Po ludziach, kiedy nie zostaje już nic – zostają groby. To one pozwalają pozbierać szczątki wiedzy o tych, którzy żyli tysiące lat przedtem, zanim na świat przyszedł Jezus. I one są dowodem na to, że już wtedy mieli przeczucie, że życie nie może kończyć się tutaj.
To jeszcze nie była chrześcijańska wiara w życie wieczne. Ale możemy powiedzieć, że Bóg stwarzając człowieka, wszczepił mu przekonanie o tym, że nie jest stworzony wyłącznie dla ziemi. Niezależnie od czasów i kultury obrzędy pogrzebowe i same groby ludzi są afirmacją wiary w ludzką nieśmiertelność, świadectwem pierwotnego niemal przekonania, że ostateczna śmierć nie istnieje.
Ułożeni do snu
Ludzie z tak zwanych długich domów, z kultury nazywanej lendzierską, byli pierwszymi rolnikami, jacy przybyli na nasze ziemie około czterech tysięcy lat przed Chrystusem, na dwa tysiące lat przed Abrahamem. Przynieśli ze sobą umiejętność uprawy ziemi i hodowli zwierząt, wypalania naczyń z gliny czy tkactwa. Osadę z tego czasu odkryto między innymi w Biskupinie. Tam również znaleziono ślady trzech pochówków. Dwa z nich były zniszczone przez dużo późniejszą, wczesnośredniowieczną zabudowę, jeden pozostał nienaruszony. Ludzie z „długich domów” organizowali pochówki szkieletowe. Zmarłych układali w pozycji embrionalnej, kobiety na lewym, a mężczyzn na prawym boku. Dlaczego właśnie tak? Można próbować zrozumieć, choć do dyspozycji mamy wyłącznie współczesne kategorie rozumienia. Może bali się zmarłych, którzy mogą próbować powrócić do świata żywych, i w tym celu wiązali ich w takiej pozycji? Jednak czy jeśli człowiek się boi, to zakopuje ciało zmarłego tuż przy domu? A może takie ułożenie ciała, jak dziecka w łonie matki, miało symbolizować powtórne narodzenie? Tylko skąd ludzie w tamtym czasie mieli znać ułożenie płodu? Motywacji, jaka kierowała ówczesnymi ludźmi, zapewne nie poznamy, ale celowości ich działania zaprzeczyć nie można. Układali ich do wiecznego snu nie dla siebie, ale dla nich, dla tych, którzy odchodzili.
Zmarnowana praca
Ciało zmarłej z Biskupina zdobi naramiennik z żebra bydlęcego. Wykonanie takiej ozdoby wymagało czasu, wysiłku i umiejętności, ale to nie naramienniki z Biskupina są tu najbardziej imponujące. W Kruszy Duchownej w grobie z tego samego czasu znaleziono ciała „księżniczek”, matki i córki, nazwanych tak ze względu na bogactwo ozdób. Ich biodra przepasane są pasami z muszli. Na każdy pas składa się ich kilka tysięcy. Najpierw więc trzeba było zdobyć muszle. Potem połamać je na mniejsze części. Następnie specjalnym, drobnym i ostrym krzemieniem, wklejonym za pomocą dziegcia do kawałka drewna, wywiercić w muszli dziurkę. Współczesne eksperymenty archeologiczne pokazują, że zrobienie jednej dziurki trwa około 15-20 minut. Nawet wziąwszy pod uwagę, że kobiety sprzed czterech tysięcy lat miały w tym większą wprawę, to nadal musiało to trwać bardzo długo. Dalej, należało nawlec muszle na sznurek po kilka, kilkanaście i na kawałku piaskowca starannie je szlifować, żeby nadać odpowiedni kształt i gładkość. To całe tygodnie pracy, które można było – przynajmniej teoretycznie – przeznaczyć na działania bardziej opłacalne z punktu widzenia przetrwania człowieka, na zdobywanie pożywienia, uprawę ziemi, pielęgnację dzieci czy zwierząt. A jednak uznali, że warto zrobić coś tak niepraktycznego, że warto zrobić coś wbrew ewolucyjnej logice przetrwania gatunku. Jeśli coś się za tym kryło, to wiara, że tak trzeba – że to będzie komuś gdzieś do czegoś potrzebne.
Ogień po wiekach
Ludzie kultury pucharów lejkowatych, którzy przyszli na Kujawy i Pomorze krótko potem, pozostawili spektakularny ślad swojej obecności: megality, czyli ogromne grobowce, nazywane czasem piramidami. Nie wiemy nic o darach grobowych z tego czasu. Nie wiemy o ozdobach. Sama potęga grobów nie musi świadczyć o żadnym przeczuciu wieczności – mogła być prostym sygnałem dla wrogów, że do ludzi, którzy wznoszą tak potężne budowle, lepiej się nie zbliżać. Intrygujące w nich jest jednak coś innego: w każdym z tych grobowców znajdowało się coś, co nazwać dziś możemy kaplicą. W przedsionku znajdowało się pomieszczenie, do którego można było wejść i w którym rozpalano ogień. Nie palono go raz czy dwa razy – badania wykazują, że ogień palono tam przez kilka pokoleń, przekazując sobie pamięć o tym, że tak trzeba. Zachowały się nawet ślady „remontów” owych kaplic, przeprowadzane nawet po trzystu latach od ich wybudowania. Czy to było konieczne, żeby przetrwać? Ani trochę. Konieczne, żeby żyć wygodniej i bezpiecznie? Także nie. A jednak ludzie mimo wszystko wracali do grobów dawnych zmarłych, żeby wciąż palić im ogień.
Z popiołów
W kulturze łużyckiej, na spotkaniu epoki brązu i żelaza, między 1300 a 500 lat przed Chrystusem, najpowszechniejszym sposobem grzebania zmarłych było ciałopalenie. Ciała osób zmarłych wyposażano w dary, a następnie składano na stosach z ułożonego warstwami drewna i podpalano. Ciało trawił ogień, ale temperatura nie była na tyle wysoka, by uległo ono całkowitemu spopieleniu. Po wygaszeniu ognia zbierano więc popioły i niewypalone resztki i wkładano do glinianych popielnic. Często układ kości w popielnicach nie był przypadkowy, ale anatomiczny – niewypalone części kości udowych układano niżej, czaszki – na samym wierzchu. Następnie na polu wykopywano jamę, w której składano popielnicę z prochami oraz kolejne naczynia, w których znajdowały się dary grobowe. Całość zasypywano ziemią. Nie zachowały się żadne ślady po tym, żeby groby takie były oznaczane na powierzchni ziemi – ale jednocześnie archeolodzy nie znajdują śladów po tym, by pochówki były później przypadkowo naruszane podczas kopania kolejnych jam. Wielkie pola popielnicowe z tysiącami pochówków znajdowały się w całej Europie. Oprócz grobów popielnicowych archeolodzy znajdują również groby jamowe, do których resztki składano bez popielnic. Możliwe jednak, że popielnicą w tym przypadku był pojemnik z materiałów organicznych, z drewna lub tkaniny, które nie miały szansy przetrwać próby czasu.
Jest druga strona
Ważne dla nas, że zmarli, zarówno na stosie, jak i później, w samym grobie, otrzymywali dary – wyposażenie na drogę, może na przyszłe życie? O tym, jakie to były dary, wiedzę mamy ograniczoną: musimy przyjąć, że śladów materii organicznej, skóry, tkanin czy drewna po tysiącach lat nie zidentyfikujemy. Jest w grobach ceramika: garnki, czerpaki, czarki, ale i grzechotki gliniane, uważane za przedmioty kultyczne. Są części stroju i ozdoby, biżuteria czasem nawet z bursztynem albo bardzo drogimi szklanymi paciorkami. W pojedynczych grobach znaleźć można nawet instrumenty muzyczne wykonane z kości. Stan naczyń wskazuje, że przynajmniej część z nich nie była wcześniej używana, zrobiono je tylko na pogrzeb. Znów wydaje się – na zmarnowanie.
Narzędzia i przedmioty gospodarstwa domowego, broń, jedzenie, przedmioty kultu, czasem pieniądze tam, gdzie były już znane – to wszystko znaleźć można w grobach. Groby dodatkowo były orientowane lub układane na linii północ–południe. Zmarłych układano w różnych pozycjach. W innych częściach świata nie składano ich w ziemi, ale oddawano wodzie, zawieszano na skałach, zostawiano na pożarcie zwierzętom, zawsze jednak z jakąś wyraźną intencją, z przekonaniem, że robi się to w jakimś celu. Prześledzenie tysięcy obrządków pogrzebowych z tysięcy kultur zawsze będzie miało jedną część wspólną: przekonanie, że to jeszcze nie jest koniec. Jakby właśnie ta prawda miała się stać pierwszym, podstawowym przesłaniem Boga dla każdego człowieka, niezależnie od tego, jaką religię wyznaje. Groby są dowodem na to, że to naprawdę nie koniec.
Monika Białkowska
Przewodnik Katolicki 44/2019