logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Giovanni Cucci
Siła słabości. Depresja. Kryzys. Agresja
Wydawnictwo Salwator


Książka jest analizą "słabych" uczuć w kontekście przeżywania duchowości chrześcijanina.
 
Pragnienia, uczucia, poczucie humoru, złość czy smutek – to nieodłączne "atrybuty" człowieczeństwa. Niejdnokrotnie człowiek chce się ich wyzbyć, gdyż trudno je kontrolować, przez co wydają się kłopotliwe.


Wydawca: Salwator
Rok wydania: 2012
ISBN: 978-83-7580-255-9
Format: 145x205
Stron: 334
Rodzaj okładki: Miękka
Kup tą książkę 
   

 
Kryzys i śmierć


 
Wiek 40 lat jest ważny również z tego punktu widzenia, ponieważ wówczas przekraczamy "połowę drogi naszego życia", zaczynając coraz bardziej liczyć się z własną śmiercią. "Zaczyna się schodzenie w dół" – jak zwykliśmy mówić – i nie można nie patrzeć, dokąd ta droga prowadzi. Również ta myśl może radykalnie podważyć wszystko, czego się do tej pory dokonało.
 
Jak dobrze pamiętam tamten okres – było to mniej więcej po skończeniu czterdziestki – gdy moja śmiertelność zaczęła mnie obsesyjnie dręczyć! Mój ojciec umierał i być może właśnie ten fakt sprawił, że uświadomiłem sobie, iż także ja, choć nie mam żadnych objawów choroby, umieram dzień po dniu. Nie jestem pewien, czy ta myśl była świadoma albo dobrowolna. Nie mogłem się jednak doczekać, kiedy się od niej uwolnię, ale ona obsesyjnie powracała. Potem upłynął mniej więcej rok i dopiero wówczas odnalazłem pokój. W rzeczywistości jednak nie jestem już taki sam jak dawniej. W tamtym roku musiałem spojrzeć w twarz śmierci, zaakceptować ją jako realną dla mnie, "afirmować", że moja śmierć jest najbardziej realnym i najważniejszym wydarzeniem mojego życia [16].
 
Dlatego wymiar duchowy musi coraz bardziej stawać się racją bytu osoby, albo też wszystko bezlitośnie się rozsypuje. Właśnie surowość życia staje się stołem doświadczalnym, który – jak powiedziałby, św. Paweł – rozdziela złoto od słomy, to, co ma wartość, od tego, co obróci się w proch.
 
Tylko dla człowieka, który wierzy w dalsze życie po śmierci, jest to koniec ziemskiego życia, a śmierć jest rozsądnym celem. Tylko wtedy druga połowa życia ma w sobie samej swój sens i swoje zadanie. […] W okresie połowy życia człowiek musi oswoić się ze swoją śmiercią. […] Lęk przed śmiercią oznacza ostatecznie: Nie-chcieć-żyć. Bowiem żyć, pozostawać żywym, dojrzewać może tylko ten, kto akceptuje prawo życia, według którego życie dąży do śmierci jako swego celu. Wiele osób zamiast przypatrywać się śmierci jako celowi, spogląda w tył ku przeszłości. Ubolewamy wszyscy nad młodym trzydziestoletnim mężczyzną, który nie wyszedł z okresu dziecięcego, jest infantylny; nasze społeczeństwo podziwia jednak starych ludzi, którzy wyglądają jak młodzi i zachowują się jak młodzi [17].
 
Ta próba usunięcia śmierci jest skutkiem dalszej i głębszej postawy ogólnej w stosunku do śmierci, charakteryzującej cywilizację zachodnią, która rozwija się wraz z epoką przemysłową. Od XVIII wieku temat śmierci jest umieszczany w "kwarantannie" [18], w pewnego rodzaju otchłani, choć w ten sposób śmierć, jak każda inna dyskryminowana rzeczywistość, w jeszcze bardziej niepokojący sposób daje odczuć swoją sugestię: "Niegdyś śmierć była tragedią – często komiczną – w której odgrywano rolę umierającego. Dzisiejsza śmierć jest komedią – zawsze dramatyczną – w której odgrywa się rolę kogoś, kto nie wie, że zbliża się do śmierci" [19].
 
Wraz z utratą poczucia sacrum niezdolność do stawienia czoła i przeżywania własnej śmierci staje się znakiem niepokojącego zubożenia społecznego i cywilnego, nędzy duchowej rodzącej rozpacz i śmierć, i – paradoksalnie – niemyślenie o niej daje nam złudzenie bycia nieśmiertelnymi. Wymowne, że dzisiejsze wielkie batalie kulturowe mają za temat śmierć (por. np. dyskusje o eutanazji), tak jakby była ona jedyną rzeczą, jaką społeczeństwo zachodnie jest zdolne dać. Jest to cywilizacja – jedyna na świecie! – niezdolna do mówienia o śmierci, niezdolna do przygotowania się do niej. W związku z tym można bez zbytnich zastrzeżeń podpisać się pod oskarżeniem Tahki Ushte, szamana Siuksów:
 
Wy, biali, szerzycie śmierć. Kupujecie ją i sprzedajecie. Mimo wszystkich waszych dezodorantów śmierdzicie śmiercią, ale boicie się rzeczywistości. Boicie się spojrzeć w twarz śmierci. Uczyniliście ją higieniczną, zawinęliście ją w opakowanie, ogołociliście ją z godności. My, Indianie, często myślimy o śmierci. Ja również. Dziś byłby dobry dzień, by umrzeć, niezbyt ciepły i niezbyt chłodny. Dzień, w którym ktoś zostawia za sobą jakąś cząstkę siebie, by pozwolić jej dalej wędrować. Dzień dla człowieka szczęśliwego, odpowiedni, by dojść do kresu swej wędrówki. Dla człowieka radującego się z wieloma przyjaciółmi. Inne dni nie są tak dobre. Są one zastrzeżone dla egoistów i samotników, dla tych, którzy tylko z trudem potrafią oderwać się od tej ziemi. Dla was, białych, każdy dzień byłby prawdopodobnie złym dniem [20].
 
Carl G. Jung, choć nie wyznawał żadnej szczególnej religii, potrafił błyskotliwie opisać kryzys duchowy człowieka zachodniego, rozpoznając nerwice wynikające z ocenzurowania i odrzucenia śmierci. Niepokój wymagający przeprowadzenia analizy ma – według Junga – wybitnie duchowe korzenie, które trzeba potraktować jako takie, uznając konieczność wymiaru duchowego. Z punktu widzenia terapeutycznego Jung wyróżnił w związku z tym pewną linię podziału, od której (mniej więcej w połowie życia) problematyka religijna staje się coraz bardziej obecna w rozmowach lub wręcz staje się główną motywacją, która skłania osobę do rozpoczęcia pracy terapeutycznej:
 
Spośród wszystkich moich pacjentów, którzy mieli ponad 35 lat, nie spotkałem ani jednego, dla którego największym problemem byłoby jego zachowanie religijne. Przeciwnie, w ostatecznym rozrachunku każdy rozchorowuje się dlatego, że stracił coś, co religie żywe dawały we wszystkich czasach swoim wiernym, i nikt naprawdę nie wyzdrowiał, jeśli nie odzyskał swojego wymiaru religijnego, co oczywiście nie ma nic wspólnego z konkretnym wyznaniem lub przynależnością do jakiegoś Kościoła. Wcześniej czy później temat religii wyłania się w opowiadaniach pacjentów o swoim życiu i nie stanowi czegoś mało istotnego w ich odczytaniu sensu własnego życia.
 
Prawie czterdzieści lat później Jung potwierdził tę uwagę w takich samych słowach [21].
 
"Kryzys" oznacza dosłownie "osąd", ocenę tego, czym się jest, i fundamentu życia. Przychodzi on po to, by ujawnić to, co było ukryte. Usuwa ewentualne przykrywki, "maski", pokazuje, co było pod spodem. W tym sensie można powiedzieć, że ostatecznie starzejemy się tak, jak żyliśmy. Dlatego począwszy od czterdziestki, zostają uwypuklone pewne elementy osobowości, które wcześniej były bardziej schowane, pilnowane przez inne rzeczy [22]. Kryzys pokazuje prawdę o nas samych:
 
Wielu uczonych badających starzenie się jest zgodnych, że główna część naszej osobowości dąży do zachowania stałości w życiu. Dochodzą oni do wniosku, że jako starzy jesteśmy takimi osobami, jak zawsze… tylko że w nieco większym stopniu […]. Osoba małostkowa będzie jeszcze bardziej małostkowa, lękliwa stanie się jeszcze bardziej lękliwa, a apatyczna może się osunąć w pewnego rodzaju paraliż […]. Ale choć nasza teraźniejszość jest kształtowana przez naszą przeszłość, zmiany osobowości są możliwe nawet w wieku siedemdziesięciu, osiemdziesięciu i dziewięćdziesięciu lat […]. Normalny rozwój nie ma końca i w ciągu życia będą powstawały nowe, ważne zadania lub kryzysy. W starości możemy się zmieniać, ponieważ każdy etap życia, również ten ostatni, daje nowe możliwości zmiany [23].
 
Jeśli prawdą jest, że starzejemy się tak, jak żyliśmy, to upływ czasu miałby za zadanie wypróbowywać i niszczyć różne "koce Linusa" (z komiksu Fistaszki), za pomocą których dawaliśmy sobie złudzenie wielkości. Rodzi się jednak pytanie: jeśli kryzys ułatwia wydobycie głębokiej prawdy naszego istnienia, to dlaczego mielibyśmy się go lękać? Dlaczego mielibyśmy zakrywać to, czym jesteśmy, może nawet to, czego wręcz nie znamy? Czy to prawda, że z biegiem czasu coraz trudniej znaleźć nowe drogi, ale jest to tylko kwestia lenistwa, przyzwyczajenia?
 
Być może właśnie opory wobec zmiany, wymaganej przez nasze życie na różnych poziomach, stanowią znaczną część problemu, główną przyczynę cierpienia i wrażenia całkowitej bezużyteczności. Badania przeprowadzone w tym kierunku wykazały, że kryzys może się stać niespodziewanym bogactwem w momencie, gdy "poddajemy się", by go przyjąć, godząc się porzucić wystarczający, ale zarazem też bardziej powierzchowny kształt życia.

_________________________________
Przypisy:


[16] TH. GREEN, Quando il pozzo si prosciuga. La preghiera oltre gli inizi, Edizioni CVX, Roma 1991, s. 92.
[17] A. GRÜN, W połowie drogi, s. 70-73.
[18] "Dziś dzieci już od najmłodszych lat są wtajemniczane w fizjologię miłości i narodzin, ale kiedy nie widzą już dziadka i pytają "dlaczego", we Francji odpowiada się im, że wyjechał do bardzo dalekiego kraju, a w Anglii, że odpoczywa w pięknym ogrodzie, gdzie rośnie kapryfolium. Teraz już nie dzieci rodzą się pod główkami kapusty, ale zmarli znikają wśród kwiatów. Krewni zmarłego są więc zmuszeni udawać obojętnych. Społeczeństwo wymaga od nich samokontroli, która odpowiada przyzwoitości lub godności narzucanej umierającym. W przypadku umierającego, jak i tego, który przeżył, ważne jest przede wszystkim, by w żaden sposób nie uzewnętrzniał własnych emocji" (PH. ARI?S, Storia della morte in occidente. Dal medioevo ai giorni nostri, Rizzoli, Milano 1978, s. 213-214).
[19] PH. ARI?S, Storia della morte in occidente, s. 196-197.
[20] Cyt. w: E. DREWERMANN, Psicanalisi e teologia morale, Queriniana, Brescia 2005, s. 317-318.
[21] Por. C.G. JUNG, Psicologia e religione, Edizioni di Comunit?, Milano 1966, s. 139.
[22] Por. przysłowie polskie: "Po czterdziestce każdy jest już odpowiedzialny za wygląd swojej twarzy".
[23] J. VIORST, Distacchi, Frassinelli, Milano 1987, s. 308. Na temat rozwoju i zmiany, zwłaszcza w wieku dojrzałym, por. także C. COLARUSSO, R. NEMIROFF, Adult Development, Plenum Press, New York - London 1981, zwł. rozdz. 4 i 12.

 



Pełna wersja katolik.pl