logo
Środa, 24 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Bony, Horacji, Jerzego, Fidelisa, Grzegorza – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
ks. Matteo Zuppi
SPOWIEDŹ. Wybaczenie. Nawrócenie
Wydawnictwo Bratni Zew


Sakrament spowiedzi pomaga zmierzyć się z otchłanią serca i przynosi błogosławieństwo Ducha Świętego. Sprawia, że odradza się w nas to co dobre, grzesznikowi przywraca niewinność, jedna nas z nami samymi – czyniąc na nowo braćmi.

 
Wydawca: Wydawnictwo Bratni Zew
ISBN: 978-83-7485-162-6
Rok wydania: 2011
Format: 130 x 210 mm
Rodzaj okładki: miękka
Strony: 152
 
Kup tą książkę
 

 

"Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników"



Łatwo myśleć, że jest się sprawiedliwym albo dobrym z natury. Wystarczy uważać, że jesteśmy w porządku, ponieważ nikt nie może nam niczego zarzucić; bo nie zrobiliśmy tego naumyślnie; bo my jesteśmy regułą i poszliśmy za głosem serca! A dlaczego to miałoby nas ochronić? Sprawiedliwy ma o sobie wysokie mniemanie i nie konfrontuje się ze straszliwą zdolnością do czynienia zła obecną w jego życiu; myśli, że wystarcza się kontrolować, podczas gdy problemem jest miłość. W rzeczywistości boimy się zadawania sobie pytań i rozpoznania grzechu, gdyż musielibyśmy skonfrontować się z otchłanią w naszym wnętrzu. Nie powinniśmy bronić się przed innymi, lecz przed nami samymi! Rzeczywiście to prawda, że potrafi my dostrzec źdźbło w oku brata, ale nie belkę w swoim! Dlaczego? Bo instynktownie sądzimy, że jesteśmy dobrzy i poszukujemy zła poza nami, podczas gdy zaślepiają nas usprawiedliwienia, absurdalna pycha niewinności.

Sprawiedliwy jest więźniem swoich wymówek oraz idei doskonałości odległej od tej głęboko ludzkiej z Ewangelii. Nie może uznać porażki grzechu, gdyż ukazałaby mu się jako wyrok, utrata tego, co z trudem osiągnął. Dla Jezusa prawdziwym wyrokiem jest niechęć przyjęcia pomocy, hipokryzja, oziębłość ze strachu albo głupiej arogancji. W rzeczywistości gorzkie zdziwienie Nikodema, człowieka uczciwego, poszukującego, który zadaje Jezusowi pytanie o całe nasze życie ("jakżeż może się człowiek narodzić będąc starcem?") ukazuje, że samemu nie mamy szans, że możemy ze smutkiem uciec od siebie ponieważ nie potrafi my znaleźć rozwiązania dla obiektywnej starości i nieuchronnego grzechu. Tylko hojny wiatr Ducha, który wieje tam, gdzie chce, może sprawić, że człowiek naznaczony grzechem narodzi się na nowo, gdyż w przeciwnym razie musiałby odejść, jak wykonawcy wyroku śmierci na cudzołożnicy, poczynając od najstarszych. Kiedy zaczynamy spoglądać wewnątrz nas samych, dostrzegamy otchłań naszego serca i wolimy od razu zwrócić uwagę na źdźbło w oku brata.

Jezus spotyka wielu "sprawiedliwych". To faryzeusze, którzy osądzają wszystko i wszystkich. Prawdopodobnie sami są targani wątpliwościami, ale ukrywają je, tak jakby biel grobu mogła unieszkodliwić śmierć albo hipokryzja była lekarstwem. Człowieka sprawiedliwego, który mówi, że od młodości zachowywał wszystkie przykazania, na pewno w poszukiwaniu doskonałości, Jezus prosi o wolność zostawienia wszystkiego i pójścia za Nim, wolność, na którą może zezwolić jedynie miłość, nie żadne prawo, i uczynić ją realną. To właśnie przeraża człowieka, który wobec tej propozycji ("Wtedy Jezus spojrzał z miłością na niego i rzekł mu", Mk 10, 21) okazuje przywiązanie do swych dóbr. Miłość objawia nasz grzech, odsłania współwinę, oziębłość, które w innym przypadku pozostają ukryte, usprawiedliwione, choć obecne. Rozumiemy nasz grzech tylko stając przed Panem, Jego miłością, Jego prośbami.

Gdy wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na kolana, pytał Go: "Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?" Jezus mu rzekł: "Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg. Znasz przykazania: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę". On Mu rzekł: "Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości". Wtedy Jezus spojrzał z miłością na niego i rzekł mu: "Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!". Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości. (Mk 10, 17-22)

"Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?" (Mk 10, 17). Oczekuje szybkiej odpowiedzi, jak nasze pokolenie, w którym jest tyle niecierpliwości, gdyż chce uniknąć wysiłku poszukiwania, docierania do głębi. Zdaje sobie sprawę, bardzo osobiście, prawdziwie, po ludzku, ze swojej kruchości, z tego, że nie jest wszechmocny; być może konfrontuje się z otchłanią zła, która niespodziewanie się przed nim otwiera. Może ogarnęła go wątpliwość, jak pewne pytania, które powracają nieproszone, wywołane jakimś wspomnieniem. W rzeczywistości pytanie do Jezusa jest również na różny sposób naszym własnym pytaniem - co ze mną będzie? Co pozostanie z mojego życia? Są takie dni lub sytuacje, gdy na powierzchnię wypływa ta niewiadoma, którą możemy ukryć mnożąc rzeczy do zrobienia, uciekając od refleksji, ogłuszając się uzależnieniami, żywotnością pełną pobudzenia, w pogoni za emocjami, aby sprawdzić nasze zdolności i możliwości.

Czy jednak wszyscy nie poszukujemy tego, co się nie kończy? Nie staramy się uwolnić od zła, być lepszymi? Ile razy chcielibyśmy, aby uczucia, związki, przyjaźnie, nigdy się nie skończyły? A przede wszystkim poszukujemy życia nie naznaczonego jego ograniczeniem, złem, które je upokarza, marnuje, zdradza. Gdzie możemy znaleźć pewność, gdyż tak naprawdę jesteśmy niepewni, niekonsekwentni? Dla nieuleczalnych nastolatków to może wyglądać na dylematy staruszków! Inni mogą uważać, że to pytanie jak uniknąć prawdziwego życia. Nie. Kto zadaje sobie pytanie o życie bez końca umie kochać to, które się kończy, stara się je przeżyć jak najlepiej, znaleźć to, co ma znaczenie, uwolnić się od grzechu. "Naucz nas liczyć dni nasze, abyśmy osiągnęli mądrość serca" (Ps 90, 12). Często dochodzimy do tej mądrości wyczerpani, kiedy "nie możemy już dawać złego przykładu", jakby bezmyślne egzystowanie, uleganie instynktowi miało być poznawaniem prawdziwego życia! Trzeba stanowczo się z tym nie zgodzić! Ile straconego czasu, ile zużytej energii, ile zwykłego egocentryzmu, zdolności zmarnowanych na byle jakie życie, gdy wszystko kręci się wokół mnie, jak zwykle myślę tylko o sobie. Człowiek wspomniany przez św. Mateusza (por. Mk 10, 17-22) poważnie podchodzi do bezpieczeństwa płynącego z dobrobytu – dobrze mu się powodziło i żył w stabilnej sytuacji, z paroma religijnymi wątpliwościami; człowiek porządny, co więcej – już od młodości przestrzegający zasad, lecz niezdolny do wyjścia poza własne ograniczenia. Ewangelia bowiem nie jest kolejną regułą. Ewangelia dla niego to: "Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!". To naprawdę wspaniała wiadomość, gdyż proponuje miłość uwalniającą od rzeczy, poświęceń, ograniczeń, zimnej pewności reguł, które nie dotykają serca. Ten człowiek szuka reguły, a tymczasem znajduje przyjaciela. Prosił o coś do przeżywania indywidualnie, do zabrania, a otrzymuje propozycję pójścia za Jezusem, pozostania z Nim, bycia uczniem. Rzeczywiście wszystko staje się jasne, kiedy Jezus, jak mówi Ewangelia, "Jezus spojrzał z miłością na niego… ". Jakże głęboko Słowo Boże przenika nasze serca!

Propozycja Jezusa to rozdanie ubogim wszystkiego, co posiada, aby mieć skarb w niebie, gdyż to, co darowane, nie zostaje stracone! To miłość oczyszcza serce i pozwala nam znaleźć wieczność! To propozycja niemożliwa jako reguła, ale nie jako wyraz miłości. Faktycznie jesteśmy w stanie zostawić wszystko jedynie z miłości. A poza tym dla Boga nie ma nic niemożliwego, bo Bóg nas kocha, otwiera zamknięte drzwi naszego serca, pragnie nas razem w swym marzeniu o zmienianiu świata, byciu innym, sobą samym bez chowania się za bogactwem czy przedmiotami; zaraża nas swym marzeniem o miłości bez granic. Jezus prosi młodzieńca o oddanie wszystkiego, aby otrzymać w zamian wszystko, czego naprawdę potrzebuje, gdyż chce mu dać o wiele więcej!

Instynktownie myślimy, jak tamten człowiek, że prośba Jezusa jest przesadna! Jak łatwo bogactwa okupują serce, duszą je, zatwardzają! Wystarczy spojrzeć na zewnątrz i wewnątrz nas - jak mało miłości, a jak wiele uwagi dla pieniądza, eksponowania siebie, chwalenia się tym, co posiadamy, ile bezmyślnego dążenia do posiadania za wszelką cenę!

Nie można kochać kogoś i pieniędzy równocześnie! Bogaty młodzieniec pewnie pomyślał, że te bogactwa były jego życiem, a rozdanie oznaczało ich utratę. Boi się być sobą, boi się kochać! Pociąga go przekonując logika, pełna iluzji, przedmiotów, posiadania.

"Przyjdź i chodź za Mną" to nasza prawdziwa wolność na świecie uzależnionym od dóbr materialnych, zrozpaczonym i pozbawionym przyszłości, który ma wiele, ale traci to, co najważniejsze, który w końcu gardzi życiem ubogiego, przez co nie widzi własnej przyszłości; który stawia na tym samym poziomie życie oraz rzeczy, a w rezultacie cierpi z powodu licznych wynaturzeń miłości własnej.

Młodzieniec spochmurniał, ponieważ nie pozwala się oświecić miłości. Odchodzi zasmucony, gdyż bogactwa nie mogą dać szczęścia. Dlaczego kurczowo się ich trzyma? Dlaczego wszystko kalkuluje, ocenia według przydatności; dlaczego bogactwom oddał całe serce, być może stopniowo, nie zdając sobie z tego sprawy, i już nie potrafi wyzwolić się z materializmu, który zawsze oddala od miłości, do Boga i ludzi. Ten człowiek był skłonny do poświęcenia, ale nie do miłosierdzia. Nie rozumie, że życie, choć pełne bogactw, samo się kończy, przemija, podczas gdy miłość wszystko pomnaża, darowuje sto razy tyle, braci, sióstr, pól… Istotnie kochając zdobywamy licznych przyjaciół, prawdziwe związki, odczuwamy jako własne to, co według świata nie jest nasze, ale należy do nas w miłości. Ten, kto kocha otrzymuje sto razy tyle domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól; otrzymuje dar życia, które się nie kończy, ponieważ tylko miłość nie umiera.


 



Pełna wersja katolik.pl