logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
ks. dr Grzegorz Strzelczyk
To nie spadło z nieba czyli wiara między herezjami
List
fot. Sebastian Knoll | Unsplash (cc)


 

Prawdopodobnie każdy chrześcijanin, któremu zdarzyło się zastanawiać nad treścią własnej wiary, zderzył się - bo tak chyba o tym trzeba mówić – z pytaniem, jak to właściwie jest z tym Bogiem. Utrzymujemy, że jesteśmy monoteistami, że Bóg jest jeden i jedyny, ale zaraz potem dorzucamy: w trzech Osobach

 

Ojciec jest Bogiem, Syn jest Bogiem, Duch jest Bogiem. Są od siebie jakoś różni, ale mimo to nie ma trzech bogów. Czyżby wiara kazała nam – wbrew logice – uznawać, że 1+1+1=1, że 3=1? Co gorsza, próżno szukać określenia „Trójca Święta" w Nowym Testamencie. Skąd zatem wzięła się wiara w Trójcę? Czy trzeba było aż tak komplikować sobie życie?

 

Żeby odpowiedzieć na takie i podobne pytania – zwłaszcza te dotyczące znaczenia wiary w Trójcę Świętą – trzeba sięgnąć do początków historii chrześcijaństwa. Nauka o Bogu Trójjedynym nie pojawiła się bowiem od razu w gotowej, w pełni dojrzałej postaci. Z nieba nie spadła żadna gotowa formuła, żaden obraz, który by jasno i raz na zawsze określał, jak należy myśleć o Bogu. Przeciwnie – to raczej mozolnie, przez kilka wieków wysnuwany, precyzowany, cyzelowany wniosek z... doświadczenia.

 

Bóg Ojciec i Chrystus

 

Ale po kolei... Chrześcijaństwo wyrasta z judaizmu, który jest radykalnie monoteistyczny. Wyznanie, że Bóg jest jedyny, że jest jedynym Panem człowieka i dziejów stoi w samym centrum wiary i pobożności Izraela. To przekonanie odziedziczyliśmy. Dokonaliśmy jednak pewnej dość istotnej korekty, której początek wyznaczył Jezus Chrystus.

 

Nowy Testament poświadcza, że przed śmiercią i zmartwychwstaniem Jezusa zdania co do Jego tożsamości były podzielone. Uczniowie widzieli w Nim oczekiwanego Mesjasza, spełnienie Bożej obietnicy danej Izraelowi, ale jeszcze najwyraźniej niejednakowo rozumieli Jego rolę. Zapewne dostrzegali szczególny związek Jezusa z Bogiem. Już choćby sposób, w jaki się do Niego zwracał, pełne zaufania słowa: Abba, Ojcze, musiał dawać im do myślenia.

 

To, czego doświadczali u boku Jezusa, mogło, a nawet musiało przekraczać „ludzkie" ramy, dlatego pytanie o Jego tożsamość, nawet jeśli nie padało otwarcie, to czaiło się w głębi świadomości. Jednak raczej – choć trudno to z całą pewnością stwierdzić – uczniowie widzieli w Nim przede wszystkim wybranego przez Boga, niezwykłego człowieka. Ich paniczna reakcja na pojmanie a potem śmierć Jezusa dość wyraźnie o tym świadczy.

 

Zmartwychwstanie było zatem wydarzeniem zaskakującym i przełomowym. Chrystus, który ukazywał się uczniom, był ewidentnie tą samą osobą, której towarzyszyli przez kilka lat, a której śmierć zdawała się definitywnym końcem ich nadziei. Jednocześnie jednak było w Nim coś radykalnie nowego – ewangeliści świadczą o tym, pisząc na przykład o trudnościach w rozpoznawaniu Go.

 

Owocem paschalnych spotkań było głębsze zrozumienie zarówno samej tożsamości Jezusa, jak i Jego miejsca i roli w całym Bożym projekcie zbawienia. Ewangelia Łukasza mówi wręcz o nauczaniu Zmartwychwstałego, które najwyraźniej szło dalej, głębiej, niż przedpaschalne: zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego (Łk 24, 21).

 

Chrystus i Duch Święty

 

Jezus przed Paschą nauczał głównie o Królestwie Bożym. W obliczu zmartwychwstania uczniowie zaczynali rozumieć, że związek tegoż królestwa z Chrystusem jest głębszy niż początkowo myśleli. Ono przyszło w Nim. To przekonanie ugruntowało się jeszcze pod wpływem kolejnego, ściśle związanego z Paschą Chrystusa, doświadczenia – przyjścia Ducha Świętego.

 

Był to moment o tyle przełomowy, że z mocą Ducha uczniowie zaczęli głosić publicznie, że Jezus jest Mesjaszem. Zaś publiczne głoszenie domagało się opisywania własnego doświadczenia, a więc prowadziło do formułowania – pod wpływem Ducha – podstawowych treści tego, co wkrótce miało zostać nazwane chrześcijaństwem. Najważniejszą kwestią było oczywiście wyrażenie tożsamości samego Jezusa i Jego związku z Bogiem. Nowy Testament jest świadectwem tych poszukiwań; o tyle trudnych, że teologia Starego Testamentu nie dostarczała pojęć czy obrazów, które nadawałyby się do wyrażenia chrześcijańskiego doświadczenia bez wcześniejszej obróbki.

 

Nie da się całego tego procesu prześledzić w krótkim tekście, ograniczę się do jednego przykładu, bardzo znaczącego dla naszego pytania o początki wiary trynitarnej. W Pierwszym Liście do Koryntian (8, 6) św. Paweł pisze: Dla nas istnieje tylko jeden Bóg, Ojciec, od którego wszystko pochodzi i dla którego my istniejemy, oraz jeden Pan, Jezus Chrystus, przez którego wszystko się stało i dzięki któremu także my jesteśmy.

 

Wyznanie jednego Boga jest oczywiście kontynuacją wiary Izraela. Druga część zdania przynosi jednak radykalną zmianę: Chrystus został „umieszczony" obok Boga jako „jedyny Pan" i pośrednik Bożego działania w świecie. Oczywiście, Jezus nie jest tutaj wprost nazwany Bogiem, ale tytuł „jedyny Pan" w teologii żydowskiej był zarezerwowany wyłącznie dla Boga! Pośrednictwo w stworzeniu rzeczywistości sugeruje zaś, że poczęcie w łonie Maryi nie było bynajmniej absolutnym początkiem istnienia Chrystusa.

 

Wiek pierwszy ku Bogu-człowiekowi

 

Przykładów można podać sporo. Pierwszy wiek należy zatem uznać za okres, w którym powoli kształtuje się świadomość boskiej (bosko-ludzkiej) tożsamości Chrystusa. Nim pojawiły się jasne pojęcia, było doświadczenie wiary, wyrażające się zwłaszcza w praktyce modlitwy – chrześcijanie od początku na przykład wzywali imienia Jezusa. Jasne przypisanie Mu tytułu „Bóg" było zatem właściwie kwestią czasu.

 

Pierwszy wyraźny przypadek odnajdujemy pod koniec I w. w Prologu Ewangelii św. Jana, który zresztą cały jest próbą określenia relacji pomiędzy Bogiem a Chrystusem. Za streszczenie nowotestamentowych poszukiwań można uznać tytuł „Syn Boży": Bóg jest Ojcem Chrystusa, a On Jego Synem w pewien szczególny sposób. Syn uczestniczy w samym życiu Boga-Ojca zdecydowanie inaczej, głębiej niż jest to dane ludziom.

 

W kolejnych wiekach teologia chrześcijańska zmuszona będzie do doprecyzowania tego przekonania i będzie to czynić – przyznajmy – nieco wbrew sobie. Każda próba rozjaśnienia tajemnicy, jaką ostatecznie jest i pozostanie Bóg, za pomocą ludzkich narzędzi poznawczych, jest bowiem zapuszczaniem się w obszar, na którym żaden teolog nie czuje się pewnie. Jeśli to czyniono, to głównie z trzech powodów.

 

Po pierwsze, głoszenie Ewangelii wymagało formułowania tego, w co chrześcijanie wierzą, trzeba było zatem jakoś opisywać związki pomiędzy Bogiem Ojcem, Chrystusem i Duchem Świętym. Po drugie, we wspólnotach pojawiały się interpretacje, które trudno było uznać za prawdziwy wyraz chrześcijańskiego doświadczenia (herezje). Po trzecie, zarówno poganie, jak i żydzi wytykali chrześcijanom niekonsekwencję: niby to uważają się za monoteistów, a w rzeczywistości czczą Chrystusa jako „drugiego Boga".

 

Wiek drugi i trzeci trzecia droga

 

Wydawało się zatem, że przed chrześcijańską teologią II i III w. stanęła alternatywa: albo uznać istnienie dwóch, trzech bogów (rozwiązanie nigdy na serio niebrane pod uwagę), albo przyjąć, że tylko Ojciec jest Bogiem naprawdę, natomiast Chrystus i Duch są jakoś od Niego niżsi (pogląd nazywany subordynacjanizmem).

 

Druga z propozycji miała jednak zasadniczą wadę: jeśli zbawienie przyszło przez Chrystusa (a takie było fundamentalne doświadczenie), to nie może On nie być Bogiem, bo tylko Bóg ma moc wyrwania człowieka z grzechu! Konieczne stało się zatem znalezienie „trzeciej drogi" – rozwiązania, które wykraczało poza wszystko to, co dotychczas wypracowano w ramach myśli religijnej – tak żydowskiej, jak i pogańskiej.

 

Musiała to być droga, na której uzna się, że jedność i wielość w Bogu są współwieczne; że nie jest ani tak, że Bóg najpierw był jeden, a potem rozpadł się na Ojca, Syna i Ducha, ani tak, że jest ich trzech, a jedność stanowią tylko przez wtórne niejako zjednoczenie. Bóg jest w istocie Trójjedyny, jest Trójcą (wyraz ten wchodzi w użycie w III w. pod wpływem Tertuliana na Zachodzie i Orygenesa na Wschodzie).

 

Wiek czwarty „prawie robi wielką różnicę"

 

Kluczowy dla dojrzewania nauki o Trójcy Świętej okazał się wiek IV. W jego początkach pewien aleksandryjski prezbiter, imieniem Ariusz, zaczął głosić, że „Syn jest pierwszym stworzeniem Ojca" i dlatego „jest czas, kiedy nie istniał". Koncepcja Ariusza była o tyle atrakcyjna, że zdawała się chronić monoteizm przy wykorzystaniu bardzo popularnej ówcześnie idei hierarchii bytów, zgodnie z którą Bóg jest najwyższy, stworzenia materialne najniższe, a pośrodku znajdują się byty duchowe o różnym stopniu doskonałości.

 

Syn byłby oczywiście w tej hierarchii najwyżej, byłby prawie Bogiem (tyle, że „prawie robi wielką różnicę"). Ariusz był nie tylko sprawny teologicznie, ale i „politycznie" - potrafił zjednać sobie wielu zwolenników wśród wpływowych biskupów, co zaowocowało potężnymi napięciami w Kościele. Te do tego stopnia zaniepokoiły będącego od niedawna protektorem chrześcijaństwa Konstantyna, że postanowił działać: zwołał w Nicei zgromadzenie biskupów (pierwszy Sobór powszechny w 325 r.).

 

Biskupi odrzucili tezy Ariusza i ułożyli formułę wiary, która stanowi pierwszą część odmawianego do dziś w czasie niedzielnej Eucharystii wyznania. To jednak nie położyło kresu sporom - użyte przez Sobór określenie, że Syn jest „współistotny" Ojcu, było na tyle nowatorskie, że wielu biskupów przyjmowało je z wielkimi oporami, a wielu wręcz odrzucało.

 

Ostre spory, wzmacniane przez liczne interwencje cesarzy, trwały kilkadziesiąt lat. Do zwycięstwa „wiary z Nicei" przyczynili się zwłaszcza Atanazy, Bazyli Wielki, Grzegorz z Nyssy i Grzegorz z Nazjanzu. Kluczem do teologicznego pojednania było zwrócenie uwagi na to, że gdy mówimy o jedności w Bogu, patrzymy nieco pod innym kątem, niż gdy mówimy o troistości.

 

Jeśli bowiem pytamy: czym jest Bóg? (pytanie o naturę - analogiczne do pytania: czym jest człowiek?), dojdziemy do stwierdzenia o jedności, jedyności, niepodzielności boskiej natury. Jeśli zaś zapytamy: kim jest Bóg?, odpowiemy: Ojcem, Synem i Duchem Świętym (trzema „osobami"). Pomiędzy Nimi istnieje rzeczywista, a zarazem niezmiennie mała różnica. W Bogu troistość i jedność to jakby dwie strony tej samej monety.

 

W tym miejscu konieczna jest jeszcze jedna uwaga. Otóż współcześnie rozumiemy osobę przede wszystkim jako samoświadomy i wolny, a przez to autonomiczny podmiot. Bezpośrednie przeniesienie takiego rozumienia na Trójcę skutkowałoby natychmiast uznaniem istnienia trzech bogów, z który każdy posiada odrębną świadomość, wolność etc.

 

Starożytne pojęcie „hipostaza" miało charakter mniej psychologiczny, a bardziej metafizyczny. Pozwalało zatem mówić o trzech osobach posiadających jedną wspólną świadomość, wolność etc. Dlatego właśnie różnica między boskimi „osobami" jest nieskończenie mniejsza niż różnice między ludźmi. Ojciec, Syn i Duch mają wszystko wspólne, są tym samym we wszystkim, prócz bycia „podmiotami", czyli w praktyce prócz wzajemnego do siebie odniesienia.

 

Więcej niż zdołamy wymyślić

 

Kiedy spory z arianami przygasały, pojawił się kolejny problem – niektórzy zaczęli podważać boskość Ducha Świętego (herezja zwana duchoburstwem). Właściwie dopiero teraz – trudno nie uznać, że bardzo późno - postać Ducha Świętego stanęła w centrum teologicznych sporów. Problem tożsamości Chrystusa był na tyle kluczowy, że przesłaniał niejako kwestię tożsamości Ducha.

 

Arianizm, stawiając radykalnie kwestię wyłączności bóstwa Ojca, najpierw implilicite, a potem już otwarcie odrzucał bóstwo Ducha. Duchoburcy, z których część uznawała wiarę Nicei, wykorzystywali niedopowiedzenie nicejskiego wyznania wiary, które w przypadku Ducha Świętego ograniczało się do jednego zdania: „wierzymy w Ducha Świętego".

 

Obrona Jego boskości, zapoczątkowana przez Atanazego, szła po linii argumentów z tradycji: od zawsze Duch łączony jest z Ojcem i Synem w kulcie; z Nowego Testamentu i doświadczenia Kościoła wynika, że czyni to, co może tylko Bóg (realizuje w człowieku zbawienie). Pytanie „jak to możliwe, że także Duch jest Bogiem?" nie było już tak palące – wystarczyło bowiem ponownie zastosować te same rozróżnienia co w odniesieniu do relacji Ojciec – Syn.

 

Spory dotyczące boskości Ducha były zatem o wiele mniej burzliwe niż te dotyczące tożsamości Syna. Niemniej konieczny był kolejny Sobór (w Konstantynopolu w 386 r.), który przeredagował i uzupełnił wyznanie z Nicei tak, by jasne było także wyznanie boskości Ducha Świętego.

 

Creda nicejsko-konstantynopolitańskie używamy w prawie niezmienionej formie do dziś, zatem można uznać, że pod koniec IV w. przestrzeń tajemnicy Boga Trójjedynego została wyznaczona. Wiemy, gdzie zaczynają się interpretacje, które są niezgodne z chrześcijańskim doświadczeniem (objawieniem). Oczywiście nie znaczy to, że rozwikłaliśmy tajemnicę jedności i wielości w Bogu. Raczej właśnie uniknęliśmy wtłoczenia Trójjedynego w nasze pojęcia. Opór, który stawia nam misterium Trójcy, przypomina, że Bóg jest zawsze większy od tego, co zdołamy wymyślić.

 

ks. dr Grzegorz Strzelczyk
List 11/2008

 
 



Pełna wersja katolik.pl