logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
ks. Mieczysław Maliński
Tajemnice Ewangelii (III)
Życie Duchowe
fot. David Boca | Unsplash (cc)


Błąd Judasza

 

Kim był Judasz z Kariotu? Takiego miasteczka nie ma na mapie Judei ani Samarii. To raczej „sykkariusz” – nożownik czy sztyletownik: odłam radykalnych faryzeuszów, którzy napadali, najchętniej nocą, na samotnych Rzymian i zabijali. Może fakt, że był on niegdyś sykkariuszem, określał jego bojowość, radykalność i pragnienie walki, jak również twardość charakteru, nieustępliwość w tym, co powziął, i od czego nie umiał się już odwrócić.

 

Jezus był świadomy, kogo bierze. Przyjął go, mając nadzieję, że go uratuje. Tak jak chciał uratować Mateusza celnika. Jak chciał uratować Szymona zelotę – należącego kiedyś do innej radykalnej grupy faryzeuszów partyzantów, zwanych „gorliwymi” (czyli zelotami). Jak ratował grzesznice i grzeszników. Wierzył, że gdy Judasz będzie z Nim chodził, słuchał Jego nauk, patrzył na cuda, które dzieją się z Jego rąk, że gdy obdarzy go przyjaźnią, serdecznością, potrafi go nawrócić – opadnie w nim nienawiść, zgaśnie chęć zabijania.

 

I tak się w dużej mierze stało. Judasz był człowiekiem, który pokochał Jezusa – tak jak reszta apostołów – ale po swojemu. Tak jak reszta apostołów, widział w Nim króla żydowskiego, władcę Izraela. Był przekonany, że wcześniej czy później Jezus poderwie naród do buntu, wyrzuci z kraju Heroda Antypasa, z Galilei i Perei. To będzie pierwszy krok. Potem odczeka. Jest możliwe, że Rzymianie zgodzą się na tę wymianę. Nigdy zresztą nie mieli zbyt wielkiego zaufania do Heroda. Po jakimś czasie Jezus wykona następny krok: wyrzuci z kraju Rzymian, a z Jerozolimy namiestnika rzymskiego Piłata i zapanuje nad całą Ziemią Świętą. A że Jezus ma wszystkie dane po temu, aby zostać królem Izraela – nie miał co do tego wątpliwości. Tak zresztą jak żaden z apostołów: jest mądry, święty, Boży, Bóg Go wspiera jak nikogo dotąd na świecie. Nie było proroków, którzy by działali takie cuda: rozmnaża chleb, wskrzesza zmarłych, uzdrawia sparaliżowanych, chorych, ociemniałych, głuchych. Bóg Go wesprze również w walce z Rzymianami. Zresztą Judasz nie był jedynym, który tak myślał. Wszyscy apostołowie czekali na to. Przecież nawet przed samą śmiercią Jezusa, gdy zapowiadał, że zginie na krzyżu, przyszła matka Jana i Jakuba z prośbą, by jej synowie zasiedli w Jego królestwie: jeden po prawej, a drugi po lewej Jego stronie.

 

Tylko Judasz nie wytrzymał, uznał, że Jezus zwleka. A tu nie ma na co czekać, trzeba działać, zanim się Rzymianie zorientują, jaka siła jest w tym Człowieku. I po prostu postanowił sprowokować Jezusa do akcji. Chciał Go zmusić do tego, żeby rozpoczął powstanie. Poszedł do kapłanów i spytał ich – żeby stworzyć pozory zdrady: „Co mi dacie za to, że ja wam Go wydam?” I to była wielka jego klęska. Bo Jezus nie myślał o powstaniu ani o królestwie ziemskim. Jezus go nawet ostrzegł, że błądzi, ale Judasz był już tak rozpędzony, że to ostrzeżenie nie doszło do niego.

 

Czy tak to było na pewno? To są tylko nasze przypuszczenia. Tajemnicy duszy człowieczej nikt nie odgadnie.

 

Jak było dalej? Jedna tradycja – świętego Mateusza – głosi, że Judasz zobaczył swój błąd, gdy Jezus został schwytany, był przesłuchiwany przez Annasza, potem przez Piłata. Wtedy zrozumiał własną arogancję: że chciał wyznaczyć Jezusowi drogę, do czego nie miał prawa. Poszedł do świątyni, oddał pieniądze i powiesił się. Według innej wersji – świętego Łukasza z Dziejów Apostolskich – Judasz kupił za te pieniądze rolę i gospodarzył na niej. Kiedyś uległ wypadkowi i umarł.

 

Dziwny proces Jezusa

 

Może się wydawać dziwne, że w czasie procesu Jezusa oskarżyciele nie powołują się na to, że Jezus uzdrawia chorych czy wskrzesza umarłych. Przecież faryzeusze twierdzili, że Bóg karze w ten sposób grzeszników. Otóż po prostu dlatego, że proces odbywał się przed Sanhedrynem. A w jego skład wchodzili przede wszystkim kapłani, należący w przeważającej części do stronnictwa saduceuszów. Ci uważali za Pismo Święte wyłącznie Torę, czyli Pięcioksiąg Mojżesza. Interpretowali go po swojemu – odrzucali życie pozagrobowe, wieczność duszy, zmartwychwstanie i istnienie aniołów. Poza tym uważali, że Tora dopuszcza współpracę z poganami. Stronnictwo to powstało za czasów Machabeuszów, a zwłaszcza za panowania króla Jana Hirkana I (134-104 przed Chr.). Było w opozycji do faryzeuszów. Skupiało kapłanów, jak również świeckich patrycjuszów Izraela.

 

Z czasem, dzięki usilnym staraniom, weszli do Sanhedrynu faryzeusze i uczeni w Piśmie. Stało się to dopiero za czasów królowej Aleksandry Salome (76-67 przed Chr.). Początkowo zajmowali niewiele miejsc. Dopiero potem ich liczba wzrosła.

 

Czym się różnili saduceusze od faryzeuszów? To było mniej więcej tak jak ogień i woda. Cokolwiek byśmy negatywnego powiedzieli o faryzeuszach, byli to jednak ludzie związani z całym Pismem Świętym. A więc zarówno z Pięcioksięgiem Mojżesza, jak z Prorokami, księgami historycznymi, mądrościowymi i psalmami, które uważali za objawione. Niestety, interpretowali je niejednokrotnie fałszywie. I gdy przyszło do procesu Jezusa przed Sanhedrynem, okazało się, że zderzają się dwie grupy, dwie ideologie: saducejska z faryzejską. A więc dla przykładu: jeżeli saduceusze uważają, że można z Rzymianami współpracować i tak czynią, to faryzeusze słysząc to szaleją, bo przecież twierdzą, że nawet cień poganina nie powinien spocząć na prawowiernym Izraelicie.

 

I tak proces Jezusa dowiódł, że nie bardzo jest jak skazać Go na śmierć. Jedynym argumentem, na który zgadzali się i faryzeusze, i saduceusze, było rzekome targnięcie się Jezusa na Świątynię. Za to należałaby Mu się kara śmierci.

 

Tutaj poplątali się świadkowie – i właściwie było po procesie. W tej patowej sytuacji trzeba by było powiedzieć Jezusowi: „Przepraszamy Cię serdecznie, żeśmy narobili tyle hałasu. Nie ma sprawy, jesteś niewinny. Nie znaleźliśmy żadnego zarzutu przeciwko Tobie”.

 

Ale wtedy najwyższy kapłan, zdając sobie zresztą sprawę z tego, że ryzykuje wszystko, chwycił się ostatniej deski ratunku: „Poprzysięgam Cię na Boga żywego, byś nam powiedział, czyś Ty jest Synem Bożym”. I w tym względzie faryzeusze i saduceusze byli zgodni. Jeżeli Jezus powie „tak”, to zbluźni, za co należy Mu się kara śmierci.

 

Nawiasem mówiąc, Annasz w ten sposób załatwiał stare porachunki z Jezusem. Jezus wypędził ze świątyni jego bydło, sprzedawane ludziom, którzy chcieli je złożyć Bogu w ofierze. To było źródło świetnych dochodów Annasza, dzięki którym utrzymywał się przy władzy tyle lat. W roku 6 został mianowany arcykapłanem przez prokuratora Kwiryniusza i choć w roku 15 został odsunięty od władzy przez Waleriusza Gratusa, do roku 62 obsadzał to stanowisko swoimi pięcioma synami i zięciem, Kajfaszem.

 

Oczywiście, Jezus mógł się wykręcić, tłumacząc, że wszyscy jesteśmy synami Bożymi, o czym w Piśmie Świętym jest napisane. Ale On wiedział, że to pytanie dotyczy czegoś innego: Czy Ty jesteś tym jedynym Człowiekiem na świecie, którego Bóg uważa za Swojego Syna? I odrzekł: „Tak”. A to oznaczało śmierć.

 

Tajemnica Krzyża

 

Wobec grozy krzyża budzi się w nas sprzeciw: jeżeli Jezus musiał zginąć, to dlaczego Bóg dopuścił, aby Jego Syn tak bardzo cierpiał. Tymczasem ten fakt należy potraktować tak jak każde cierpienie. Ono jest potrzebne do tego, aby każdy dorastał do swojego człowieczeństwa. Niezależnie od tego, jakiego jest ono rodzaju – choroba, ból, niedomaganie czy klęska zawodowa, finansowa strata, niepowodzenie, pomyłka, niedopatrzenie, stłuczka samochodowa, kradzież czy krzywda, obmowa, oszczerstwo, niesłuszne upomnienie przełożonego, zwolnienie z pracy...

 

Każde cierpienie mobilizuje. Zmusza do reakcji. Do szukania środka zaradczego, ratunku, znalezienia nowej drogi, zapobiegania całkowitemu zniszczeniu. Do szukania pomysłu, który może być tak szaleńczy, jak genialny; do odkrycia, którego byśmy się nie spodziewali po sobie. Oczywiście, mogą to być odpowiedzi godziwe lub niegodziwe, uczciwe lub nieuczciwe. Może to być rozpacz, nienawiść albo nadzieja i wierność. Innymi słowy, cierpienie również wymusza na nas jakieś zachowanie, postawę płynącą z naszej osobowości, z naszego człowieczeństwa, z naszego światopoglądu, z wiary czy niewiary w Boga. I w ten sposób cierpienie ukazuje, kto jest kim.

 

I to odnosi się do Jezusa ukrzyżowanego. Został ukrzyżowany niesprawiedliwie, skrzywdzony przez przeciwników, zdradzony przez jednego z przyjaciół, drugi się Go wyparł, reszta uciekła. Reakcją mogło być zdumienie, albo nawet i szok, i pogarda zarówno dla przyjaciół jak i wrogów, przekleństwa pod adresem ludzi, siebie, Boga. Przecież powinien Go obronić Ten, który Go nazwał Swoim Synem. Ktoś powie: „Ale przecież nauczał, że Bóg jest Miłością i że trzeba kochać swoich nieprzyjaciół”. Tylko co innego nauczać, gdy się jest otoczonym wiernymi słuchaczami, a co innego wisieć rozpiętym na trzech gwoździach. Tym bardziej że zgromadzeni nieprzyjaciele kpili, wyśmiewali, prowokowali. Jezus reaguje jednoznacznie: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. Inaczej mówiąc, krzyż był potrzebny, by Jezus w pełni dorósł do świadomości, że jest Synem Bożym. A jakby nie miał dość upokorzeń, nieoczekiwanie zostaje zaatakowany przez wiszącego obok skazańca: „Czy Ty nie jesteś Mesjaszem, wybaw więc siebie i nas”. Drugi, który go upomina, zwraca się do Jezusa: „Wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa”. Otrzymuje zapewnienie: „Zaprawdę, powiadam ci, dziś ze mną będziesz w raju”. To kolejne zdanie znowu świadczy o stanie duszy Jezusa. Cierpiąc męczarnie, wierzy, że za chwilę znajdzie się w objęciach miłującego Go Ojca. Wbrew temu, czego uczyli faryzeusze, że ten, kto umiera na krzyżu idzie do piekła, bo gdyby był uczciwym człowiekiem, to Bóg by go uratował.

 

I jeszcze jedno świadectwo, jak przeżywał Jezus swoją śmierć: Ten, kto cierpi, skupia się na swoim nieszczęściu, a tymczasem Jezus pomyślał o przyszłości swojej Matki. Kiedy ujrzał Ją i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: Oto syn Twój, a do ucznia: Oto Matka twoja. A gdy już konał, zamiast przeklinać świat i Boga, zawołał: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego”.

 

Tę interpretację mogłoby zakłócić zdanie: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił”. Ale wystarczy odpowiedzieć, że to cytat z Psalmu Dawidowego, pełnego zresztą ufności. Jezus, wisząc trzy godziny na krzyżu, miał z pewnością chwile przytomności i omdleń. I mógł się modlić znanymi na pamięć fragmentami Psalmów Dawidowych.

 

Po co szły niewiasty do grobu Jezusa?

 

„Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba, i Salome nakupiły wonności, żeby pójść namaścić Jezusa” (Mk 16, 1). A więc: „żeby namaścić Jezusa”, a nie: ciało Jezusa.

 

I tu wskazówka: niewiasty pamiętały dobrze, że Jezus wielokrotnie zapowiadał swoje zmartwychwstanie na trzeci dzień po śmierci. Niedziela była właśnie trzecim dniem. Więc poszły, żeby namaścić Zmartwychwstałego. Względnie pomóc Mu.

 

Interpretacja inna jest nie do przyjęcia. No bo jakby to mogło wyglądać? Przecież Jezus był pochowany zgodnie ze zwyczajem Żydów – a nawet bogatych Żydów – o co zadbał Nikodem, który: „przyniósł około stu funtów [a więc około 30 kilogramów] mieszaniny mirry i aloesu. Zabrali więc ciało Jezusa i obwiązali je w płótna razem z wonnościami, stosownie do żydowskiego sposobu grzebania” (J 19, 39-40). A jaki był to sposób, o tym dowiadujemy się z opisu wskrzeszenia Łazarza: „I wyszedł zmarły mając ręce i nogi powiązane opaskami, a twarz jego była zawinięta chustą. Rzekł do nich Jezus: Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić” (J 11, 44).

 

Ale wracajmy do problemu. Jak to miałoby być? Niewiasty musiałyby odkręcić taśmy, którymi było skrępowane ciało Jezusa, odwinąć prześcieradło, zrzucić z ciała 30 kilogramów mirry i aloesu. Po co? Żeby namaścić ciało Jezusa? I z powrotem zawinąć je w prześcieradła i taśmy? No, bez sensu. Nie mówiąc o tym, że kontakt ze zmarłym był w obyczajowości żydowskiej zakazany pod wszelkimi możliwymi rygorami.

 

A więc szły, by pomóc Jezusowi odkręcić taśmy, zdjąć prześcieradło, odgarnąć mieszaninę ziół i przywrócić do funkcjonowania, nacierając Go olejkami.

 

Nieporozumienie płynęło stąd, że one sobie wyobrażały, iż Jezus będzie wskrzeszony na podobieństwo córeczki Jaira, młodzieńca z Naim czy Jego przyjaciela Łazarza. Czyli że Jezus – tak jak trójka wskrzeszonych przez Niego – powróci do normalnego życia. A tymczasem to nie było wskrzeszenie, tylko zmartwychwstanie. Jezus był już Jezusem z innego wymiaru. Już zakończył swoje życie na ziemi i zaczął żyć życiem wiecznym. Tylko nie tak jak zmarły człowiek, który po śmierci żyje wyłącznie duchem, a dopiero na końcu świata otrzymuje ciało uwielbione. Jezus już żyje w ciele uwielbionym.

 

Jak Jezus funkcjonuje w ciele uwielbionym? Opieramy się na ewangelistach: „tam gdzie przebywali uczniowie, gdy drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami, przyszedł Jezus, stanął pośrodku i rzekł do nich: Pokój wam” (J 20, 19). „A gdy Go ujrzeli, oddali Mu pokłon. Niektórzy jednak wątpili” (Mt 28, 17). „Potem ukazał się w innej postaci dwom z nich na drodze, gdy szli do wsi” (Mk 16, 12). „Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu” (Łk 24, 30). A w Galilei nad jeziorem „Rzekł do nich Jezus: Chodźcie, posilcie się! Żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: Kto Ty jesteś?, bo wiedzieli, że to jest Pan” (J 21, 12-13).

 

ks. Mieczysław Maliński
Życie Duchowe lato 2000

 
 



Pełna wersja katolik.pl