logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Paolo Curtaz
Słowa, których Ty oczekujesz
Wydawnictwo Bratni Zew


Książka Paolo Curtaza porusza niezmiernie delikatny i złożony temat, jakim jest doświadczenie cierpienia, bólu.
 
Autor tworzy swego rodzaju typologię cierpienia, ujmując je z perspektywy nie tylko wiary, ale także psychologii czy filozofii; ilustrując wyróżnione jego rodzaje wydarzeniami z życia własnego oraz innych osób, a wreszcie – dokonując wnikliwej analizy poświęconych mu fragmentów Pisma Świętego. Co ważne, nie rości sobie jednak prawa do udzielania jakichkolwiek konkretnych odpowiedzi, od początku uczciwie uprzedzając Czytelnika o tym, że w lekturze książki nie znajdzie gotowych rozwiązań, ponieważ tych – nie oferuje nawet sama Biblia: […] nie wiem dlaczego cierpimy, nie wiem też czemu Bóg, pozornie, nie zajmuje się tą kwestią.
 
Książka ojca Bartłomieja Kucharskiego, karmelity bosego, powstała jako owoc przygotowań do przyjęcia łaski wylania Ducha Świętego, praktykowanego jako seminarium odnowy życia chrześcijańskiego we wspólnotach charyzmatycznych...

 

Wydawca: Bratni Zew
Rok wydania: 2012
ISBN: 978-83-7485-207-4
Format: 130x210
Rodzaj okładki: Miękka

 
Kup tą książkę 
 
  
 
  

 
Z pokorą
 
Refleksja
 
By mówić o cierpieniu, musimy najpierw odłożyć na bok to, co sądzimy, że znamy. Pierwsze, co należy zrobić, by wkroczyć do „świątyni” cierpienia, to zamilczeć, zdać sobie sprawę z tego, że mamy właśnie stawić czoła trudnej tematyce; tematyce, która porusza dogłębnie; która przeraża. Pocieszające przemowy, nawet te religijne, nawet nabożne, na niewiele się zdają temu, kto cierpi. Skonfrontowani z bólem, często nie znajdujemy słów.
Lub wygłaszamy utarte frazesy.
Kondolencje.
Trzeba być silnym.
Czas leczy rany.
Trzymaj się dzielnie.
Prawdziwe słowa, ale trzeba dopiero o nie zawalczyć, to szczyt, który należy osiągnąć, nie punkt wyjścia.
Kiedy jest się pogrążonym w cierpieniu, należy tylko cierpieć, dać czas bólowi, by znalazł drogę ujścia, pozwolić, by emocje się wyczerpały.
To dlatego przyjaciele Hioba postępują mądrze decydując się milczeć.
Siadają obok ich zmienionego nie do poznania przyjaciela, tak jak on rozbierają się, siedzą i milczą.
By mówić o cierpieniu, trzeba się najpierw w nie wsłuchać.
Wsłuchać naprawdę, z cierpliwością, żarliwie.
Z pokorą.
 
Drugi krok, jaki należy moim zdaniem podjąć, by rozmyślać o bólu, to zaakceptować własne ograniczenia: nie mamy odpowiedzi na poważne problemy życia, istnieją takie jego aspekty, których nigdy nie zdołamy całkowicie zrozumieć, w pełni uchwycić, aspekty, które wcześniej nazwałem „tajemnicami”. Nosimy w sercu niezaspokojone pragnienie; wieczne oczekiwanie, pozornie niemożliwą do spełnienia nadzieję na dobro, szczęście, na miłość.
 
Jak dziwną istotą jest człowiek, który nosi w sercu pragnienie czegoś o wiele ciekawszego niż zdoła kiedykolwiek osiągnąć! Czy musimy poddać się wobec oczywistych dowodów i przyznać, że się łudzimy? My, uczniowie Chrystusa, wierzymy, że głęboka tęsknota za nieskończonym, którą nosimy w sercu, jest dziełem Boga, dlatego też Go poszukujemy. To znak, aby zwrócić spojrzenie gdzie indziej, aby odnaleźć sens życia.
 
Ograniczenia
 
Codziennie doświadczamy własnych ograniczeń, a jednak nasz świat mami nas żałośnie zaprzeczając ich istnieniu. Jeśli nie jesteś w stanie kochać to dlatego, że nie masz u swego boku właściwej osoby! Jednym kliknięciem zyskujesz setki nowych przyjaciół! Będziemy żyli do stu dwudziestu lat! Tak jesteśmy uwodzeni, tak nas mamią. A tymczasem…
 
Jeśli nie potrafimy kochać, to dlatego, że zredukowaliśmy miłość do czystej emocji. Internetowi przyjaciele wcale nimi nie są, jeśli naprawdę ich nie spotykamy! Na co nam żyć do stu dwudziestu lat, skoro dzisiaj już osiemdziesięcioletnie osoby są marginalizowane? Świat się łudzi, łudzi nas: nasze granice można pokonać, można je z łatwością przesunąć.
 
Powód naszego nieszczęścia jest taki, że nie jesteśmy dość młodzi lub piękni, lub sławni, lub zdrowi, lub bogaci. Urodziliśmy się nie w tym mieście co trzeba, nie w tej rodzinie co trzeba, nie mamy ­odpowiedniego auta, designerskich ubrań, najnowszego smartphone’a. Wiele osób daje się temu wciągnąć i spędza całe życie na obwinianiu, zamartwianiu się, próbowaniu być tym, kim się nie jest. Za wszelką cenę.
 
Dziś szczęście jest do kupienia przez tego, kto zaoferuje najwięcej. Taka mentalność stwarza niebezpieczną iluzję wszechmocy: jeśli nie wyzdrowiałem, to z winy lekarza, jeśli zeszła lawina, to przez globalne ocieplenie, jeśli rzeka wylewa, to z powodu złego zarządzania terenem. Czasami to prawda, oczywiście.
 
Ale nie wszystkie choroby są uleczalne. A natura czasem przypomina nam, że jesteśmy tylko gośćmi w jej królestwie. Ból sprowadza nas z powrotem na ziemię: liczne są nasze ograniczenia. Mikroskopijna, niewidoczna gołym okiem bakteria potrafi doprowadzić nas na skraj śmierci, wstrząsać naszym ciałem w gwałtownej gorączce, pozbawić jasności umysłu i możliwości prowadzenia normalnego życia! To fakt, z którego trzeba zdać sobie sprawę: nie znamy wszystkich odpowiedzi, nie wiemy dokładnie, jak funkcjonujemy. Moim zdaniem, to wielkie dobro, ponieważ każe nam szukać gdzie indziej.
 
Pokora
 
W kwestii cierpienia nie możemy otrzymać odpowiedzi wyczerpujących, dokładnych, przekonujących. Nie przynosi ich nawet Słowo Boże. Biblia z ogromną ostrożnością traktuje temat bólu i, co jeszcze ważniejsze, proponuje różne punkty widzenia, nigdy nie mówiąc wszystkiego do końca. Nie wierzcie chrześcijanom, którzy zawsze wszystko wiedzą!
 
By móc mówić o bólu, konieczna jest pokora.
 
Tak, wiem dobrze, że pokora to słowo nadużywane i wszyscy krzywią się, gdy tylko je usłyszą. Wieki nadużyć polegających na nieustannym napominaniu zaowocowały ideą pokory jako równoznacznej z podporządkowaniem, uległością, ukryciem, umartwieniem. Dla wielu pokornym jest katolik w depresji, przygnębiony, który powtarza przez całe życie, że nic nie znaczy, i odrzuca radość i przyjemności.
 
Tymczasem, koncepcja pokory jest nadzwyczajna: pokora pochodzi od łacińskiego słowa humus i oznacza żyzną glebę, na której sadzi się kwiaty. Pojęcie zawiera w sobie dwie idee: konkretu ziemi oraz urodzajności. Pokorny jest ten, kto odchodzi od konkretu, by stać się płodnym, kto odchodzi od własnego ograniczenia, by rozkwitnąć, pokorny jest ten, kto mówi wprost o swoich ułomnościach, nie ignoruje ich ani im nie ulega.
 
Z tej perspektywy ograniczeniem nie jest sznur, który zabrania nam poderwać się do lotu, ale bezpieczny obszar, w którym Bóg nas umieścił, byśmy mogli się realizować. Rozważać o cierpieniu bez uprzedzeń, z pokorą, oznacza zatem starać się je zrozumieć, wiedząc jednocześnie, że nie możemy otrzymać wyczerpujących odpowiedzi; że uzyskamy jedynie wskazówki, poszlaki, ślady, lecz one wystarczą, by przeżyć życie pełne znaczenia.
 
Słowo
 
Hiob wstał, rozdarł swe szaty, ogolił głowę, upadł na ziemię, oddał pokłon i rzekł: 

„Nagi wyszedłem z łona matki
i nagi tam wrócę.
Dał Pan i zabrał Pan.
Niech będzie imię Pańskie błogosławione!”. (Hi 1,20)
 
Jeśli przeczytać księgę Hioba dokładnie, duże wrażenie robi postawa, jaką przyjmuje bohater na początku i na końcu swego bolesnego doświadczenia. W pierwszych dwóch rozdziałach odnajdujemy Hioba heroicznego, zdeterminowanego, gotowego okazać swoją głęboką wiarę, męczennika skłonnego rzucić wyzwanie złemu losowi. To prawy, uczciwy człowiek: beszta żonę, która mówi mu, aby złorzeczył Bogu, uparcie broni swej niewinności przed przyjaciółmi, którzy przybyli, by go pocieszać.
 
Hiob jawi się jako człowiek mało prawdopodobny: któż nie ugina się pod cierpieniem? Któż nie zachwieje się wobec utraty dzieci? I zdrowia? Hiob natomiast przypomina niezwyciężonego herosa, niezłomnego świętego, męczennika wiary. Pozory. Utrzymywane oczywiście w dobrej wierze, ale pozory.
 
Od trzeciego rozdziału rozpoczyna się bunt przeciw Bogu: Hiob skarży się, zadaje coraz mocniejsze pytania, złości się, rozpacza. Raz próbuje Bogu schlebiać, raz stara się Go przekonać, innym razem rzuca Mu wyzwanie.
Niepotrzebnie był uczciwy i szczery.
Niepotrzebnie zawierzył Bogu.
Niepotrzebnie Mu służył i się do Niego modlił.
Nie jest już cierpliwym i wyjątkowym człowiekiem z dwóch pierwszych rozdziałów.
Czy tacy ludzie naprawdę istnieją?
 
Przyjaciele bronią Boga: Bóg jest sprawiedliwy i skoro Hiob cierpi, to widocznie z powodu swych grzechów. Z powrotem zaczynają mówić i stają po stronie Boga, choć Go nie znają. Ich słowa to wszystko utarte frazesy, banały: udzielają odpowiedzi nie wysłuchawszy pytań. To odpowiedzi, które Hiob określa mianem zdań z piasku, to zwykły „stek bzdur”. Hiob zadaje coraz bardziej radykalne pytania: może Bóg to sadysta, może dobrze się bawi widząc jak umierają niewinni. Gdy nagła powódź zabija, drwi z cierpień niewinnego. (Hi 9,23)
 
Hiob nie cenzuruje pytań, pozostawia otwartą każdą możliwość, nawet najbardziej tragiczną. Cały czas konfrontuje się z Bogiem: nawet wtedy, gdy Go oskarża, nawet gdy Go przeklina. Nie udaje bogobojnego: Bóg potraktował go poważnie, teraz on robi to samo.
 
Obserwujemy spotkanie dwojga dorosłych, dwóch równych sobie – nie pana i poddanego przestraszonego jego gniewem. Słowo Boże uwzględnia możliwość buntu ze strony wierzącego i nawet słowo najbardziej radykalnego zwątpienia – nawet to, które zaprzecza Bożej dobroci – jest słowem natchnionym. Jednak na końcu tekstu, po dziesiątkach rozdziałów, w których przyjaciele próbują przekonać Hioba o jego skrywanej winie, będącej źródłem tak wielkiej kary, on jest już osobą bardzo odmienioną. Objawia się bowiem Bóg i sprowadza go z powrotem na ziemię. Teraz to Bóg stawia liczne pytania: zabiera Hioba w niezwykłą podróż, pokazując złożoność Stworzenia, pyta go, gdzie był, gdy zostały stworzone niebo i ziemia. Przez całe dwa rozdziały Bóg wymienia dzieła Stworzenia, skłania Hioba do refleksji: czy może Bóg prosił go o wskazówki, nim zdecydował się tworzyć? Dlaczego teraz Hiob podważa Boże dzieło?
 
Hiob przyznaje Bogu rację: jak człowiek może zrozumieć Jego tajemniczy zamysł?
 
A Hiob odpowiedział Panu:
„Ja mały, cóż Ci odpowiem? –
Rękę przyłożę do ust.
Raz przemówiłem, nie więcej,
drugi raz niczego nie dodam”. (Hi 40,3-5)
 
Teraz Hiob jest gotów, by słuchać – porzucił przebranie męczennika, zdjął maskę niepodważalnej pobożności, ściągnął kostium supermana, który nie ugina się pod cierpieniem ani nie traci wiary. Choroba zmieniła go radykalnie i, niespodziewanie, uczyniła pobożnym oraz zdolnym zrozumieć to, co Bóg ma mu zamiar objawić. Nigdy wcześniej nie zauważyłem tej zmiany. Zwrócił mi na nią uwagę dopiero wspaniały kapłan z mojego Kościoła, podczas kazania do dzieci niepełnosprawnych oraz ich rodzin.
Nazywał się Gigi Ronco.
 
Historia
 
Zasugerowano mi, abym wziął rok urlopu, żeby przemyśleć swoją sytuację i podjąć decyzję co do swojej przyszłości. Muszę przyznać, że jest to naprawdę bolesny moment w moim życiu. Na liście zmartwień, bynajmniej nie na ostatnim miejscu, także fakt, iż nie mogę prowadzić Mszy ani nie wiem, dokąd na nią pójść, aby uniknąć zakłopotania. Wolę zatem uczestniczyć w niedzielnej, popołudniowej Mszy w kaplicy szpitalnej. Miejsce nie jest przyjemne i nie ma prawdziwej wspólnoty, ale kapelan, ksiądz Gigi, to wspaniała osoba. Stoję w głębi kaplicy.
 
Słucham jego kazania – pełnego pasji, dokładnego, pozytywnego.
Przepełnia go Duch Święty i dociera do serc. Przynajmniej do mojego.
Gigi walczy z nowotworem od ponad roku.
Parę lat temu przeżyliśmy wspólnie kilka ważnych momentów: zawsze miał bardzo ludzkie podejście do osób chorych, upośledzonych.
Widać, że jest strudzony, gdy komentuje czytanie.
Potem, w pewnym momencie, przerywa.
„Wybaczcie, po prostu nie dam rady” – mówi, zdejmując okulary do czytania.
Siada.
Nikt z zebranych nawet nie mrugnął.
 
Obserwuję z końca kaplicy: ani jedna osoba się nie podniosła, słychać tylko kilka komentarzy wypowiedzianych szeptem.
Do licha!
Przemierzam całą nawę i zbliżam się do Gigi’ego, ujmuję go pod ramię i odprowadzam do zakrystii, proponuję mu szklankę wody.
Przeprasza.
 
„Chemia jest zbyt silna, po trochu odbiera mi siły.”
Próbuję go podtrzymać, dodaję otuchy, mijają minuty.
„Muszę dokończyć mszę” – mówi.
„Dasz radę?”
Patrzy na mnie błagalnym wzrokiem.
„Możesz ją poprowadzić?” – pyta.
Uśmiecham się, głaskam go po wychudzonej twarzy.
„Niestety nie, wiesz, że mi nie wolno. Zrobimy tak: ty konsekrujesz, a ja rozdam komunię.”
Z trudem wstaje i robimy, jak powiedziałem.
Po zakończeniu mszy zostaję z nim i pomagam zdjąć szaty kościelne.
Najdelikatniej jak potrafię pytam go, czy nie lepiej odpuścić i pozwolić się zastąpić.
Zwierza mi się.
 
„Ostatnie lata spędziłem w sali szpitalnej, rozmawiając z chorymi, starając się być dla nich kimś bliskim, dać im nadzieję. Ale to były tylko piękne słówka, Paolo – szczere, ale wypowiadane przez kogoś, kto miał się dobrze, przez kapłana pełniącego swoją godną posługę. Teraz, kiedy przychodzę, wszyscy wiedzą, że jestem kimś dokładnie takim jak oni: człowiekiem chorym, kapłanem na krzyżu, u kresu drogi, i słuchają mnie chętnie. Nie mam wiele do powiedzenia, ale oni czują, że jestem im bliski. Teraz jestem bardziej wiarygodny.” Zwleka.
 
„Jeśli tylko służę Panu, zostanę, póki trzymam się na nogach.”
 
Ksiądz Gigi wrócił do Domu Ojca 13 czerwca 2008 roku.

 



Pełna wersja katolik.pl