logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
ks. Robert Skrzypczak
Strach przed ślubną obrączką
Idziemy


W postnowoczesnym podejściu do życia liczy się tylko jedno: teraz! Lecz by to osiągnąć, trzeba nauczyć się podróżowania bez bagażu, trzeba uwolnić się od wszystkiego. Ma to wpływ, oczywiście, także na ludzkie związki.
 
Człowiek nie może znaleźć pewności nawet w uczuciach. Wielu młodych ludzi nie przyjmuje do wiadomości, że z seksem należy poczekać do momentu, aż pojawi się ta właściwa osoba. Uprawianie seksu może dziś oznaczać coś odwrotnego: nadzieję na rozpoczęcie relacji, na którą długo się czekało. W większości przypadków, oczywiście, to się nie sprawdza. Wiele dziewcząt pod koniec okresu dojrzewania ma już za sobą liczne doświadczenia nieszczęśliwych romansów i dobrze wie, że miłość nie musi wcale oznaczać czegoś stabilnego. Ich wizja miłości dawno przestała być romantyczna. To, czego pragną, wcześniej chcą „wypróbować” lub wręcz „skonsumować”.
 
Między marzeniem a przerażeniem
 
Jedną z przyjętych postaci przeżywania miłości jest zatem używanie. Użyć drugiej osoby dla własnej przyjemności. W postnowoczesnym społeczeństwie partnerzy przychodzą i odchodzą. Dziś nie tylko życie pojedynczych osób stało się bardziej otwarte i plastyczne. Takimi stały się również współczesne pary. Kobiety i mężczyźni w życiu intymnym przyjmują postawę bliskich odległych. To dotyczy ich marzeń, pragnień, seksualności, życia erotycznego, ale i szerszych odniesień do życia na co dzień. Niejednokrotnie zachowują się tak, jakby zakochani nie potrafili żyć ze sobą. Relacje w postnowoczesnym społeczeństwie muszą zachowywać odpowiednią lekkość, aby mogły być zerwane w każdej chwili, gdy tego będzie wymagać sytuacja. Mężczyźni i kobiety są dziś niejako skazani na samych siebie. Pragnęliby osiągnąć trwałość związku, lecz nie potrafią ani też nie wyobrażają sobie osiągnięcia stabilności relacji. Miłość staje się jak nic innego konieczna, a jednocześnie nieosiągalna. Nikt ich nie uczy akceptowania napięć i wymagań właściwych dla stabilnego związku. Boją się utracić wolność, choć wolność sama w sobie jest czymś chwiejnym, a to jeszcze bardziej wzmaga lęk. W krainie panującego indywidualizmu jednostki oscylują pomiędzy marzeniami i przerażeniem.
 
Współczesna miłość przestała być gościnna. Dawna piękna formuła wypowiadana na ślubnym kobiercu „dopóki śmierć nas nie rozłączy” traktowana jest jako śmieszny eksponat muzealny. Kultura konsumistyczna domaga się produktów gotowych do użycia, szybkich rozwiązań i natychmiastowego spełnienia pragnień. Chce osiągać rezultaty, ale bez wkładania w ich uzyskanie uprzedniego wysiłku. Z obawy przed porażką domaga się gwarancji powodzenia w przypadku każdego przedsięwzięcia. Nie wyobraża sobie długotrwałego i głębokiego zaangażowania w sprawę, która wymaga stałej troski i pielęgnacji. Stąd pierwszeństwo udzielane tak zwanym „relacjom kieszonkowym”, jak nazwał je Zygmunt Bauman, krótkotrwałym i o łagodnym przebiegu, których cechą jest natychmiastowość i strawność. Poszukiwaniu miłości towarzyszy dezorientacja. Łączy się ono często z zapotrzebowaniem na przeżycie czegoś jeszcze nieznanego, ponieważ to, czym się dysponuje, nie jest wystarczające. Poczucie pustki jest przenikliwe. Łączy się z niecierpliwą tęsknotą za nie wiadomo kim lub czym. Miłość płynna jest trudna do zdefiniowania. Nawiązywane relacje są przeżywane w taki sposób, aby pozostawić po sobie jak najmniej śladów. Kruche, bez treści, często powstają z przypadku, z nudów, z chęci wydostania się z monotonii czy też samotności. Są obciążone świadomością skończoności, nikt bowiem nie odważa się myśleć o czymś nieprzelotnym. Za preferencją związków nietrwałych i niestabilnych kryje się lęk przed trwałością i stabilnością. Toteż wystarczającą rekompensatą pozostaje seks skonsumowany bez zobowiązań, niejednokrotnie zeszpecony wulgarnością i brakiem uczuć. Prawdziwa miłość w postnowoczesnym skansenie to wielki nieobecny.
 
Skąd zatem ta powszechna ucieczka od wiernej i nierozerwalnej miłości? Skąd paniczny stosunek do perspektywy wielodzietności? Chrystus wraz ze swoją miłością, która jest radosnym dawaniem siebie, musi ustąpić wobec alternatywnych propozycji świata, w którym miłość polega na braniu i dlatego jest tematem bolesnym. Miłość w wymiarze krzyża jest zamieniana na krzyż braku miłości. Ci, którzy pod szyldem kochania proponują cielesną i genitalną wersję zachowań branych z podręczników technik seksualnych, uczestniczą w reklamowej propagandzie piekła. Już z daleka bije od nich zapach smutku. Biedny, nieżonaty filozof niemiecki Immanuel Kant usiłował przekonać racjonalną Europę, że małżeństwo to jedynie kontrakt pozwalający na wzajemne używanie swych ciał. Ci, którzy podążają za taką wizją życia, noszą w sobie pragnienia, które wzajemnie się wykluczają.
 
Pochwała inności
 
Jan Paweł II starał się mierzyć z niszczącą plagą rozwodów. Uderzają one w jedność i nierozerwalność małżeństw, dwie fundamentalne podstawy dla rozwijania się ku pełnej dojrzałości międzyosobowych relacji miłosnych. Jedność jest warunkiem komunii małżeńskiej. W adhortacji Familiaris consortio czytamy, że „owa komunia małżeńska ma swoje korzenie w naturalnym uzupełnianiu się mężczyzny i kobiety, i jest wzmacniana przez osobistą wolę małżonków dzielenia całego programu życia, tego, co mają, i tego, czym są. Stąd taka komunia jest owocem i znakiem potrzeby głęboko ludzkiej”. Nierozerwalność zaś, która niektórym wydaje się ciężarem nie do udźwignięcia i grabarzem ludzkiej wolności, jest tymczasem „głębokim zjednoczeniem będącym wzajemnym oddaniem się sobie dwóch osób, jak również dobrem dzieci”. Jedność i nierozerwalność nie są wcale przeszkodami na drodze ludzkiej samorealizacji i wolności, ale wręcz wynikają z najgłębszej potrzeby człowieka oddania się pełnego i całkowitego drugiej osobie w służbie życia. „Nie można rozumieć wolności jako swobody czynienia czegokolwiek – przestrzegał Jan Paweł II w Liście do rodzin. – Wolność oznacza nie tylko dar z siebie, ale oznacza też wewnętrzną dyscyplinę daru. To wszystko zostaje z kolei urzeczywistnione w «komunii osób». W ten sposób znajdujemy się w samym sercu każdej rodziny”.
 
Miłość Chrystusa do swego Kościoła, ukochanej Eklezji, staje się idealnym wyobrażeniem wszelkiej miłości małżeńskiej. Nierozerwalność przeżywana przez małżonków w „jednym ciele” odzwierciedla nierozerwalną miłość Chrystusa do każdego człowieka na tej ziemi, którego nigdy nie oddali od siebie i nigdy nim nie wzgardzi. Jednakże to, co jeszcze do niedawna wydawało się oczywiste i powszechnie popierane w społeczeństwie, dziś coraz bardziej zostaje zaciemnione i dotknięte kryzysem niedowiarstwa.
 
Tymczasem człowiek od zawsze najbardziej się obawiał tego, czego najmocniej pragnął. Dlatego też na drodze realizacji wielu projektów miłości stoi lęk. Lęk przed innym. Błogosławione trudności rodzinne, bo pokazują nam, że człowiek, usiłując kochać, zbliża się do drugiej osoby, która jest od niego zupełnie inna. A cechą charakterystyczną „innego” – zwłaszcza w małżeństwie – jest jego inność. Dlatego Biblia zakazuje stosunków homoseksualnych i kazirodczych. Mężczyzna winien łączyć się z kobietą i przyjąć jej kobiece spojrzenie na rzeczywistość oraz zaakceptować jej kobiecą duszę aż do głębi swej własnej duszy. Kobieta ma podobnie trudne zadanie w odniesieniu do mężczyzny. Nic dziwnego, że według męskich standardów, jak lubił żartować Gilbert Keith Chesterton, każda kobieta jest wariatką, a według standardów kobiecych każdy mężczyzna jest potworem. Mężczyzna i kobieta jako tacy są psychologicznie niezgodni. Na próżno tracą czas ci, którzy poszukują do pary kogoś, z kim zapewnią sobie tak zwany „dobrany związek”. W małżeństwie istotne nie jest dobranie, ale osiągnięcie efektu „jednego ciała” (por. Mt 19, 5). Ponadto pochodzą oni z dwóch zupełnie innych rodzin, reprezentują dwa całkowicie inne typy wychowania i nawyków, mają diametralnie odmienne gusty. W małżeństwie będą musieli na nowo nabywać umiejętności odczytywania gestów, które zaczną mieć inne znaczenie, słów, mimiki. Zharmonizować się. W relacjach rodzice–dzieci jest odwrotnie: punktem wyjścia jest cielesne spokrewnienie, następnie człowiek przebywa drogę ciągłego odcinania pępowiny. To, co wyszło z łona matki, musi stać się odrębną, autonomiczną osobą.

Kochać to zmartwychwstać
 
Ten „inny”, według Biblii, jest bliźnim. Cały problem tkwi w tym, że nie my go wymyśliliśmy. Stawiając nam wymagania i pokazując nam w nieubłagany sposób twardą rzeczywistość swej egzystencji, całkiem niezależnej od naszej wyobraźni, jest po to, aby nas umęczyć i pokazać jedyną drogę zbawienia. Poza „innym” nie ma zbawienia. Droga człowieczego spełnienia wiedzie przez bliźniego. Wielu szuka Boga w cudach natury bądź w ślepych otchłaniach własnej podświadomości. Natomiast Chrystus uczy nas szukać Boga przede wszystkim w „innym”: najpierw w zupełnie odmiennym od nas Bogu, a następnie w innym człowieku. Łatwo jest, oszukując samego siebie, mieszać fantazję z rzeczywistością Boga i wymyślić sobie zamiast Niego jakiegoś małego idola na miarę swego egoizmu. Z drugim człowiekiem o wiele trudniej to osiągnąć właśnie dlatego, że jest on inny. Trudno jest pogodzić egoizm z wolą innego, z jego prawami, z samym jego istnieniem. Dlatego o wiele łatwiej dojść do przekonania, powtarzając za J. P. Sartre’em, że „inni to piekło”.
 
Tymczasem św. Jan ostrzega: „Jeśliby ktoś mówił: «Miłuję Boga», a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (1 J 4, 20). Przykazania Boga nie są łatwe, bo są dla naszego egoizmu jak śmierć. Najlepszym sposobem doświadczenia Niewidzialnego jest przyjęcie „ja” drugiego. Każdy „inny” siłą swej odmienności daje nam doświadczenie Boga. Biblia powiada, że kiedy Stwórca powołał do istnienia cały świat i umieścił w nim jak w pięknym ogrodzie mężczyznę, w pewnej chwili powiedział: „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam, uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc” (Rdz 2, 18). I stworzył kobietę. W dosłownym tłumaczeniu z języka hebrajskiego to biblijne zdanie brzmi: „uczynię mu pomoc naprzeciw niego”. Nauczyciele Izraela wyjaśniają to w ten sposób: „Dlaczego Tora opisuje żonę jako «przeciwniczkę» mężczyzny? Określenie to wskazuje, że jeśli on okaże się godny swej żony, to ona będzie mu pomocą, w przeciwnym razie stanie się jego wrogiem” (D. Lifschitz, Mężczyzna i kobieta. Hagada do rozdziału drugiego Księgi Rodzaju, tłum. B. Żurowska, Wydawnictwo AA, Wydawnictwo Fronda 2009).
 
Żona wrogiem? – co za sprzeczność. Ale tylko na pozór. Rabini wyjaśniają, że chodzi o pomoc przeciwko mężczyźnie. Nikt z ludzi przecież nie jest wolny od grzechów i błędów, tylko że niewielu się do tego przyznaje. Wszyscy dążą do usprawiedliwiania swego postępowania. W ich własnych oczach wady bywają uznane za zasługi. Zresztą, potwierdza to nawet Święta Księga: „Każdego droga zdaje mu się prawa” (Prz 21, 2). Czyż nie jest to wystarczający pretekst, by krytykować złe cechy innych? Któż więc zdoła uświadomić nam prawdę o nas samych? „Kim jest «ta inna osoba», lepiej nadająca się do tego, by mówić ci szczerze i w wolności o twoich grzechach? – powiadał mędrzec żydowski Magid z Dubna. – To kobieta, którą Święty, niech będzie błogosławiony, dał ci za żonę. Jej zadaniem jest zastępować lustro, byś za jej przyczyną mógł poznać swe wady. Właśnie to chce przekazać Tora, mówiąc: «Uczynię mu pomoc przeciw niemu». Jeśli mąż jest godzien swej żony, ona będzie mu pomocą, jego lepszą częścią uzupełniającą jego życie. Jeśli zaś nie jest jej godzien, winna nieubłaganie mu się przeciwstawiać, by mu pomóc w nawróceniu i wejściu na słuszną drogę” (także książka D. Lifschitza).
 
Nawet jeśli byśmy przyznali rację Sartre’owi, który twierdził, że ów „inny” może nam dać doświadczyć piekła, to zastanawiając się nad samą naturą piekła, która oznacza całkowitą niemożność kochania, musimy przyznać, że po to Chrystus zstąpił do piekieł, aby nas przeprowadzić wraz z Sobą do nowego życia. Kochać drugiego to zmartwychwstać. A nikt nie zmartwychwstanie, jeśli wcześniej nie umarł. Dla samego siebie, dla swego egoizmu i fałszywych wyobrażeń o sobie. Nic dziwnego, że chrześcijańskie, nierozerwalne małżeństwo jest sakramentem żywego Chrystusa: „Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie” (Ef 5, 25). To nie strój mnicha, pobożne gesty czy asceza czynią świętego. Mimo że też są ważne, to jednakże nie tak, jak pokora, cierpliwość, miłość braterska i duch pokoju, gotowość upokorzenia się przed drugim i miłosierdzie. Pisząc to, towarzyszy mi nieodparte przekonanie, że wiele boleśnie zranionych małżonków, neurotycznie zamęczonych par i przestraszonych perspektywą pokochania kogoś drugiego egocentryków może być uratowanych i uzdrowionych jedynie przez miłość Chrystusa.
 
ks. Robert Skrzypczak
Idziemy nr 20 (503), 17 maja 2015 r.
 
fot. Raphigrafie Wedding rings 
Pixabay (cc) 
 
 



Pełna wersja katolik.pl