwartek, 25 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Jarosława, Marka, Wiki – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Marcin Jakimowicz
W cztery oczy
Gość Niedzielny


Nie lubimy upominać. Mamy raczej tendencję do poklepywania innych po plecach. Znajoma, która pocieszała roztrzęsioną po aborcji koleżankę, usłyszała od kierownika duchowego: źle zrobiłaś. Chciałaś zagłaskać problem, z którym ta kobieta i tak będzie się musiała zmierzyć.

Jedną z najtrudniejszych rzeczy jest powiedzenie prawdy i okazanie przy tym miłosierdzia. Jak nie zaniedbać tego, co ewangeliczne, a jednocześnie nie machać Biblią jak gilotyną: ciach, ciach i polecą głowy.
 
Może dlatego Teresa z Lisieux przypominała nowicjuszkom: „Jeżeli zwrócenie uwagi sprawiło ci przyjemność, to źle... Upomnienie musi sprawiać przykrość upominającemu”.

Upomnienie nie ma nic wspólnego z wyrokiem, kasowaniem człowieka. Nie możemy czerpać z niego niezdrowej satysfakcji.
 
Mówi Ojciec często, że ludzie wybierają dziś „spowiedź w wersji light”. Bezbolesną, krótką, pocieszającą. Nie lubimy być upominani?

Nie lubimy. Ale spowiednik nie może się z tego powodu na penitentów obrażać. Tym ludziom trzeba towarzyszyć. Bo ci, którzy klękają przy kratkach konfesjonału, muszą przejść długą drogę. Kto z nas od razu przyjmuje napomnienie? To wymaga czasu. Często upomnienie rezonuje w nas przez lata.
 
Wszystkie upomnienia przyjmowałem dopiero po pewnym czasie. Pierwsza reakcja była obronna: to nieprawda. Dlaczego ten facet chce mi dowalić i mnie upokorzyć?

Ale przecież w taki sam sposób odbieramy słowo Boże! Przecież ja, przygotowując homilie, często czuję się przez nie oskarżany. Tymczasem, masz rację, w doświadczeniu religijnym szukamy dziś jakiegoś przytulenia, jakiejś tabletki znieczulającej. Tyle dostajemy od życia w tyłek, więc przynajmniej w Kościele chcemy się poczuć świetnie, ciepło i komfortowo.
 
Dla niektórych „pyskatych” osób upominanie to „bułka z masłem”. Inni, bardziej wrażliwi, zamknięci w sobie, mają z tym ogromne problemy.

Jasne. Ale i oni decydują się w końcu na upominanie ze względu na odpowiedzialność. Na przykład za wspólnotę. Gdy w jakiejś grupie ktoś sprawia spore problemy, często mówimy: „Trzeba o niego dbać, trzeba o niego powalczyć”. Zgoda. Ale jeśli ten człowiek zagraża wspólnocie, to trzeba podjąć zdecydowane kroki. To wymaga olbrzymiej mądrości i delikatności. Pasterz ma bronić wspólnoty. I w konsekwencji musi upomnieć.
 
„Bóg mówi do człowieka: kocham cię takim, jaki jesteś, i pragnę, abyś się zmienił” – nauczał o. Michał Zioło. „A demon, małpując te słowa, rzuca: »Kocham cię takiego, jaki jesteś« (i człowiek staje się pępkiem świata), a po jakimś czasie dopowiada: »Chciałbym, abyś się zmienił«. I człowiek wariuje, bo nie potrafi spojrzeć w lustro”...
 
To poważny problem. Mówiliśmy już, jak trudno wyważyć proporcje. Widzę też inne zagrożenie: Upomniany człowiek, zamiast przyjść z tym problemem do Jezusa, chce się samemu poprawić. Kopie w sobie i kopie, wyrzuca błoto, robi głębokie wykopaliska, bo chce się samemu uporządkować, by potem przyjść do Chrystusa. Tyle że grzebiąc w tym swoim bagienku, często sam traci nadzieję. A kierunek powinien być odwrotny: najpierw idę do Jezusa, a potem wraz z Nim do siebie. Upomnienie rodzi w nas smutek. To dobrze. Święty Paweł pisze o dwóch rodzajach smutku. O „smutku świata”, który prowadzi do śmierci, i smutku, „który jest z Boga i który dokonuje nawrócenia ku zbawieniu” (2 Kor 7,10). To kwintesencja upomnienia. Jeśli zaczynam chlipać nad sobą, jaki to jestem biedny, to zamykam się w egoizmie. Jeśli przyjmuję gorzkie napomnienie i zaczynam prosić: „Boże, ratuj!”, to jest to wspomniany przez Pawła „smutek, który prowadzi do nawrócenia”.
 
Rozmawiał Marcin Jakimowicz
GN 08/2012  
 
 



Pełna wersja katolik.pl