logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
dkn Adam Nowak
Sztuka ... moralność. Koniunkcja czy alternatywa?
Obecni


Oczywiście współczesne nurty ideowe popierają taką postawę, ukazując ją jako normalną, nowoczesną i dobrą. Dla potwierdzenia podam kilka przykładów. Zacznę od sztuki Tennessee Williamsa pt.: Kotka na gorącym blaszanym dachu w reżyserii Katarzyny Deszcz. Autor został za nią nagrodzony przez krytyków dziennikarską i literacką Nagrodą Pulitzera w 1955 roku. Tekst, z którego skorzystali kieleccy twórcy, został dosadnie przetłumaczony przez Jacka Poniedziałka – aktora, homoseksualistę. „Jak sam mówi, po lekturze oryginału odkrył, że w najsłynniejszej ekranizacji Kotki z Liz Taylor i Paulem Newmanem, autor scenariusza pominął sprawę homoseksualizmu, który ma kluczowe znaczenie, pozwala zrozumieć postępowanie bohaterów” [6]. Patrząc na treść sztuki, można dojść do wniosku, że jest to klasyczny dramat, opowiadający o pieniądzach (oczekiwanie na spadek), alkoholu, uczuciach i wewnętrznych rozterkach bohatera. Jednak moim zdaniem przedstawienie grane w kieleckim teatrze jest zbyt wyuzdane, drapieżne i bezwstydne. Interpretacja tekstu jest mocno przesadzona, a jej realizacja wymagała od aktorów przebierania się na scenie, czy też biegania po niej w samej bieliźnie. Natomiast sam wątek homoseksualny w tekście oryginalnym nie jest dla mnie tak oczywisty jak dla tłumacza oraz realizatorów tego „dzieła”. Przejdźmy dalej. Innym spektaklem proponowanym widzowi jest Hamlet Williama Szekspira w reżyserii Radosława Rychcika. Przyznam, że zaglądając do repertuaru ucieszyłem się, widząc ten tytuł. Spektakl opatrzono uwagą: „Wyłącznie dla widzów dorosłych”. Zastanowiło mnie to – przecież to klasyka, lektura szkolna, co takiego tam jest, czego uczeń widzieć nie powinien...? Niestety i tym razem nie unikniemy negliżu. Tytułowy bohater w scenie z Ofelią daje się fotografować nago. Czy naprawdę doszło już do tego, że klasykę literatury trzeba tak wynaturzać, udziwniać, „uwspółcześniać”? I cóż na takie „inscenizacje” Szekspir? Ostatnim przykładem braku moralności na deskach kieleckiego teatru jest sztuka autorstwa francuskiego pisarza, przedwcześnie zmarłego na AIDS homoseksualisty Bernarda-Marie Koltesa Samotność pól bawełnianych (w reżyserii już wspomnianego Rychcika). Jego sztuki – podobnie, jak wiele prac Jeana Geneta, który był jego literacką muzą – budują obraz człowieka uwikłanego w wewnętrzne spory, wyobcowanego ze społeczeństwa i niepotrafiącego nawiązać jakiegokolwiek porozumienia z innymi. Spektakl, który jest raczej połączeniem koncertu, dyskoteki, czy imprez klubowych, niż tradycyjną sztuką, pokazuje nam dwóch aktorów, opowiadających o rozpaczliwej samotności i braku uwagi ze strony innych, usiłujących zwrócić na siebie uwagę widzów. Tańczą, wyginają ciała w konwulsyjnych pozach, tikach, drgawkach i prowadzą dialog naładowany skrajnymi emocjami, pełen nerwowych pisków, krzyków i skowytów, jak gdyby chcieli własnymi ciałami powiedzieć: Tak, świat oszalał, ale nie to jest najgorsze. Najgorsze jest to, że my w tym świecie żyjemy i musimy żyć dalej [7]. Przesłanie sztuki nie jest zbyt optymistyczne. Nie brakuje w niej wątku homoseksualnego oraz pornografii. Poczucie dekadentyzmu i wyobcowania może się udzielić. Ta sztuka nie tylko „lawiruje” na granicy dobrego smaku, ale jest potężnym nadużyciem i prowokacją. Jest wymierzona przeciwko godności osoby ludzkiej, a także wartościom promowanym przez chrześcijaństwo i to w imię źle rozumianej wolności. O wielkości problemu świadczą pozytywne opinie „krytyków”, dla których nie liczy się już poziom i piękno teatru. Doprawdy nie udawajmy, że mamy do czynienia z czymś dobrym, czy szlachetnym, gdy w rzeczywistości jest to zwykły promocja antywartości.

Muzyka też musi się sprzedać
 
Kolejną dziedziną sztuki jest muzyka oraz cała „otoczka”, która jej towarzyszy. Okazuje się, że najprostsze melodie najszybciej wpadają nam w ucho. Na tej wiedzy bazują „kompozytorzy”, tworzący discohity z pierwszych miejsc list przebojów. Spadają nasze wymagania, co wiąże się z pewnego rodzaju „rozpłynnieniem” naszych gustów. Coraz mniej ludzi słucha konkretnego rodzaju muzyki, ponieważ są one wypierane przez nowy twór, określany jako muzyka pop. Dużą winę ponoszą za to osoby odpowiedzialne za szkolnictwo, które ograniczyły lekcje muzyki do minimum, tworząc z niej jedynie dodatkowy fakultet. Przez to ludzie stali się głusi, nie potrafią odnaleźć piękna w muzyce, która wymaga od słuchacza czegoś więcej. W zamian za to podniecają się „fajnością” pioseneczek – jakby to określenie cokolwiek znaczyło – opartych raptem na trzech dźwiękach. Z drugiej zaś strony dziś śpiewają wszyscy: osoby obdarowane pięknym głosem i kompletne beztalencia. Tym pierwszym trudniej jest osiągnąć jakiś sukces. Sam talent już nie wystarczy. Produkt musi się sprzedać! A tym, co dziś najlepiej się sprzedaje, jest seks, wyuzdanie i zmysłowość. Najważniejsze jest piękno fizyczne, bo to przyciąga wzrok. Spójrzmy chociażby na teledyski... Mało jest takich, przy których w lewym górnym rogu ekranu nie powinien widnieć czerwony znaczek. Współczesne, najczęściej jednosezonowe gwiazdeczki ubierają się jak prostytutki (półmetrowe czerwone szpilki, głębokie dekolty, pończochy, szorty lub mini, koronki, ostry makijaż). Dodam do tego zalotne, kokieteryjne zachowanie, flirt i kuszenie słowem, gestem, spojrzeniem... Tak oto piękno, kobiecość, zmysłowość, jakaś tajemnica, stały się produktem na sprzedaż. To działa na mężczyzn, cel osiągnięty, ale też dobrze są nam znane skutki uboczne takich działań. Wzrastający czynnik gwałtów, różnych nadużyć seksualnych, spadająca średnia wieku osób po pierwszym stosunku płciowym, samogwałt. Niepokojąca jest tu nasza obojętność i cicha zgoda na takie zachowania.
 
 



Pełna wersja katolik.pl